Fot. ITI Cinema
Rafał Stanowski: FILMOMAN
Polski tytuł jest nieco chybiony, o wiele lepiej istotę oddaje ten angielski, czyli "This Must Be The Place” ("To musi być to miejsce”). Główny bohater, zagrany przez Seana Penna, szuka swojego miejsca. Jest rockmanem na emeryturze, wielką gwiazdą, która zawisła między przeszłością a teraźniejszością. Maluje oczy, paznokcie i usta, nosi tapirowaną fryzurę, ubiera w czarne, skórzane wdzianka.
Nie dostrzega, że świat odleciał w inną stronę. Jest zawieszony w niebycie, przechodzi obok, mijając się z bliskimi. Żona, z którą mieszka od 35 lat, okazuje się tylko partnerką do gry. Córka, zafascynowana stylem ojca, pełni rolę najwierniejszej fanki, która uwiarygodnia egzystencję. Matka, z którą stracił kontakt, jest żywym wyrzutem sumienia. A raczej wyrzutkiem, bo od kilkudziesięciu lat spędza czas przy oknie, wypatrując powrotu syna, którego straciła na rzecz muzyki rockowej.
Ten zamknięty i nieruchomy świat Cheyenne’a nagle zostaje poruszony. Rockman dowiaduje się o ciężkiej chorobie ojca, ortodoksyjnego Żyda, z którym stracił kontakt wiele lat wcześniej. Wyjeżdża więc statkiem (boi się latać) do Ameryki w poszukiwaniu pojednania. Ta podróż, jak to w kinie drogi bywa, okaże się autostradą do pojednania – przede wszystkim z samym sobą.
Sorrentino buduje filozoficzny moralitet o człowieku i maskach, które przywdziewa, by ukryć się przed innymi. Cheyenne mówi, że gdy jest się młodszym, trudno zmienić swoje przekonania. Tymczasem nie dostrzega, że choć jest starszy o wiele lat doświadczeń, nadal nie potrafi wycofać się ze swoich decyzji. Dopiero spotkanie z ostatecznością, którą tu symbolizuje wspomnienie Auschwitz, okazuje się przeżyciem potrafiącym zedrzeć maski. Człowiek ucieka od świata, od samego siebie – sugeruje Sorrentino.
Ten znakomity film zbudowano wokół wybitnej roli Seana Penna. Oglądamy kreację absolutną, skonstruowaną z misternie wyrzeźbionych detali, jak sposób poruszania się, mówienia, gesty czy mimika. Penn, nie po raz pierwszy zresztą, zachwyca, budując postać przekonującą, pełną niejednoznaczności, a zarazem wyjątkową. Dziwię się, że nie otrzymał za nią nagród na międzynarodowych festiwalach (obraz dostał prestiżowe wyróżnienie jury ekumenicznego w Cannes).
"Wszystkie odloty Cheyenne’a” to przenicowany humorem film, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Nie można go zawężać tylko do wybitnej kreacji Penna. Oglądamy produkcję, która porusza do szpiku kości, tak głęboko, że aż poczujemy strach. Ale, jak mówi główny bohater, przynajmniej raz w życiu powinniśmy przeżyć chwilę, która będzie wolna od lęku. Dlatego, zachęcam, nie bójcie się Państwo strasznej fryzury głównego bohatera i wybierzcie się na ten film.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?