Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie pasje Marusarza

Rozmawiał ARTUR GAC
Stanisław Piotr Marusarz przypomina, że jego ojciec  żył nie tylko nartami. Kochał też m.in. jazdę na motorze
Stanisław Piotr Marusarz przypomina, że jego ojciec żył nie tylko nartami. Kochał też m.in. jazdę na motorze Archiwum Stanisława P. Marusarza
Rozmowa ze STANISŁAWEM PIOTREM MARUSARZEM, synem największej legendy polskiego narciarstwa i czterokrotnego olimpijczyka

- W tym roku mija 25 lat od nadania skoczni w Zakopanem imienia Stanisława Marusarza (1913- 1993). Czy na okoliczność małej rocznicy szykowana jest celebra pod Giewontem?

- Oczywiście, ale w tej chwili trwa ustalanie, jak zorganizować to wydarzenie. Działamy pod szyldem fundacji imienia ojca (www.marusarz-fundacja.pl), którą założyłem w ubiegłym roku. Wszystkie poczynania konsultuję bezpośrednio ze wspaniałą olimpijką, srebrną medalistką igrzysk Kasią Bachledą-Curuś, która zdecydowała się objąć funkcję prezesa zarządu.

Jako że Kasia reprezentuje fundację w kontaktach na zewnątrz, należało cierpliwie poczekać na zakończenie sezonu. Obecnie nasze zadanie polega na opracowaniu konkretnego programu obchodów, a sprawą otwartą pozostaje ustalenie daty.

- Rocznica wzmaga w Panu wspomnienia o ojcu?

- Każda możliwość mówienia o tacie, żeby nie zapomniano jego imienia, ma dla mnie szczególne znaczenie. Przede wszystkim pamiętam go jako normalnego człowieka, który poza tym, że był wspaniałym sportowcem, doskonale wywiązywał się z roli ojca. Żył jak prawdziwy mężczyzna, polując, wędkując, jeżdżąc na motocyklu i sprawiając sobie inne przyjemności. Można rzec, człowiek renesansu.

- Zapewne były okresy, gdy Pana ojciec oddawał się bardziej niektórym pasjom.

- Zgadza się. Gdy mówię o wędkowaniu, to mam na myśli lata 50. i 60. To wtedy tata był zapalonym wędkarzem. Pamiętam, że ciągle zabierał mnie nad wodę. Siadałem na tylnym siodełku jego motocykla i mknęliśmy, co po dziś dzień jest uwiecznione na rodzinnych fotografiach.

- Smykałka do jazdy jednośladem przyniosła Pana ojcu sukcesy?

- Tata wiele razy startował w zawodach, m.in. w cyklicznie rozgrywanych Rajdach Tatrzańskich i ku swojemu zadowoleniu uzyskiwał doskonałe wyniki oraz zdobywał medale. Wie pan, ojciec jak już coś robił, to z sercem, pełnym oddaniem i przyjemnością.

- A Pan przepadał za jazdą motocyklem?

- Jako młodzian po prostu to uwielbiałem! Gdziekolwiek tata mógł, zabierał mnie ze sobą, a moja radość była nie do opisania. W pamięci utkwił mi też mniej przyjemny smak jednej z przejażdżek, gdy zaliczyliśmy nieprzyjemną wywrotkę. Na szczęście obyło się bez kontuzji, a draśnięcia szybko się zagoiły.

- Jaki był cel wypraw?

- W pewnym czasie jeździliśmy na rykowisko posłuchać jeleni. Nocowaliśmy w schronisku w Roztoce, by skoro świt, między godziną 4-5 rano pójść do lasu i posłuchać tej pięknej melodii. Podchodząc bardzo blisko, nie czułem przerażenia, bo człowiek pozostawał pod wielkim wrażeniem widowiska.

- Jakim motocyklem Pana ojciec dysponował?

- Posiadał jawę 350, motocykl ze sportowym - jak na owe czasy - zacięciem. To na tej maszynie, po wojnie, tata brylował w różnych rajdach. Co ciekawe, jeździł jednośladem także w zimie na Wielką Krokiew, a w latach 60. brał udział w modnych zawodach skijoringu. Duet często tworzył z Janem Kulą, którego holował motocyklem.

Z przekazu wiem, że pasja motocyklowa ojca zaczęła się już pod koniec lat trzydziestych ubiegłego stulecia, stąd w archiwum rodzinnym jego zdjęcie przy ulubionym rudge 500. W owym czasie była to jedna z najlepszych maszyn na świecie.

- A z polowań wracał do domu ze zdobyczą?
- Tej pasji tata oddawał się pod koniec życia, ale jego wyprawy w głąb lasu nie polegały na strzelaniu do zwierzyny. Chodziło mu o pewien rodzaj afirmacji życia i współżycie z naturą.

- Ilość aktywności Pana ojca robi wrażenie.

- Ale to nie wszystko. Tata miał jeszcze jedną pasję, którą było budownictwo, w szczególności budowa skoczni narciarskich i konstrukcji drewnianych. W sumie zaprojektował i wybudował ich kilkanaście, chociażby dwie na Węgrzech, tyle samo w Karpaczu, w tym jedną skocznię na "Orlinku", która do chwili obecnej nosi jego imię. Prowadził także przebudowę Wielkiej i Średniej Krokwi.

- Poza wspaniałymi sukcesami na skoczni narciarskiej, w dwuboju i jako alpejczyk, Pana ojciec wsławił się brawurową ucieczką z więzienia przy Montelupich. W rozmowach z ojcem zgłębiał Pan te wydarzenia?

- Były takie momenty, że tata niechętnie wracał do wspomnień wojennych, a innym razem sam inicjował dyskusję. Rozumiałem, że widocznie ma taką potrzebę, żeby o tym mówić. Mam to szczęście, że znam tę historię z pierwszej ręki, z jego przekazu osobistego...

- Narracje ojca były przepełnione emocjami?

- Tak, te wydarzenia ciągle wywoływały w nim duże poruszenie. Istnieją trzy filmy poświęcone ojcu, w których opowiada tę historię. W produkcji "Trzy skoki" Jacka Mierosławskiego mówi o rzeczach, których nigdy w życiu się nie zapomina. Zostają wspomnienia z dawnych lat i do końca swoich dni człowiek jest naznaczony. Tata wyraźnie wyartykułował, że sport uratował mu co najmniej dwukrotnie życie podczas wojny.

- W pawilonie na Wielkiej Krokwi o Pana ojcu przypomina mała wystawa z fotografiami.

- Tej ekspozycji nie traktujemy jako izby pamięci, która kojarzy się z zakurzonymi pamiątkami. To wystawa poświęcona nie tylko ojcu, ale i całemu polskiemu narciarstwu, mówiąca szerzej o sportach zimowych. Dla atrakcyjności systematycznie chcemy zmieniać tematy, a dzięki uprzejmości prof. Szymona Krasickiego z krakowskiej AWF zamierzamy wprowadzić multimedialną formę prezentacji konkurencji biegowych z udziałem Justyny Kowalczyk.

Staramy się również zgromadzić wszystkie ojca nagrody sportowe i odznaczenia państwowe, ponieważ jego życzeniem było, aby pamiątki zostały upublicznione polskiemu społeczeństwu. Dziękuję Centralnemu Ośrodkowi Sportu w Zakopanem za udostępnienie sali na bardzo korzystnych warunkach finansowych. Po wynikach Adama Małysza i Kamila Stocha, Wielka Krokiew jest prawdziwym pomnikiem polskiego narciarstwa. A uznając, że wszystko zaczęło się od "Dziadka" Marusarza, trudno o lepsze świadectwo dla dokonań ojca.

- Rodzą się w Pana głowie kolejne inicjatywy?

- Razem z Muzeum Tatrzańskim mamy w planie zorganizować wystawę, która będzie mówiła o udziale narciarzy w trakcie II wojny. Oczywiście motyw taty ma się przewijać, ale wokół będzie pełen dynamizm. Samo życie podczas wojny sprawia, że takie postaci mogą być przykładem dla młodzieży.

- Wcześniej był Pan reprezentantem Polski w konkurencjach alpejskich, później głównym konstruktorem w wytwórni nart w Szaflarach, a następnie przez długi czas trenował alpejczyków francuskich. Aktualnie czym Pan się zajmuje?

- Nadal jestem aktywny na tym polu, ale już w dużo mniejszym stopniu. Na co dzień, dla przyjemności, uprawiam narciarstwo, jeżdżąc poza trasami. Wiedzę narciarską przekazuję moim wnukom: Hani, Jaśkowi i Staszkowi Marusarzom, a więc prawnukom "Dziadka". Mam nadzieję, że tym sposobem, mówiąc po góralsku, "Marusarskie imię nika nie zaginie".

Dużo latam awionetką po górach, zresztą zrobiłem kwalifikacje górskie i mam prawo lądować na lodowcach. Co roku uczestniczę w Międzynarodowym Forum Górskim organizowanym w Zakopanem. Ponadto piszę artykuły do prasy związane z organizacją narciarstwa na świecie i to w kontekście Zakopanego, które jest tak bliskie mojemu sercu.

- I wciąż jest Pan obywatelem świata?

- Mieszkam w Zakopanem, Paryżu i pod Grenoble, a w zasadzie - nad, bo na wysokości 1860 metrów n.p.m.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski