- W tym roku mija 25 lat od nadania skoczni w Zakopanem imienia Stanisława Marusarza (1913- 1993). Czy na okoliczność małej rocznicy szykowana jest celebra pod Giewontem?
- Oczywiście, ale w tej chwili trwa ustalanie, jak zorganizować to wydarzenie. Działamy pod szyldem fundacji imienia ojca (www.marusarz-fundacja.pl), którą założyłem w ubiegłym roku. Wszystkie poczynania konsultuję bezpośrednio ze wspaniałą olimpijką, srebrną medalistką igrzysk Kasią Bachledą-Curuś, która zdecydowała się objąć funkcję prezesa zarządu.
Jako że Kasia reprezentuje fundację w kontaktach na zewnątrz, należało cierpliwie poczekać na zakończenie sezonu. Obecnie nasze zadanie polega na opracowaniu konkretnego programu obchodów, a sprawą otwartą pozostaje ustalenie daty.
- Rocznica wzmaga w Panu wspomnienia o ojcu?
- Każda możliwość mówienia o tacie, żeby nie zapomniano jego imienia, ma dla mnie szczególne znaczenie. Przede wszystkim pamiętam go jako normalnego człowieka, który poza tym, że był wspaniałym sportowcem, doskonale wywiązywał się z roli ojca. Żył jak prawdziwy mężczyzna, polując, wędkując, jeżdżąc na motocyklu i sprawiając sobie inne przyjemności. Można rzec, człowiek renesansu.
- Zapewne były okresy, gdy Pana ojciec oddawał się bardziej niektórym pasjom.
- Zgadza się. Gdy mówię o wędkowaniu, to mam na myśli lata 50. i 60. To wtedy tata był zapalonym wędkarzem. Pamiętam, że ciągle zabierał mnie nad wodę. Siadałem na tylnym siodełku jego motocykla i mknęliśmy, co po dziś dzień jest uwiecznione na rodzinnych fotografiach.
- Smykałka do jazdy jednośladem przyniosła Pana ojcu sukcesy?
- Tata wiele razy startował w zawodach, m.in. w cyklicznie rozgrywanych Rajdach Tatrzańskich i ku swojemu zadowoleniu uzyskiwał doskonałe wyniki oraz zdobywał medale. Wie pan, ojciec jak już coś robił, to z sercem, pełnym oddaniem i przyjemnością.
- A Pan przepadał za jazdą motocyklem?
- Jako młodzian po prostu to uwielbiałem! Gdziekolwiek tata mógł, zabierał mnie ze sobą, a moja radość była nie do opisania. W pamięci utkwił mi też mniej przyjemny smak jednej z przejażdżek, gdy zaliczyliśmy nieprzyjemną wywrotkę. Na szczęście obyło się bez kontuzji, a draśnięcia szybko się zagoiły.
- Jaki był cel wypraw?
- W pewnym czasie jeździliśmy na rykowisko posłuchać jeleni. Nocowaliśmy w schronisku w Roztoce, by skoro świt, między godziną 4-5 rano pójść do lasu i posłuchać tej pięknej melodii. Podchodząc bardzo blisko, nie czułem przerażenia, bo człowiek pozostawał pod wielkim wrażeniem widowiska.
- Jakim motocyklem Pana ojciec dysponował?
- Posiadał jawę 350, motocykl ze sportowym - jak na owe czasy - zacięciem. To na tej maszynie, po wojnie, tata brylował w różnych rajdach. Co ciekawe, jeździł jednośladem także w zimie na Wielką Krokiew, a w latach 60. brał udział w modnych zawodach skijoringu. Duet często tworzył z Janem Kulą, którego holował motocyklem.
Z przekazu wiem, że pasja motocyklowa ojca zaczęła się już pod koniec lat trzydziestych ubiegłego stulecia, stąd w archiwum rodzinnym jego zdjęcie przy ulubionym rudge 500. W owym czasie była to jedna z najlepszych maszyn na świecie.
- A z polowań wracał do domu ze zdobyczą?
- Tej pasji tata oddawał się pod koniec życia, ale jego wyprawy w głąb lasu nie polegały na strzelaniu do zwierzyny. Chodziło mu o pewien rodzaj afirmacji życia i współżycie z naturą.
- Ilość aktywności Pana ojca robi wrażenie.
- Ale to nie wszystko. Tata miał jeszcze jedną pasję, którą było budownictwo, w szczególności budowa skoczni narciarskich i konstrukcji drewnianych. W sumie zaprojektował i wybudował ich kilkanaście, chociażby dwie na Węgrzech, tyle samo w Karpaczu, w tym jedną skocznię na "Orlinku", która do chwili obecnej nosi jego imię. Prowadził także przebudowę Wielkiej i Średniej Krokwi.
- Poza wspaniałymi sukcesami na skoczni narciarskiej, w dwuboju i jako alpejczyk, Pana ojciec wsławił się brawurową ucieczką z więzienia przy Montelupich. W rozmowach z ojcem zgłębiał Pan te wydarzenia?
- Były takie momenty, że tata niechętnie wracał do wspomnień wojennych, a innym razem sam inicjował dyskusję. Rozumiałem, że widocznie ma taką potrzebę, żeby o tym mówić. Mam to szczęście, że znam tę historię z pierwszej ręki, z jego przekazu osobistego...
- Narracje ojca były przepełnione emocjami?
- Tak, te wydarzenia ciągle wywoływały w nim duże poruszenie. Istnieją trzy filmy poświęcone ojcu, w których opowiada tę historię. W produkcji "Trzy skoki" Jacka Mierosławskiego mówi o rzeczach, których nigdy w życiu się nie zapomina. Zostają wspomnienia z dawnych lat i do końca swoich dni człowiek jest naznaczony. Tata wyraźnie wyartykułował, że sport uratował mu co najmniej dwukrotnie życie podczas wojny.
- W pawilonie na Wielkiej Krokwi o Pana ojcu przypomina mała wystawa z fotografiami.
- Tej ekspozycji nie traktujemy jako izby pamięci, która kojarzy się z zakurzonymi pamiątkami. To wystawa poświęcona nie tylko ojcu, ale i całemu polskiemu narciarstwu, mówiąca szerzej o sportach zimowych. Dla atrakcyjności systematycznie chcemy zmieniać tematy, a dzięki uprzejmości prof. Szymona Krasickiego z krakowskiej AWF zamierzamy wprowadzić multimedialną formę prezentacji konkurencji biegowych z udziałem Justyny Kowalczyk.
Staramy się również zgromadzić wszystkie ojca nagrody sportowe i odznaczenia państwowe, ponieważ jego życzeniem było, aby pamiątki zostały upublicznione polskiemu społeczeństwu. Dziękuję Centralnemu Ośrodkowi Sportu w Zakopanem za udostępnienie sali na bardzo korzystnych warunkach finansowych. Po wynikach Adama Małysza i Kamila Stocha, Wielka Krokiew jest prawdziwym pomnikiem polskiego narciarstwa. A uznając, że wszystko zaczęło się od "Dziadka" Marusarza, trudno o lepsze świadectwo dla dokonań ojca.
- Rodzą się w Pana głowie kolejne inicjatywy?
- Razem z Muzeum Tatrzańskim mamy w planie zorganizować wystawę, która będzie mówiła o udziale narciarzy w trakcie II wojny. Oczywiście motyw taty ma się przewijać, ale wokół będzie pełen dynamizm. Samo życie podczas wojny sprawia, że takie postaci mogą być przykładem dla młodzieży.
- Wcześniej był Pan reprezentantem Polski w konkurencjach alpejskich, później głównym konstruktorem w wytwórni nart w Szaflarach, a następnie przez długi czas trenował alpejczyków francuskich. Aktualnie czym Pan się zajmuje?
- Nadal jestem aktywny na tym polu, ale już w dużo mniejszym stopniu. Na co dzień, dla przyjemności, uprawiam narciarstwo, jeżdżąc poza trasami. Wiedzę narciarską przekazuję moim wnukom: Hani, Jaśkowi i Staszkowi Marusarzom, a więc prawnukom "Dziadka". Mam nadzieję, że tym sposobem, mówiąc po góralsku, "Marusarskie imię nika nie zaginie".
Dużo latam awionetką po górach, zresztą zrobiłem kwalifikacje górskie i mam prawo lądować na lodowcach. Co roku uczestniczę w Międzynarodowym Forum Górskim organizowanym w Zakopanem. Ponadto piszę artykuły do prasy związane z organizacją narciarstwa na świecie i to w kontekście Zakopanego, które jest tak bliskie mojemu sercu.
- I wciąż jest Pan obywatelem świata?
- Mieszkam w Zakopanem, Paryżu i pod Grenoble, a w zasadzie - nad, bo na wysokości 1860 metrów n.p.m.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?