Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie światła na...

Redakcja
Show–biznes nie znosi próżni. Kiedy jakaś gwiazda gaśnie, natychmiast zaczyna błyszczeć następna. Tak stało się też po śmierci Amy Winehouse. Krytycy prześcigają się w typowaniu jej następczyń. Która z młodych piosenkarek zostanie kolejną ulubienicą publiczności na całym świecie?

Adele

Fot. Sony**

Brytyjska prasa nie miała już żadnych wątpliwości trzy lata temu. Kiedy w 2008 roku ukazała się debiutancka płyta mieszkającej w Londynie wokalistki ukrywającej się pod pseudonimem Adele, natychmiast okrzyknięto ją „nową Amy Winehouse”. Bo dwudziestoletnia wówczas piosenkarka również postanowiła zmierzyć się z muzyką soul – i efekty tegoż pojedynku były wspaniałe. Wzorem „białych” gwiazd z lat 60. w rodzaju Dusty Springfield czy Petuli Clark, demonstrowała ona przywiązanie do tradycji „czarnej” muzyki. Śpiewała mocnym głosem, w którym odbijały się najgłębsze ludzkie emocje: smutek, tęsknota, poczucie samotności, ale też wiara, miłość i nadzieja. Jej piosenki dalekie były od modnych nowości – żadnej elektroniki, klasyczne instrumentarium, skromne aranżacje. I udało się – płyta zatytułowana „19” (tyle lat miała jej autorka podczas tworzenia materiału) – od razu trafiła na pierwsze miejsce brytyjskiej listy bestsellerów. Europejski sukces piosenkarki natychmiast odbił się echem za oceanem – Adele została zaproszona do popularnego programu „Saturday Night Live”. Los chciał, że jego gościem miała być również ówczesna kandydatka na wiceprezydenta USA – Sarah Palin. W efekcie obejrzało go aż siedemnaście milionów Amerykanów. I wszyscy zakochali się w skromnej Angielce śpiewającej „Chasing Pavements” i „Cold Shoulder”.

Triumfy wokalistki sprawiły, że zainteresowały się nią plotkarskie media. Szybko wyciągnięto na światło dzienne fakt, że została wychowana przez samotną matkę, którą opuścił mąż alkoholik. Kiedy w jednym z brytyjskich pism ukazał się wywiad z ojcem nieobecnym w życiu Adele niemal od urodzenia, piosenkarka postanowiła niemal całkowicie odciąć się od show–biznesu. W efekcie do dzisiaj pozostaje wierna kilku zasadom, które regulują jej karierę: prawie w ogóle nie rozmawia z prasą, nie uczestniczy w życiu celebrytów, nie firmuje żadnych reklam, nie występuje w wielkich salach koncertowych oraz nie zarabia na fanach, wydając kolejne reedycje swych wcześniej opublikowanych płyt. Mimo że wszystkowiedzące autorytety medialne zapowiedziały, że trzymając się tych reguł piosenkarka popełnia komercyjne samobójstwo, jej losy potoczyły się zupełnie inaczej.

Piosenki na drugi album Adele pisała podczas trasy koncertowej po Ameryce, którą promowała swój debiut. Ponieważ kierowca autokaru wiozącego zespół ciągle słuchał folku i country, piosenkarka mimo woli zwróciła uwagę na tę muzykę. Stąd jej premierowe nagrania, nie pozbawione nadal soulowych wątków, otwierały się bardziej na „białą” tradycję muzyczną rodem z Nashville. Nowa płyta piosenkarki – „21” – wydana na początku tego roku z miejsca stała się bestsellerem. W rodzimej Anglii utrzymywała się jedenaście tygodni na pierwszym miejscu listy przebojów, bijąc w ten sposób rekord ustanowiony ponad dwie dekady wcześniej przez Madonnę i jej „Immaculate Collection” (dziewięć tygodni). Również za oceanem album spędził jedenaście tygodni na szczycie zestawiania „Billboardu”. W efekcie do dzisiaj „21” sprzedało się w ilości niemal dziesięciu milionów egzemplarzy na całym świecie (z czego blisko połowa w samej Ameryce).

Sukces młodej Angielki zaskoczył wszystkich. Lady Gaga, nosząca sukienki z mięsa, szokująca bluźnierczymi teledyskami, kokietująca gejów, sprzedała wydany mniej więcej w tym samym czasie swój drugi album w ilości pięciu milionów kopii – czyli o połowę mniej niż Adele. Za co ludzie tak pokochali młodą wokalistkę? Cóż – Adele jest nieprawdopodobnie wręcz... normalna. Nie kryje się ze swoją nadwagą, nie nosi ubrań znanych projektantów, nie uczestniczy w wystawnych imprezach organizowanych dla celebrytów, woli spędzać czas ze swymi dawnymi znajomymi ze szkoły i podwórka, nie bierze narkotyków, nie szokuje erotycznymi skandalami. Za pierwsze zarobione pieniądze założyła wszystkim krewnym wysokie fundusze emerytalne, kupiła matce nowy dom, a sobie – skromne mieszkanie w londyńskiej dzielnicy Notting Hill. Resztę funduszy odkłada na rodzinę. Bo jak kiedyś przyznała, ma całkiem zwyczajne marzenia – chce poznać miłego faceta, wyjść za niego za mąż i urodzić mu dzieci. Jej piosenki są takie jak ona – zwyczajne, proste, bez żadnych fajerwerków. Ale przez to szczere, uniwersalne, bliskie przeciętnemu człowiekowi, bez względu na to, czy mieszka w Anglii, Ameryce czy w Polsce. Wyróżnia je tylko głos – o którym sama Beyoncé powiedziała, że jest „boski”, co Adele uznała za największy komplement, bo od lat jest... fanką czarnoskórej gwiazdy.

Co ciekawe – wcale nie wychowywała się, słuchając klasycznego jazzu i soulu. Jej pierwszym ulubionym zespołem był... Spice Girls. Do dzisiaj podkreśla, że to właśnie dzięki tworzącym go dziewczynom postanowiła zostać piosenkarką. Wokalny talent odkryła u niej matka – już w wieku czterech lat. I od tej chwili nieustannie wspierała córkę w jej dążeniu do zaistnienia na scenie. Dlatego zapisała szesnastoletnią Adele do prestiżowej BRIT School, gdzie uczyła się muzyki w jednej klasie z Leoną Lewis i Jessie J. Wtedy dziewczyna poznała soul – ale w jego nowych przejawach, od Mary J. Blige do Destiny’s Child.

W swojej własnej twórczości Adele postanowiła jednak pozostać w formule klasycznej piosenki. Takie były jej dwie dotychczasowe płyty – i taka będzie trzecia. W jednym z nielicznych wywiadów, udzielonych w sierpniu tego roku, powiedziała: „Nie chcę żadnej wielkiej produkcji. Planuję akustyczne piosenki, tylko z gitarą lub fortepianem. Chciałabym sama napisać, zagrać i wyprodukować tę płytę. Dlatego to może zająć trochę czasu”.

Duffy

Fot. Universal

Jej debiutancka płyta ukazała się niemal w tym samym czasie, co pierwszy album Adele. I stała się większym bestsellerem – najlepiej sprzedającą się w Anglii płytą 2008 roku. Kupiło go wtedy prawie dwa miliony osób. Do dziś wynik ten poprawił się o następne cztery miliony. Niestety – druga płyta okazała się fiaskiem. Ale młoda Walijka jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

Nie miała łatwego dzieciństwa. Matka rozwiodła się z ojcem, kiedy Duffy skończyła dziesięć lat. Niedługo potem policja umieściła dziewczynkę w odizolowanym od świata schronisku, ponieważ wydało się, że była żona jej ojczyma... zleciła jego zabójstwo. Dla nastolatki był to koszmar – nic dziwnego, że uciekła z kontrolowanego przez policję domu do swego ojca. Matka i siostry Duffy nie odzywały się potem do niej przez niemal rok – ponieważ uważały, że w lekkomyślny sposób naraziła swoje i ich życie na niebezpieczeństwo.

Ale to właśnie ojciec sprawił, że dziewczyna postanowiła zostać wokalistką. Ponieważ lubił muzykę pop, nagrywał w młodości na taśmy wideo cykliczny program telewizyjny „Ready Steady Go!”. Kiedy córka je odkryła – zachwyciła się ówczesnymi piosenkami. Przełomowym momentem było jednak... obejrzenie filmu „Zakonnica w przebraniu”. Śpiewająca gospel Whoopi Goldberg tak spodobała się młodej Duffy, że zdecydowała się dołączyć do szkolnego chóru. Tam, niestety, okazało się, że dziewczyna ma... za mocny głos i nie pasuje do wspólnego śpiewania. Nic więc dziwnego, że postanowiła wziąć udział w walijskiej edycji „Idola” – „Wawffactor”. I tu również poszło nie po jej myśli – odpadła w finale, twierdząc potem, że był to jeden z najgorszych momentów w jej życiu. Obrażona na cały świat Duffy podjęła wówczas pracę kelnerki i postanowiła robić karierę na własną rękę.

Jedno z jej amatorskich nagrań trafiło w ręce Jeannette Lee, weteranki ruchu punk, byłej dziewczyny Johnny Rottena z Sex Pistols, współprowadzącej niezależną wytwórnię Rough Trade. Zainteresowana wokalnym talentem Walijki skontaktowała ją z gitarzystą indie–rockowej grupy Suede – Bernardem Butlerem. Ten zafundował Duffy „soulową edukację” – załadował jej do iPoda piosenki Burta Bacharacha, Phila Spectora, Ala Greena i polecił ich uważne przesłuchanie. Znajomości Lee sprawiły, że Walijka trafiła do popularnego programu Joolsa Hollanda w brytyjskiej telewizji – wykonanie „Rockferry”, „Mercy” i „Stepping Stone” okazało się dla niej katapultą do upragnionego sukcesu. W ciągu kilku miesięcy Duffy nagrała wspólnie z Butlerem debiutancki album i stała się kolejną po Adele piosenkarką typowaną na następczynię Amy Winehouse. „Rockferry” przyniósł jej wielką popularność oraz cenne trofea – jedną Grammy Awards i dwie Brit Awards.

Sukces niestety uderzył wokalistce do głowy – rozstała się z Lee i zerwała kontrakt z Rough Trade, podpisując w zamian umowę z Universalem. Mało tego – postanowiła również rozpocząć współpracę z innym autorem piosenek. Pomachała więc na pożegnanie Butlerowi i uścisnęła dłoń Albertowi Hammondowi. Na efekty nie trzeba było długo czekać – drugi album Duffy wydany na koniec zeszłego roku pod tytułem „Endlessly” okazał się totalna klapą. Wpisanie jej szorstkiego głosu w nowoczesną rytmikę o tanecznym charakterze nie spodobało się dotychczasowym fanom – nikt nie chciał widzieć w walijskiej piosenkarce nowej wersji Kylie Minogue. Załamana Duffy ogłosiła przerwę w karierze – chce dokładnie przemyśleć swój rozwój artystyczny i powrócić do formy. Trzymajmy za nią kciuki – szkoda byłoby, żeby tak charakterystyczny głos zamilkł na zawsze.

Ellie Goulding

Fot. Universal

Do jakiej piosenki książę William i Kate Middleton zatańczyli podczas wesela swój pierwszy taniec? „Your Song” w wykonaniu Ellie Goulding. Młoda wokalista była zresztą jedyną artystką, która wystąpiła na tej ceremonii – zaśpiewała również inne utwory ze swej jedynej płyty, choćby „The Writer” czy „Starry Eyed”. Młoda para wskazała właśnie na nie, jako swoje ulubione.

To jednak nie książę William jako pierwszy zwrócił uwagę na Ellie Goulding. Najpierw jej nazwisko pojawiło się na liście młodych talentów, opublikowanej przez radiowców z BBC, a potem swoje wyróżnienie w ramach Brit Awards przyznali jej krytycy reprezentujący wszystkie angielskie media. Jako ostatni zauważyli ją dziennikarze z amerykańskiego „Rolling Stone`a”, umieszczając Goulding na swej liście „Hot 100”. Ich zachwyt wzbudziła debiutancka płyta piosenkarki – „Lights” – wydana w ubiegłym roku. Zawiera ona nieco nowocześniejszą muzykę niż albumy Adele czy Duffy – zgrabne połączenie popu, folku i elektroniki, wyśpiewane śmiałym wokalem o dziewczęcej barwie.

Choć początkowo miała być sportsmenką, muzyka okazała się ważniejsza. Ale dzięki gimnastyce zachowała do dziś świetną sylwetkę. Popularność zdobyła dzięki serwisowi MySpace – wrzuciła doń swe pierwsze piosenki i... kilka miesięcy później mogła już zorganizować pierwsze tournée po Anglii, obejmujące aż siedem koncertów. To właśnie wtedy zauważyli ją menedżerowie z Polydoru. Potem było już tylko, jak w spełnionym marzeniu: płyta, występy na festiwalach, nagrody i wyróżnienia.

Obecnie dwudziestopięcioletnia piosenkarka przygotowuje materiał na nowy album. „Na pewno będzie bardziej mroczny i bardziej ekscentryczny” – podkreśla. Płyta ma się ukazać pod koniec tego roku lub na początku następnego. Czy również zachwyci księcia Williama i jego młodą żonę?

PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski