Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko co złe zaczęło się, kiedy poznała męża. Dziś walczy o dom

Majka Lisińska-Kozioł
Renata z synem Jackiem. – Może czeka mnie gdzieś lepsze życie? – zastanawia się
Renata z synem Jackiem. – Może czeka mnie gdzieś lepsze życie? – zastanawia się Michał Gąciarz
Cierpiała latami po cichu, teraz zamierza głośno krzyczeć. Renata Bubka nie chce dopuścić do eksmisji z miejsca, w którym mieszka prawie 30 lat. Posesję, której wartość można szacować od 500 tys. zł nawet do miliona, jej mąż sprzedał koledze za... 30 tysięcy! Nic o tym nie wiedziała

Renata Bubka ma 49 lat, troje dzieci i orzeczoną przez sąd eksmisję. Z ulicy Krakowskiej w Michałowicach jej domu prawie nie widać. Wśród drzew i wysokiej trawy prowadzi do niego wąziutka, wydeptana w zieleni ścieżka. Od podwórka jest cicho. Gospodyni właśnie skończyła rozwieszać pranie. Przysiadła na schodach z kubkiem kawy w dłoniach. Przed nią zielony dywan aż po horyzont. – Trawy skosić nie mogę ani uprzątnąć śmieci. Posiadłość została sprzedana. Tyle że póki trwają procesy, a ja płacę i za prąd, i za gaz, i za wodę, eksmisja zarządzona przez sąd musi poczekać.

Renata też czeka. I myśli sobie czasem, że wszystko co złe zaczęło się dla niej prawie trzydzieści lat temu w sąsiedniej wsi. Była wtedy młoda i pracowała jako kelnerka. A do restauracji, gdzie obsługiwała, zachodził Tomasz z ojcem. Ona miała dwadzieścia lat, on o dwa więcej. Był z Michałowic i mówiono, że to najprzystojniejszy kawaler we wsi. A do tego jedynak, tak więc zamożny.

– Amory nie były w mi wtedy głowie – opowiada Renata. Ale gdy zaczęła pracować w nowym lokalu w Michałowicach, a Tomasz nadal smalił cholewki, w końcu się chyba w nim zakochała. I jak się oświadczył w listopadzie, zgodziła się wyjść za niego. Ślub wyznaczyli na 25 kwietnia.

– Jeździłam aż do Warszawy, na bazar Różyckiego, żeby sobie wybrać wymarzoną sukienkę. To miał być wspaniały początek mojego małżeńskiego życia.

Ale już miesiąc po zaręczynach Renata zaczęła mieć wątpliwości, czy dobrze robi. Tomasz ją szturchnął, więc oddała mu pierścionek. Nie chciał go z powrotem i jakoś ją przebłagał. – Potem z tego przedślubnego zabiegania przestałam się mojemu przyszłemu przyglądać. Za to rodzice Renaty widzieli coraz więcej wad w przyszłym zięciu. – Mama mówiła: nie spiesz się, dziecko. Masz czas na wychodzenie za mąż. – A mnie jakby coś zaślepiło – wspomina dzisiaj.

Wątpliwości jednak musiała mieć, skoro, gdy już stali przed ołtarzem, chciała powiedzieć – nie. – Ale spojrzałam na rodziców, na gości i się tej swojej odmowy i tego ludzkiego gadania przestraszyłam. I w ten sposób krótkie słówko „tak” przekreśliło moje marzenia o szczęściu.

Z wesela wróciła o drugiej w nocy. Sama. Świeżo poślubiony mąż pokazał się w domu po tygodniu. Wtedy młoda żona wspomniała słowa mamy, której nie podobało się, że kandydat na zięcia tak dużo popija. – Miałam nadzieję, że jak się urodzi dziecko, mąż się zmieni.

Najpierw na świat przyszła Kasia, dziś ma 28 lat, studiuje. Za dwa lata Adriana, a potem, osiemnastoletni dziś Jacek. – Syn jest niepełnosprawny. Jak miał pięć lat, uległ zaczadzeniu; pogotowie przyjechało szybko, jakoś go odratowali. Tyle że samodzielny już nigdy nie będzie. Po maturze obie córki wyjechały do pracy i na studia. Miały dosyć awantur i picia. – Ja zostałam w Michałowicach. Z mężem i synem.

Jak dzieci były małe, Renata nie pracowała, żeby się nimi zajmować. Na męża nie mogła liczyć. Opiekowała się też teściową chorą na Alzheimera, a po jej śmierci teściem. Tomasz na początku małżeństwa trochę pracował. Był zmyślnym mechanikiem samochodowym. – Ptasiego mleka by nam nie brakowało, gdyby nie kochał picia. A tak zwolnili go z Polmozbytu, bo pijaka nie chcieli tolerować. Zatrudnił go kolega, nawet załatwił mu odwyk, ale Tomasz wytrzymał bez wódki ledwie trzy miesiące. A potem znów pił i bił.

Pierwszy raz pobił ją przed Wielkanocą. – Był bodaj 1990 rok. Pojechałam na zakupy, a mąż został sam z dziećmi. Mama poszła mi zrealizować kartki, a ja do fryzjera. Chciałam ładnie wyglądać na święta. Rzucił się na mnie zaraz po powrocie. I bił. Za fryzurę. Za to, że został w domu. Za wszystko.

Renata cierpiała latami. Czasami uciekała z domu i spała u sąsiadki, czasami pomieszkiwała z dziećmi u mamy. Nie myślała wtedy, żeby męża zostawić. – Nie wiedziałam, gdzie miałabym pójść. Jak mnie bił – wzywałam policję. Tylko że na ogół przyjeżdżali z interwencją jego koledzy. Nigdy go nie zabrali ze sobą.

Kiedyś znalazła w gazecie numer telefonu zaufania dla ofiar przemocy domowej. Zadzwoniła. Skierowano ją na ul. Radziwiłłowską do krakowskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej. – Jeszcze tego samego dnia pojechałam na rozmowę z psychologiem. Po tym spotkaniu Renata pierwszy raz poczuła, że może zmienić swoje życie. Złożyła doniesienie do prokuratury. Zanim zapadł wyrok skazujący męża za stosowanie przemocy, minęły dwa lata.

Jednak o tym, że majątek był przepisany tylko na męża, Renata dowiedziała się dopiero wtedy, gdy Tomasz sprzedał koledze dom i parcelę za 30 tysięcy. – Nigdy nie przyniósł tych pieniędzy do domu. Po dziesięciu miesiącach kolega odsprzedał dom i grunt Monice W. z Krakowa. Dziewczyna ponoć jest nieuchwytna, bo dorabia sobie w Anglii, a jednak wyłożyła 400 tysięcy złotych na działkę, której nawet nie obejrzała. Wkrótce Monika zameldowała w domu Renaty niejakiego Pawła W. – Zjawił się którejś nocy i powiedział, że będzie z nami mieszkał – opowiada Renata.

Zadzwoniłam do adwokata, który zabronił wpuścić go do domu. Policjanci nie oponowali ze względu na późną porę. Ów lokator nachodził Renatę jeszcze prawie dwa lata, aż w lutym tego roku sąd zabronił mu zbliżania się do domu, w którym Renata mieszka z synem. Tyle że sprawa jest bardziej skomplikowana.

Tomasz B. od 2000 roku miał płacić dzieciom alimenty. Do czasu sprzedaży posiadłości jego dług wobec córek i syna wynosił 400 tysięcy złotych. Tymczasem komornik przez dwanaście lat nie sprawdził, czy posiada on majątek do zajęcia na poczet długu. Gdyby to zrobił, do sprzedaży by nie doszło. A tak nowy właściciel wniósł o eksmisję Renaty oraz jej dzieci i sąd się do tego wniosku przychylił. –Wyszło na to, że choć tu mieszkałam prawie trzydzieści lat, remontowałam ten dom i do dziś spłacam kredyt – nie jest to mój dom i nie jest to moja działka.

Renata więc walczy. – Złożyłam apelację i są szanse, żeby odzyskać majątek, ponieważ dłużnik, czyli mąż, sprzedał działkę w złej wierze i z pokrzywdzeniem wierzycieli. Natomiast osoba nabywająca tę ziemię wiedziała o tym, że mąż ma długi, a jeśli nie, przy zachowaniu należytej staranności mogła się o tym dowiedzieć.

Czasami, gdy czas na chwilę zwalnia, Renata wspomina życie, które dotąd wiodła. Odkąd dzieci podrosły, pracowała w cukierni po 12 godzin na dobę. Brała noce, żeby dopilnować dziewczynki i zająć się Jackiem. Potem ogarniała dom, a noc znowu spędzała w pracy. Wszyscy dokoła wiedzieli, jaki los zgotował jej Tomasz. Od kiedy zaczęła walkę o majątek, potrzebowała czasu, żeby spotykać się z adwokatem, jeździć na rozprawy. – Nie mogłam już być dyspozycyjna przez dwanaście godzin. Szefowa obniżyła mi wynagrodzenie. Odeszłam. Szukam innego zajęcia.

Gdy pytam ją o miłe wspomnienia z małżeńskiego życia, długo milczy. –Takich chyba nie mam. Na początku się łudziła, że mąż może się zmieni. Dziś wie, że to były płonne nadzieje, bo on kochał tylko wódkę. Dlatego złożyła pozew o rozwód. Zostanie orzeczony za kilka dni, z winy męża.

Zastanawiać powinno jednak, jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nikt nie pomógł Renacie wyplątać się z tego przemocowego związku. Ksiądz wezwał policję tylko raz.

– Był akurat po kolędzie, gdy Tomasz przyszedł pijany i zaczął awanturę – opowiada Renata. –Ale gdy potrzebowałam świadków w sądzie, żeby udowodnić, że przemoc w naszym domu to nie moje wymysły – nie mogłam zebrać siedmiu osób. A przecież wszyscy wiedzieli, że on mnie bije.

To mąż Renaty sprawił, że ich dzieci zachowały w pamięci awantury, krzyki i łzy. To jego wina, że córki omijają z daleka chłopaków, jeśli ci mają na imię Tomasz. On odpowiada za to, że Jacek wciąż boi się chodzić do pobliskiego sklepu, jeśli zobaczy przesiadujących tam pijaczków. Renata wie, że przeszłości nie da się wymazać, ale chce zapewnić dzieciom lepsze jutro. Ojciec nie płacił alimentów, więc dom i działka się im należy. To będzie trudna batalia, ale nie zamierza się poddać. Pierwsza rozprawa już w lipcu. Za rok o tej porze Tomasz B. wyjdzie z więzienia. – To już nie moja sprawa. Chcę zamknąć za sobą tamten etap. Może czeka mnie gdzieś lepsze życie?

– Do podpisania umowy sprzedaży działki z domem doszło 26 października 2012 roku. Dokument został potwierdzony w krakowskiej kancelarii notarialnej Ewy Knuplerz.

Sprzedaż działki budzi wiele wątpliwości.

– Tej sytuacji dałoby się uniknąć. Tomasz B. miał zasądzone alimenty, ale ich nie płacił. Wysokość zaległej kwoty wraz z odsetkami urosła do ponad 400 tys. zł. Gdyby komornik zajął dom i działkę rolną mężczyzny na poczet niezapłaconych alimentów, nad rodziną Tomasza B. nie wisiałoby teraz widmo eksmisji. Komornik Dariusz Ulfig tłumaczy jednak, że nie wiedział o istnieniu działki z domem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski