Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko na głowie

Redakcja
Rozmowa z DorotĄ i Mariuszem Siudkami, brązowymi medalistami łyżwiarskich mistrzostw Europy

Korespondencja "Dziennika" z Budapesztu

Korespondencja "Dziennika" z Budapesztu

Rozmowa z DorotĄ i Mariuszem Siudkami, brązowymi

medalistami łyżwiarskich mistrzostw Europy

   Po czterech latach Dorota i Mariusz Siudkowie, para sportowa Dworów Unii Oświęcim, wrócili na podium mistrzostw Europy. Zdobywając w Budapeszcie brązowy medal, powiększyli kolekcję, w której są już dwa srebrne krążki z mistrzostw Starego Kontynentu oraz brąz z mistrzostw świata.
   - Mówiliście zaraz po zdobyciu medalu, że wrócić na podium było trudniej niż pierwszy raz na nim stanąć. Wierzyliście, że się uda?
   Mariusz Siudek: - Wierzyłem bez chwili zwątpienia, że jest duża szansa w tym roku. Miałem nawet taki moment wiary, że nie tylko jedziemy po medal, ale nawet walczyć o złoto. Docierały do nas plotki o kontuzji Tatiany Totmianiny. Bez obrońców mistrzowskiego tytułu rywalizacja mogłaby inaczej wyglądać i inaczej się skończyć. Wiara w medal została, kiedy było jasne, że Totmianina i Marinin jednak jadą. Wiedziałem tylko, że musimy dobrze wykonać swoje programy, bo oprócz dwóch utytułowanych rosyjskich par była jeszcze ta trzecia, młoda, ale już doświadczona Obertas, Sławnow, w dodatku prowadzona przez jedną z dwóch najlepszych trenerek świata Tamarę Moskwinę.
   Dorota: - Ze mną było różnie. Miałam chwile zwątpienia, po gorszym treningu i wiary po lepszym. Nawet w dniu startu obudziłam się ze strachem. Przed rannym treningiem wydawało mi się, że wszyscy są ode mnie lepsi, a sama nic nie potrafię. W dodatku trening nie był udany. Po nim pomógł mi trener Gauthier. Powiedział, że potrafię dobrze pojechać, nie dla innych, ale dla siebie. Położyłam się spać, a kiedy się obudziłam po południu, wątpliwości minęły. Czułam się silna.
   - Wyjechaliście do Kanady, łyżwiarskiego raju i to wzbudziło w Polsce oczekiwanie, że po czterech latach wrócicie na podium. Gdyby tak się nie stało, podważano by sens tej decyzji.
   Mariusz: - Bałem się, że to oczekiwanie będzie dla nas zgubne. Czuliśmy presję na każdym kroku, słysząc co chwilę: - Teraz musicie.
   Dorota: - Mogło się zdarzyć, że pierwszy rok adaptacji w nowym środowisku nie przyniesie dobrych wyników. Wyjeżdżając do Kanady, postawiliśmy wszystko na głowie, zmieniliśmy system treningu, musieliśmy uczyć się wielu nowych rzeczy. W Polsce skupiałam się przede wszystkim na skokach, w Kanadzie miałam nauczyć się myśleć przede wszystkim o uśmiechu, czuciu programu. To było dla mnie trudne.
   - Pracowaliście nad wyrazem artystycznym programów, ale też poprawialiście niektóre elementy techniczne, nie tylko wyrzucanego rittbergera, którego nie wykonywaliście pewnie, wyjeżdżając z Polski. Ponoć niektóre elementy, wręcz podstawowe, Mariusz robił na odwrót...
   Mariusz: - Klasyczny przykład takiego abecadła to piruet siadany, który kręciłem w odwrotną stronę - do przodu zamiast do tyłu. Trener Richard Gauthier od razu zwrócił na to uwagę przy naszym pierwszym treningu, wcześniej w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że wykonuję go na odwrót. Cztery miesiące powtarzałem dzień w dzień ten piruet, teraz chyba nie potrafiłbym wykonywać go po staremu. W ubiegłym sezonie skakaliśmy rittbergera z 60-procentową skutecznością. Dziś jest o wiele pewniejszy. To efekt setek wykonań skoku z kamerą, a potem wnikliwych analiz każdego elementu w zwolnionym tempie. Korygowaliśmy detale, wiele dotyczyło nie tego, jak skacze Dorota, ale jak ja się ustawiam przed skokiem, jak ją wyrzucam. Wiele rzeczy wciąż budzi w czasie kanadyjskich treningów nasze zdziwienie. Codziennie jedziemy obydwa programy, zdarzało się, że wykonaliśmy je czysto, a kiedy podjeżdżaliśmy do trenera, czekając na pochwały, słyszeliśmy całą listę uchybień. Richard zapisuje je, a następnego dnia mamy poprawić przynajmniej jeden z zepsutych na poprzednim treningu elementów.
   - Ile to już lat tak toczy się wasze łyżwiarskie życie?
   Mariusz: - Oj, strasznie długo, jeżdżę od 27 lat. Dorota od 23, wspólnie od 11.
   - Jeśli przeliczyć te lata na trzy medale mistrzostw Europy i jeden mistrzostw świata, to bilans będzie korzystny?
   Mariusz: - Świadczy przede wszystkim o naszej dużej wytrwałości. Przez te lata wspinaliśmy się w łyżwiarskiej hierarchii małymi kroczkami. To były nasze dziesiąte wspólne mistrzostwa Europy. Przez kilka lat jeździliśmy na nie, by być w pierwszej dziesiątce, potem szóstce. Uznawaliśmy wtedy osiągnięcie takich celów za równie cenne jak te późniejsze medale. Mieliśmy pokorę wobec tego, że nie wszystko od nas zależy, nawet jeśli jechaliśmy dobrze, musieli to jeszcze docenić sędziowie.
   - Nie mieliście chwil zwątpienia, takich w których chcieliście rzucić łyżwiarstwo?
   Mariusz: - Ja nigdy. Miałem zawsze świadomość, że w sporcie raz jest lepiej, raz gorzej i trzeba cieszyć się z sukcesów, ale i umieć przyjmować porażki. Były ciężkie chwile, kiedy podcinano mi skrzydła, bo liczyłem na lepszy wynik, a lądowaliśmy poza podium, ale wtedy się mobilizowałem: "Jeszcze wam pokażę".
   Dorota: - Ja to mam takie chwile zwątpienia co miesiąc... Ostatnio po tym, jak nie awansowaliśmy w Japonii do tegorocznego finału Grand Prix. Myślałam sobie, że podjęliśmy tyle wyrzeczeń, przenosząc się do Kanady i wszystko na nic.
   - Wtedy interweniował Mariusz ze swoim dyżurnym optymizmem...
   - W wielu sprawach rozumiemy się bez słów. Odczytuję nastroje Doroty i wiem jak na nie reagować. Daję jej kilka minut na złość, ale potem interweniuję.
   - Zawsze jest Pan tym wyrozumiałym, ciepłym mężem, którego nie da się wyprowadzić z równowagi?
   - Przeważnie, choć zdarza mi się powiedzieć do Doroty: "Koniec z mazgajeniem, czas zacząć myśleć". A z równowagi rzeczywiście nie da się mnie wyprowadzić.
   - W waszym małżeńskim życiu nie ma żadnych cichych dni, trzaskania drzwiami, tłuczenia talerzy?
   Dorota: - Najwyżej ciche chwile. Wytrwam w milczeniu 20 minut, choćbym się wcześniej odgrażała, że się do niego nigdy nie odezwę... Mariusz zna mnie i rozumie lepiej niż ktokolwiek na świecie.
   - Pierwszy małżeński kryzys powinniście już mieć za sobą, miał być po trzech latach...
   Mariusz: - Nie było. Poczekamy na następny... Jesteśmy 3 lata po ślubie, ale od 9 lat razem, a ja mam wrażenie, że z każdym dniem jest nam lepiej, że bardziej się kochamy.
   - Jesteście o siebie zazdrośni.
   Mariusz: - Ja o Dorotę tak, chociaż nie mam powodów. Przecież mi obiecała, że będzie na zawsze...
   Dorota: - Może trochę, chociaż Mariusz nawet, kiedy niby adoruje inną kobietę, nigdy nie daje mi odczuć, że o mnie zapomniał.
   - A o pieniądze się nie kłócicie? Kto rządzi kasą?
   Dorota: - Wspólnie podejmujemy najważniejsze decyzje finansowe. Mariusz płaci rachunki za pośrednictwem Internetu, ja co jakiś czas kontroluję bankowe wyciągi. Na koniec sezonu sprawdzamy, na co nas stać, zastanawiamy się jak lokować pieniądze.
   - W Budapeszcie zarobiliście 16,5 tysiąca dolarów. Macie jakiś plan wydatków?
   Dorota: - W ogóle o tym nie myśleliśmy. Pieniądze dotrą dopiero na koniec sezonu. Pewnie wybiorę się na jakieś zakupy, a jak znam Mariusza, pewnie będzie chciał kupić jakąś komputerową zabaweczkę.
   Mariusz: - Może wymienię laptopa. Nigdzie się bez niego nie ruszam, a ten ma już dwa lata...
   - Myślicie o tym, co będzie po zakończeniu kariery? Mówiliście, że to będzie za dwa lata.
   Mariusz: - Teraz nie jesteśmy pewni czy za dwa. Mieliśmy jeździć do olimpiady w Turynie w 2006, ale Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego stara się o organizację mistrzostw Europy w 2007 roku w Warszawie. Byłoby piękne zakończyć nimi karierę. Chcemy potem założyć w Polsce szkołę łyżwiarstwa. Skorzystamy z doświadczeń kanadyjskich, chcemy pracować w zespole, jest w Polsce kilku byłych łyżwiarzy, z którymi moglibyśmy ciekawie współpracować. Jeśli nasze sukcesy przyciągają na taflę nowych adeptów łyżwiarstwa, uważamy to za równie ważny sukces, jak nasze medale. Polskie łyżwiarstwo podupada, ale wierzymy, że to da się zmienić.
Rozmawiała:
MAŁGORZATA SYRDA-ŚLIWA

Przyjacielskie świętowanie

   Huczniej niż zwykle Siudkowie świętowali zdobyty w Budapeszcie medal. Wszystko przez to, że z Oświęcimia i Krakowa przyjechała na Węgry silna grupa ich fanów, pod przewodnictwem Tomka i Roberta, szkolnych kolegów Mariusza z oświęcimskiego Technikum Chemicznego. - To grupa o kryptonimie "V Ela". Wziął się od nazwy klasy i imienia naszej wychowawczyni - tłumaczy Mariusz. - Koledzy od kilku lat obiecywali, że przyjadą nam kibicować. Wreszcie dotrzymali słowa. Ten doping bardzo nam pomógł.
   - Wyjechaliśmy na rozgrzewkę w gronie samych rosyjskich par, a tu nagle głośny polski doping, flagi. Poczuliśmy, że ktoś w nas wierzy, mocno wspiera. Łatwiej było jechać - dodaje Dorota.
   Dowody sympatii po zdobyciu medalu przełożyły się na setki telefonów i SMS-ów z gratulacjami. (MAS)

Kauc i Zych awansowali na 13. miejsce

   Rosjanie Tatiana Nawka i Roman Kostomarow prowadzą po tańcach oryginalnych mistrzostw Europy w łyżwiarstwie figurowym, które odbywają się w Budapeszcie. Drugie miejsce zajmują Ukraińcy Jelena Gruszina i Rusłan Gonczarow, a trzecie Bułgarzy Albena Denkowa i Maksym Stawijski. W Budapeszcie startują dwie polskie pary. Aleksandra Kauc i Michał Zych awansowali na 13. miejsce, Agnieszka Dulej i Sławomir Janicki są na 21., przedostatniej pozycji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski