Słowem, nic zasadniczo nowego, i w tym niczym nowym – Krzysztof Orzechowski czytający „Sonety” Szekspira, od 121 do 154. Czytający fenomenalnie, jak kiedyś na Salonie wersy Wata lub Tuwima.
To znaczy – wpierw długo, może nawet miesiącami czekając na czysty dźwięk, nieomylną intonację, by móc dać sobie prawo do czytania na głos. Orzechowski nie potrafi inaczej. Szekspir więc... Tak, kolejny prolog salonowego sezonu, prolog jak dwanaście prologów, i na początek od razu – wszystko. Szekspir...
Wszystko, bo cała nieludzko gęsta pajęczyna fraz, lepiona na polowanie, by złowić sedno miłości wszelkiej i reszty zwanej życiem, pajęczyna, z której Orzechowski nie uronił ani jednej nici, powtórzył, ożywił tych nitek blaski i szarości.
Do tego cztery saksofonistki w czerniach (Joanna Jarosz, Dorota Olech, Paulina Owczarek, Aleksandra Skierka) i bosy, cały na biało flecista (Tomasz Potaczek) – echa widm Sonetów, Czarnej Damy i Chłopca.
Powtarzali ostatnią partię starej, fantastycznej bezradności w 154 odcinkach i w każdej minucie przypominał się Sonet 76. Finalna odpowiedź jest nieuchronna. „Stać mnie więc tylko na to, abym stare słowa/ Powtarzał, przebierając czasem w nowszą szatę:/ Jak słońce – wieczne, chociaż rodzi się co rano –/ Moja miłość wyznaje, co dawno wyznano”. Tym była godzina Orzechowskiego, tym był początek sezonu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?