Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Wybaczcie nam Katyń, Polacy”

Rozmawiała Grażyna Starzak
Międzynarodowi obserwatorzy podczas ekshumacji w 1943 r.
Międzynarodowi obserwatorzy podczas ekshumacji w 1943 r. FOT. ARCHIWUM
Rozmowa ze Stanisławem M. Jankowskim, historykiem. 3 kwietnia 1940. Sowieci rozpoczynają rozstrzeliwanie polskich oficerów w Katyniu. Prawda o sprawcach zbrodni nadal nie dociera do większości Rosjan

– Właśnie mija 25 lat od pierwszej i bodaj jedynej na terenie dawnego ZSRR wystawy katyńskiej. Pan był jej organizatorem?

– Wystawa fotografii pod tytułem „Zginęli w Katyniu” najpierw została zaprezentowana w Kamienicy Hetmańskiej w Krakowie. To był listopad 1989 r. Wtedy, również w Polsce, jeszcze mało kto się odważył pisać czy mówić coś na ten temat. Nie potrafię wytłumaczyć, co mnie tknęło, aby zrobić tę ekspozycję. Myśl o tym przyszła mi do głowy, gdy na początku marca 1989 r. przechodziłem obok kościoła św. Wojciecha. Pamiętam, że szedłem wówczas do prezesa Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego Władysława Klimczaka.

Prezes pomysł podchwycił i zaczęliśmy zbierać materiał. Gazety podały informację o planowanej wystawie, zrobił się szum. Z całej Polski zaczęły pojawiać się zdjęcia, sporo osób z Krakowa do nas przyszło. Zaskoczył mnie list z Moskwy z fotografią grobów w Katyniu, z napisem o „zbrodni na ofiarach faszyzmu – polskich oficerach rozstrzelanych przez hitlerowców w 1941 roku”. Autor listu, Aleksiej Pamiętnych, z zawodu astronom, zdjęcia wykonał podczas rowerowej wycieczki z Moskwy do Katynia.

To on pierwszy rozpoczął starania, aby sprawa została ujawniona. Zaczął chodzić po redakcjach z artykułem na ten temat. Nie było tam żadnych prowokacyjnych treści. Artykuł był w formie listu. Mówił o konieczności uporządkowania grobów katyńskich i wyjaśnieniu prawdy. Nikt w Moskwie nie chciał przyjąć tego artykułu, w PRL cenzura też tekst odrzuciła. Po iluś tam podchodach Aloszy udało się wreszcie wydrukować materiał w piśmie pod nazwą „Cyrk Radziecki”.

Wracając do krakowskiej wystawy. To było coś niesamowitego. Tłum krakowian i przyjezdnych. Miałem zabrać głos, ale mnie zatkało ze wzruszenia. Ludzie oglądali wystawione na Rynku zdjęcia ze łzami w oczach. Później naszą wystawę pokazywano w innych polskich miastach. Ówcześni rosyjscy dysydenci zaproponowali, żeby zorganizować ją w Moskwie.

– Jak to się Panu udało?

– Gdyby spisać to, co przeżyłem ja i oni, powstałaby z tego osobna książka. Materiały na wystawę, czyli fotografie, przewiózł do Moskwy (w plecaku) Aleksander Gurianow ze stowarzyszenia Memoriał. Chcieliśmy sami przewieźć je przez granicę, ale Sasza przekonał nas, że nie dowieziemy. Zatrzymają nas na granicy pod byle pretekstem, może i puszczą po przesłuchaniach, ale zabiorą zdjęcia. Wszak był to rok 1989. Umówiliśmy się z Saszą Gurianowem, że da znać zaraz po przyjeździe – ze zdjęciami – do Moskwy. Nie ustalaliśmy hasła. Denerwowałem się, bo minął czas dojazdu, a nie dzwoni telefon. Wreszcie jest „Moskwa”. „Priwiet” – mówię, a z sowieckiej stolicy leci informacja, że „najlepsze kasztany są na placu Pigalle”…

Koledzy z Memoriału mieli wiele problemów, żeby uzyskać zgodę na tę ekspozycję. Potem był problem z salą. Najpierw zaproponowano obiekt przeznaczony do remontu. W drugim proponowanym miejscu wysiadło światło. Wreszcie dostaliśmy informację, że wystawa będzie w holu „Kinocentra”.

– Był Pan na otwarciu wystawy. Jakie wrażenia wywiózł Pan wtedy z ZSRR?

– Z Moskwy, zaraz po przyjeździe, wyruszyliśmy do Smoleń-ska. Tu na dworcu czekało na naszą grupę kilkadziesiąt osób z tablicami „Polacy, przepraszamy Was” i „Wybaczcie nam, Polacy”. Pojechaliśmy do lasu katyńskiego autobusem, a oni poszli piechotą. Nie doszli. Aresztowano ich za rzekome zakłócanie porządku publicznego i zaśmiecanie drogi.

Na wystawie, o której nie było wzmianki w gazetach, pojawiło się sporo ludzi. Ambasador Stanisław Ciosek nie dostał z Warszawy zgody na przemawianie. Stał w pierwszym rzędzie. Zaraz po moich pierwszych słowach wysiadło światło, więc nie działał mikrofon. Potem mówiłem o tym, że każdy stary czekista, widząc wystawę o zbrodni katyńskiej przygotowaną wspólnie przez Polaków i Rosjan, byłby zdumiony. Wystawę pokazywano później w innych miejscach ZSRR. Najczęściej w kościołach. Wtedy żyło jeszcze czterech zbrodniarzy z Katynia. Żaden z nich oczywiście nie stanął przed sądem.

– Czy w Rosji ukazują się jakieś publikacje na temat zbrodni w Katyniu?

– Ukazują, ale wcześniej było łatwiej, bo wpuszczali do archiwów, a dzisiaj z tym jest gorzej. Do Łodzi dotarł współpracujący z polskimi badaczami i prokuratorami oficer KGB Oleg Zakirow. To dzięki niemu uzyskano wiele materiałów z sowiecśledztwa w sprawie zbrodni, a raczej z umiejętnego ukrywania dowodów. Koledzy z KGB Olegowi obiecali „specjalne podziękowanie”, więc spakował rzeczy i z synem oraz żoną wylądował w Łodzi.

Tutaj miał dostać pracę, ale skończyło się na obietnicach. Bardzo nam pomagał prokurator Stefan Rodziewicz z Generalnej Prokuratury Wojskowej. Zmarł nagle w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, podobno na serce. Pułkownik Aleksandr Tretiecki z tejże prokuratury dostał stopień generała i przydział w „teren”. Po śmierci syna Alosza Pamiatnych przyjechał do Warszawy z żoną i drugim synem. W ten sposób Polska zyskała jeszcze jednego wybitnego astronoma. Wciąż zajmuje się zbrodnią katyńską, zbierając, za pośrednictwem internetu, wszelkie możliwe materiały na ten temat. Można ciągnąć tę listę wspaniałych ludzi, Rosjan, którzy pomogli i nadal pomagają ujawnić całą prawdę o zbrodni katyńskiej.

– Co, Pana zdaniem, myśli o zbrodni katyńskiej przeciętny Rosjanin?

– Trudno mi powiedzieć, bo ja miałem raczej do czynienia z ludźmi nieprzeciętnymi, przez propagandę nazywanymi dysydentami. Raz tylko, w Jałcie, udało mi się spotkać byłego czekistę. Odchorowałem to spotkanie, nie z nadmiaru wypitej herbaty. Przeciętny Rosjanin wie, że stalinowskie represje dotyczyły milionów ludzi, prawie każda rodzina kogoś straciła lub miała krewnego, który był więziony. Dlatego, być może, wymordowanie 20 tys. polskich oficerów specjalnie ich nie wzrusza. W latach 30. ub. wieku więcej osób zabijano w ciągu jednego tygodnia! Z dokumentów wiadomo, że były „limity” zabijania dla konkretnych republik i miejscowości.
Np. NKWD w Archangielsku miało „limit” na zabicie 200 osób, które rzekomo popierały kontrrewolucję, więc prosiło władze w Moskwie o „podniesienie limitu”. Jak podnoszono limit czekistom w Archangielsku, to Irkuck też dostawał, żeby tamtejsi czekiści nie czuli się lekceważeni. A tu prośba z Leningradu. Nie dać? Jak nie dać! Niewiarygodne, ale jednak prawdziwe. Informacje o takich praktykach w różnych miejscach ZSRR znajdują się w archiwach na Kremlu. Odnalazł je na początku lat 90. ub. wieku dr Nikita Pietrow, szukając materiałów do książki.

Wracając do pytania, wydaje mi się, że w Rosji wciąż obecne są dwa nurty dotyczące tego tak bolesnego wciąż dla Polaków wydarzenia. Jedna grupa uznaje odpowiedzialność sowieckiego NKWD za zbrodnię, druga, wcale niemała, utrzymuje – jak głosiła sowiecka propaganda – że winni są Niemcy. Części rosyjskiego społeczeństwa, szczególnie ludziom starszym, pokrzywdzonym przez wojnę, łatwiej wierzyć, że mieli rację i wyzwalali Europę. Ich nigdy się nie przekona do prawdy. Najważniejsze jest, by dotrzeć o młodych, którzy na historię z tamtych czasów patrzą już z innej perspektywy.

– Czy w obecnej sytuacji politycznej w Rosji można prowadzić rzetelne badania dotyczące zbrodni katyńskiej?

– Nie jest to łatwe, ale koledzy z Memoriału prowadzą je. Mam na to dowód. Niedawno dostałem od nich odnalezione w archiwum, zeskanowane dokumenty niemieckie z ekshumacji w Katyniu w 1943 r. Dowodem pracowitości i – nie bójmy się tego słowa – odwagi badaczy z Memoriału niech będzie przysłanie przez Nikitę Pietrowa dokumentów potwierdzających odpowiedzialność NKWD za wymordowanie ponad 500 akowców w lipcu 1945 r., w czasie tzw. obławy augustowskiej. Rosja oficjalnie nie przyznaje się do tej zbrodni.

– Czy i kiedy można się spodziewać nowych dokumentów w sprawie zbrodni katyńskiej?

– Powiem raczej, z czego ucieszylibyśmy się w Polsce, zarówno rodziny katyńskie, jak i historycy. Na pewno z ujawnienia spisu zgładzonych w Kuropatach pod Mińskiem. Mówię: „w Kuropatach”, ale nie mamy pewności, że to jedyne miejsce straceń 3800 Polaków z tzw. białoruskiej listy katyńskiej. Część z nich mogła zginąć w Głębokiem, Leszycy czy Małym Trościeńcu.

– Jest Pan od lat ekspertem od zbrodni katyńskiej. Co spowodowało, że zajął się Pan akurat tą tematyką?

– Dokładnie nie potrafię powiedzieć. Sądzę, że było to w 1980 r. Obecny senator Mieczysław Gil z Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” namówił mnie na napisanie książki o gen. Grocie-Roweckim. Poznałem wówczas córkę generała Irenę Rowecką. Była zdziwiona, że tak mało wiem o zbrodni katyńskiej, więc poważniej zainteresowałem się tą sprawą.

W wydanej w drugim obiegu książce o gen. Grocie napisałem też trochę o „sprawie Katynia”. Cały nakład tej książki z Zarządu NSZZ „Solidarność” skonfiskowali zomowcy 13 grudnia 1981 r. Wybitny znawca tematu Katynia, prawdziwy ekspert Jędrzej Tucholski powtarzał zawsze, że jak się raz wejdzie do tego dołu z roku 1940, to trudno stamtąd wyleźć. Jędrzeja nie ma na tym świecie, a mnie jeszcze z tego dołu „katyńskiego” stale coś nowego udaje się wydobyć na światło dzienne.

***

Stanisław Maria Jankowski,

historyk i publicysta. Autor 20 książek poświęconych Armii Krajowej i zbrodni katyńskiej. Wieloletni redaktor „Biuletynu Katyńskiego”. Za upowszechnianie prawdy o zbrodni katyńskiej odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski