Rozmowa z Andrzejem Rżanym, bokserskim mistrzem Polski
- Po igrzyskach olimpijskich w Sydney, podczas których od medalu dzieliła Pana tylko jedna walka, zniknął Pan na dłużej...
- Dlaczego więc Pan wrócił do boksu?
- Rozmawiałem wiele z ojcem na ten temat (Józef Rżany był pięściarzem Metalu Tarnów - przyp. K.K). Gdy odpocząłem i upłynęło trochę czasu, stwierdziłem, że mam przecież dopiero 28 lat i mogę jeszcze parę lat powalczyć. W zimie wróciłem do kraju i w lutym w rozgrywkach ligowych stoczyłem pierwszy pojedynek po igrzyskach.
- Podczas czerwcowych mistrzostw świata w Belfaście odpadł Pan jednak w pierwszej rundzie. Czy to nie był efekt tej długiej przerwy w treningach?
- Nie, byłem dobrze przygotowany. Po tylu latach boksowania wiem, jak trenować. Wystarczy przed sezonem jeden dłuższy obóz w górach i ja go przepracowałem. Na co dzień trenuję w Dębicy ze Sławomirem Łukasikiem. Wyjeżdżam na zawody ligowe albo turnieje i jak najszybciej wracam do domu. Nie lubię dłuższych zgrupowań. A przed wyjazdem do Belfastu przed dwa i pół tygodnia siedzieliśmy w Niemczech. W bardzo dobrym ośrodku, ale głęboko w lesie, do najbliższego miasta było 40 km. Nie mieliśmy nawet telewizora. Ja taką separację źle znoszę. Gdybyśmy wrócili choć na pięć dni do kraju, byłbym zupełnie inaczej nastawiony psychicznie. Na dodatek podczas mistrzostw tradycyjnie miałem pecha podczas losowania. I skończyło się na jednej walce z Francuzem Jerome Thomasem (brązowym medalistą z Sydney - przyp. K.K).
- Przed dwoma laty zdobył Pan brązowy medal mistrzostw świata w Houston. Czy to zaspokoiło Pana aspiracje?
- Nie, marzyłem o medalu olimpijskim. Wiadomo, że teraz wiąże się ten sukces z dożywotnią rentą po ukończeniu 35 lat. Człowiek ma więc zapewniony spokojny byt do końca życia. Nie udało się, ale mam nadzieję dotrwać do olimpiady w Atenach w 2004 roku.
- Nie miał Pan ofert przejścia na zawodowstwo?
- Miałem, przed mistrzostwami w 1999 roku złożył mi ją Krzysztof Zbarski z Polish Boxing Promotion. Propozycja dotyczyła kontraktu na trzy lata, w zamian miałem otrzymywać miesięczną pensję plus dodatki za stoczone walki.
- Nie opłacało się?
- Nie. Wyliczyłem sobie, że w amatorskim boksie, nawet jeśli jest trochę mniej pieniędzy, to przynajmniej są pewniejsze. Mam stypendium olimpijskie, dostaję pieniądze za walki w lidze. Inna sprawa, że moje stypendium, które wynosiło 2600 złotych netto, w styczniu zostało mi obcięte o 600 złotych. Podobnie było z nagrodą za olimpijski ćwierćfinał. Mówiło się o 15 tysiącach, a skończyło się na 8.
- Od kilku lat reprezentuje Pan Gwardię Wrocław, ale nadal mieszka w Dębicy...
- I nie zamierzam się z niej wyprowadzać. Tym bardziej teraz, gdy żona spodziewa się dziecka. Oboje polubiliśmy to miejsce. Do Wrocławia przyjeżdżam tylko na mecze, nocuję wówczas w mieszkaniu urządzonym w hali. Także wyjazdy z kadrą ograniczam do minimum. Trenerzy mnie znają i wiedzą, że potrafię się dobrze przygotować, nie opuszczając Dębicy.
Rozmawiał KRZYSZTOF KAWA
Dotacja pomogła im w rozkręceniu lokalu