Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyciągamy rękę na zgodę, a za plecami zaciskamy drugą w pięść

Rozmawiała Karolina Sarniewicz
Jarosław Flis: Mamy trochę wrestlingu politycznego
Jarosław Flis: Mamy trochę wrestlingu politycznego fot. ANDRZEJ BANAś
Rozmowa. Prócz 10 proc. niezdecydowanych mamy 90 proc. tych, którzy już wiedzą, na kogo głosować. Głosują tak, by dołożyć tym, których nie lubią. Nie z miłości, ale z nienawiści do kandydata – mówi JAROSŁAW FLIS, socjolog związany z Uniwersytetem Jagiellońskim

– Czy jesteśmy narodem zjednoczonym?

– To zależy, do kogo się porównujemy. Lecz w zasadzie mało wskazuje na to, że są społeczeństwa, które byłyby podzielone mniej. Podziały w każdym kraju wyglądają trochę inaczej i nie ma tu jednego wzorca. Kłopot pojawia się wtedy, gdy istotnym punktem odniesienia są nasze na ten temat wyobrażenia.

– A są mylne?

– Tak. Wiadomo, że u sąsiada trawa jest zawsze zieleńsza. Jeśli jest coś dla Polski naprawdę specyficznego, to wątek narodowej zgody – jako ważny element dyskusji wewnętrznej. Dodatkowo przedmiotem sporu jest to, jak nazwać główną oś podziałów. W obiegu jest wiele określeń, które są mniej lub bardziej zbieżne. Mamy więc Polskę solidarną i liberalną, zawiedzionych i zadowolonych, radykalnych i racjonalnych czy wariatów i złodziei. Oczywiście, każda ze stron uważa, że druga powinna się z nią zgodzić i wtedy nastąpi narodowa zgoda. To druga strona jest w takiej optyce odpowiedzialna za niezgodę, bo nie chce uznać jedynego słusznego podejścia.

– Polska niedojrzałość?

– Jedynym znanym mi przejawem „polskiej niedojrzałości” jest nieustające jej przywoływanie. Spory są domeną wszystkich społeczeństw. Przekonanie, że gdzieś jest lepsza cywilizacja, która się nie spiera, to jakiś mit. Może rodzić się wtedy, gdy główny spór jest przytłumiony. Są kraje, w których okresowo jedna opcja w klasie politycznej wygrywa, tak że w ogóle przestaje mieć przeciwników. Tylko potem okazuje się, że jednak problemy nie znikają. Tak jak we Francji, gdzie cała klasa polityczna przyjęła prawie jednogłośnie eurokonstytucję, tylko w referendum okazało się, że ponad połowa wyborców jest jej przeciwna. Zgoda czasem może być pozorna – jedna strona osiągnie sukces w sporze i wypchnie na margines drugą, nawet jeśli ten margines będzie bardzo duży.

– Nie uwierzę, mimo wszystko, że to błahy problem. I że skoro istnieje w każdym kraju, zupełnie nam nie zaszkodzi.

– Na pewno szkodliwe jest, kiedy każda ze stron uważa, że z drugą nie ma potrzeby rozmawiać i spierać się, tylko trzeba ją potępić, wypędzić i poddać przymusowej reedukacji. Obydwie ulegają tej samej pokusie – chęci totalnego panowania za pomocą wykluczenia przeciwników z debaty. Obowiązuje przy tym zasada – wasze niegodziwości usprawiedliwiają nasze niegodziwości. I to na pewno jest szkodliwe, bo pewien spór jest naturą społeczeństwa. Elementem, który to załagodzi, jest inna zasada, którą przyjmuje większość umiarkowanych – prawda leży pośrodku. Przykładem może być prawnicza teoria, że jeśli obydwie strony wyszły z sali sądowej niezadowolone, to znaczy, że wyrok był niesprawiedliwy.

– I to Pana zdaniem prawda?

– To pomocna zasada, lecz czasami sprawa leży tam, gdzie leży. Nie są wcale rzadkie przypadki, gdy tylko jedna strona ma rację. Bywa też tak, że panuje zgoda i potem nagle okazuje się, że wszyscy się mylili. Trzeba też pamiętać, że nie tylko czasem jedna strona ma rację, a druga jej nie ma, ale że bywa, iż ma ją głupiec! To znaczy ktoś, kto w większości spraw mówi bzdury, ale w jednej się nie myli. Wtedy wszystkim stronom bardzo trudno to uznać. Wszystko to napędza spory.

– Brzmi strasznie. Najlepiej byłoby po prostu siedzieć cicho.

– W Polsce już po trzech, czterech zdaniach wiemy, na co ktoś głosował, bo sposób, w jaki nazywa świat, na to wskazuje. Wystarczy najprostsza deklaracja. Ktoś powie: „Ja jestem Polakiem, ale takim patriotycznym”, a drugi: „A ja jestem takim bardziej cywilizowanym”.

– I kolejny konflikt gotowy.

– Tak, bo jednocześnie żaden ze zwolenników Platformy nie uzna, że nie jest patriotyczny, a żaden wyborca PiS – że niecywilizowany. Twierdzenie, że to właśnie jest kryterium podziału, obie strony uznają za krzywdzące. Tymczasem często takie właśnie deklaracje tożsamości i podziałów też są główną osią sporów w Polsce. A to bardzo utrudnia jedność narodową, bo jak tu być patriotą i czuć wspólnotę z kimś, kogo się uznaje za niecywilizowanego albo z takim, co do którego jest się przekonanym, że się do tej wspólnoty nie poczuwa.

Cechą specyficzną Polski jest również to, że mamy wyraźnie wyodrębnione dwie sfery: polityczną i prywatną. Możemy uniknąć podziału, po prostu o nim nie mówiąc. W polityce bywa też tak, że żadna strona nie chce, żeby wyglądało, jakby mogła się dogadać z drugą. To dlatego, że wtedy wyszłoby, że nie jest jej tak zawziętym wrogiem, jakim powinna być. I straciłaby tych wyborców, którzy utożsamiali się z nią w imię walki z przeciwnikiem.

– Czy dotyczy to też wyborców?

– Oprócz 10 proc. niezdecydowanych wyborców mamy 90 proc. tych, którzy już wiedzą, na kogo głosować. Głosują tak, żeby dołożyć tym, których nie lubią. Nie z miłości do jednego kandydata, ale z nienawiści do drugiego. Entuzjastów Komorowskiego nie jest aż tak wielu, ale dużo jest tych, którzy nie chcą, żeby wygrał „pisior”.

Andrzej Duda ma z kolei grono swoich zwolenników, ale nie tak duże jak grupa twierdzących, że Komorowskiego i cały jego obóz trzeba usunąć od władzy. Dla kandydatów w wyborach prezydenckich wyjściem jest strategia „na dwie ręce”. Każdy wyciąga jedną rękę na zgodę, żeby pokazać wszystkim niezdecydowanym, jaki to on jest pojednawczy, ale drugą jednocześnie trzyma za plecami zaciśniętą w pięść. Po zwycięstwie wyborczym będzie można mówić: „Bardzo szanujemy przeciwnika. Zwłaszcza kiedy leży już na łopatkach”.

– Świadomość istnienia wroga zaostrza apetyt na zwycięstwo.
– No właśnie. W ten sposób wciągają się w grę, która w Polsce – powiedzmy sobie szczerze – raczej specjalnie nie wymyka się spod kontroli. Nie ma ustawek anarchistów i neofaszystów, jak w Niemczech. To się u nas zdarza raz do roku i nie zawsze. A tak poza tym – bez przesady, nie ma wielkiego dramatu. Mamy trochę wrestlingu politycznego, to znaczy wygląda to o wiele groźniej, niż groźne w rzeczywistości jest.

– Co jeszcze nas dzieli? Strach przed fałszerstwami? Pamięta Pan, co działo się, gdy PSL zdobyło w wyborach o 700 tys. głosów więcej, bo było pierwsze na karcie wyborczej.

– Proszę zwrócić uwagę, że w tamtej sytuacji obie główne siły polityczne uznały, że lepiej nic nie wyjaśniać. Wtedy jedni będą dalej mogli mówić o fałszerstwach, bo to im pasuje do obrazka o diabolicznej władzy, a drudzy – że to są wariaci, bo wszędzie widzą fałszerstwa. Wyjaśnienie problemu ich strategiom politycznym potrzebne nie jest.

– Jednak bywały momenty, w których potrafiliśmy się zjednoczyć. We współczesnej historii widzę co najmniej dwa: śmierć Jana Pawła II i katastrofa smoleńska. Pytanie, dlaczego w takich chwilach osiągamy względną spójność? Przypominamy sobie, że jesteśmy zwyczajnymi ludźmi?

– Trochę tak. Ale te tragedie były zgoła inne. Pierwsza była czymś spodziewanym, zakończeniem pewnej epoki, która dla wielu była bardzo ważna. Papież był przecież ucieleśnieniem pewnych zmian, które się działy, w dodatku ucieleśnieniem pozytywnym, przynajmniej dla przytłaczającej większości.

– I ten model został z nami po jego śmierci?

– Kiedy dzieje się coś ważnego, gromadzimy się zbiorowo wokół symboli. To jest też atrakcyjne dla mediów, które to relacjonują, i to przekonuje nas, że braliśmy udział w czymś ważnym.

– Później w tym samym stylu przeżyliśmy katastrofę smoleńską, tak?

– Zdecydowanie. To był też dramat, który – wydawało się – coś zmieni. Później, niestety, pojawił się konflikt. Obydwie strony chciały przy okazji coś ugrać i obawiały się, że tego samego chce przeciwnik. Rozkręciło się to w spiralę – „my przecież nic, to wszystko oni”. Śmierć papieża i potrzeba zmiany kraju zostały skanalizowane w nowy podział polityczny. Katastrofa została wykorzystana, by pogłębić ten okop, w którym teraz będziemy wojować. Oba przykłady obrazują i potencjał, i tragizm takich zbiorowych wzruszeń.

– Jednak istnieje pewnie coś, co Polaków łączy?

– Bez wątpienia naszą wspólną cechą jest poczucie wyjątkowości. Występuje ono w dwóch wariantach. Jedni uważają, że Polska jest wyjątkowo wspaniała, a drudzy – że wyjątkowo beznadziejna. W każdym z tych poglądów mamy paradoks i ambiwalencję. Jedna część Polaków uważa, że generalnie Polska jest do niczego, ale tu i teraz jest najlepiej, jak tylko się da, a zmiany – jeśli przyjdą – mogą być tylko na gorsze. Druga – że Polska jest cudowna, ale tu i teraz jest absolutnie beznadziejnie, więc zmiany mogą być tylko na lepsze. I mimo że te poglądy są teoretycznie kompletnie przeciwstawne, to w rzeczywistości są zgodne. To, co je łączy, to spór, wadzenie się i niejednoznaczność oceny. Do tego dochodzi przekonanie, że do Polski trzeba podchodzić z pewnym krytycyzmem i się o nią troszczyć. Nawet jeśli przesłanki tego troszczenia są dla obu stron odmienne.

CV

Jarosław Flis – urodzony w 1967 r. socjolog, publicysta i komentator polityczny. Doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o zarządzaniu. Zawodowo związany z Uniwersytetem Jagiellońskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski