Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygrał człowiek, który potrafił rozpoznać, co gra w duszy przeciętnego Amerykanina

Wojciech Rogacin
Nie będzie pierwszej kobiety-prezydenta USA. Zwycięstwo „politycznego outsidera” Donalda Trumpa zaszokowało amerykańskie elity. Ludzie zagłosowali za zmianą, i przeciw establishmentowi, których symbolem była Clinton.

Pół Ameryki i znaczna część świata jeszcze w środę nad ranem była w szoku. Republikański kandydat na prezydenta, który jeszcze rok temu był traktowany przez polityków i media jako polityczne kuriozum i ktoś, komu Amerykanie nigdy nie powierzyliby sterów władzy nad swym krajem, armią i guzikiem atomowym, właśnie szykował się do wielkiej fety zwycięstwa. Na placu boju pozostawił pokonaną faworytkę mediów i establishmentu, doświadczoną w polityce byłą sekretarz stanu Hillary Clinton, której jeszcze na dzień przed wyborami niemal wszystkie najważniejsze sondaże dawały przewagę nad republikaninem.

Zwyciężył nie tylko z nią, ale i z wieloma politykami z własnego obozu, którzy odwrócili się od miliardera po jego antyimigranckich i mizoginicznych wypowiedziach. Jak podały amerykańskie media, również żaden z żyjących byłych prezydentów nie głosował na Trumpa, wszyscy poparli Clinton. Sam przeciw elicie politycznej i własnej partii? Tak. I dlatego to jest zwycięstwo nie Republikanów, ale ich niechcianego kandydata, który umiał najlepiej rozpoznać, co teraz gra w duszy przeciętnemu Amerykaninowi.

Odczytać potrzeby Amerykanów

Amerykanie zagłosowali właśnie przeciwko establishmentowi, którego Clinton była uosobieniem. I za obietnicami „uczynienia Ameryki znów wielką”, jak głosił Donald Trump w swoim haśle wyborczym. Według instytutu badawczego Pew Research Center, kandydata Republikanów popierali przeważnie biali, starsi wyborcy, byli robotnicy fabryk pamiętający złote czasy amerykańskiego przemysłu, który załamał się wraz z nadejściem epoki technologii cyfrowej. To dla nich ta dawna Ameryka była wielka, a teraz - przez rewolucję technologiczną, ale też kryzys, potężną konkurencję ze strony Chin i tanią siłę roboczą z Ameryki Łacińskiej tamten wspaniały świat się załamał.

Clinton mogła liczyć na głosy czarnych, wyborców latynoskich i środowisk kobiecych - dla nich generalnie nigdy w Ameryce nie było lepiej niż teraz. Jednak ci pierwsi - jak się okazało - w stosunkowo małej liczbie przyszli do urn 8 listopada. Zbyt małej, by dać przewagę Demokratce. Wielu Latynosów nie ma nawet legalnego pobytu w USA, nie mówiąc o prawie do głosowania.

W hotelu Hilton na Manhattanie, gdzie swoją „fetę zwycięstwa” zorganizował sztab Donalda Trumpa już po ogłoszeniu przez telewizję Fox News, że wygrał on w kluczowym stanie Floryda zapanował szał radości. - To się nie dzieje naprawdę! - mówił jeden z dziennikarzy telewizyjnych obecny w sztabie. Część amerykańskich elit do końca nie chciała uwierzyć, że ktoś taki, jak Trump, który obraża kobiety, w nagranych potajemnie wypowiedziach odnosił się do nich jak do obiektów zaspokajania seksualnych popędów, który mówił, że Latynosów należy wyrzucić z kraju, a muzułmanów nigdy nie wpuszczać - że ktoś taki może zdobyć poparcie większości cywilizowanego społeczeństwa. W dodatku przecież Trump nie miał żadnego doświadczenia w polityce.

Dokładnie rok temu, kiedy podczas trzytygodniowego pobytu w Ameryce rozmawiałem z dziennikarzami największych gazet oraz wyborcami i politykami większość tych osób mówiła, że Trump jest tylko epizodem i wybrykiem demokratycznego systemu, że jego gwiazda zgaśnie jak tylko zaczną się debaty w prawyborach. Wszystkie te osoby nie doceniły siły populistycznych haseł, nie dostrzegały tego, co dzieje się w Europie, gdzie populiści - tacy jak Marine Le Pen we Francji, czy Nigel Farage w Wielkiej Brytanii - notują rekordowe poparcie.

Elity zapomniały jednak o tym, co najbardziej liczy się dla przeciętnego wyborcy - jego sytuacja ekonomiczna i bezpieczna przyszłość. I chociaż Hillary Clinton świetnie wypadała w debatach, nawet wygrywała z Trumpem, to nikt nie wierzył w jej zapewnienia poprawy losu przeciętnego wyborcy. Przecież w oczach wielu reprezentowała tych, którzy doprowadzili do obecnej sytuacji. A Trump obiecywał łatwe rozwiązania: zerwanie umów handlowych, by firmy nie wyprowadzały produkcji do krajów z tańszą siłą roboczą, wysokie cła na import chińskich towarów, odbudowę zaniedbanej infrastruktury publicznej. Ponadto - paradoksalnie - to właśnie niepoprawność polityczna Trumpa jeszcze bardziej odróżniała go od znienawidzonych waszyngtońskich elit.

Wybór antysystemowca

Nieopodal siedziby Trumpa, w nowojorskim hotelu Peninsula, gdzie swój triumf miała świętować Hillary Clinton zapanował nastrój żałoby. Na twarzach kobiet widać było łzy. Stało się jasne, że to, co miało być łatwym zwycięstwem Demokratki, pierwszej kobiety, która mogłaby zostać prezydentem w 240-letniej historii USA, obróciło się w klęskę. Nie doszło do przełamania tzw. szklanego sufitu przez pretendentkę, o czym marzyły ruchy feministyczne. Zwłaszcza, że Trump późno w nocy z 8 na 9 listopada zdobywał kolejne ważne stany, w tym wiele tradycyjnie głosujących na Demokratów.

Po ogłoszeniu jego zwycięstwa w Północnej Karolinie i wcześniej na Florydzie stało się jasne, że republikanin praktycznie zdobył wschodnie wybrzeże Ameryki. Jego przewaga była duża również w stanach Michigan, Wisconsin, Iowa i New Hampshire gdzie Hillary liczyła na pewną wygraną, a gdzie cztery lata temu pewnie wygrał Barack Obama. W stanach tych wygrywał minimalnie, najczęściej jednym punktem procentowym. To świadczy o tym, jak spolaryzowane jest amerykańskie społeczeństwo.

Ale też amerykańskie media zauważyły, że Hillary była tak pewna wygranej w „swoich” stanach, że np. Wisconsin nie odwiedziła ani razu od czasu prawyborów.

W innym ważnym stanie - Ohio - republikanin zmiażdżył rywalkę zdobywając o niemal pół miliona głosów więcej. Kiedy po 2 w nocy czasu nowojorskiego ogłoszono, że Trump wygrał także w stanie Pensylwania, mateczniku Clinton i zdobył już 266 głosów (do zwycięstwa potrzebował 270), wówczas John Podesta, szef kampanii wyborczej Hillary Clinton wyszedł na mównicę w sztabie demokratki i poprosił wszystkich, by rozeszli się do domów. Hillary Clinton nie wygłosiła tego wieczoru do nich przemówienia.

- Wiem, że już długo tu jesteście. Wciąż liczone są głosy, a każdy głos jest ważny. W kilku stanach wyniki kandydatów są nierozstrzygnięte zatem nie mamy więcej nic do powiedzenia dziś w nocy. (...) Powinniście się przespać. Więcej będziemy mogli powiedzieć jutro. Jesteśmy z was tak dumni, i dumni z niej. Ona dokonała niesamowitej rzeczy i jeszcze nie skończyła - powiedział Podesta.

To jednak dla zwolenników Hillary było marne pocieszenie. Giełda nowojorska początkowo zareagowała spadkami na informacje o możliwym zwycięstwie Trumpa (wieczorem jednak sytuacja na światowych rynkach wróciła do normy). Meksyk, Szwajcaria i Japonia rozważały interwencje w celu wzmocnienia własnych walut wobec spodziewanych turbulencji na rynkach finansowych. O ile bowiem Clinton mogłaby być pierwszą kobietą-prezydent USA, to Donald Trump będzie pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który nie ma żadnego doświadczenia w polityce i dyplomacji. Choć jest miliarderem - fortunę odziedziczył po ojcu - to nigdy nie piastował funkcji rządowych czy politycznych.

Elity polityczne na świecie, zwłaszcza w Europie, są w szoku po wygranej republikanina. Jeden z dziennikarzy napisał na Twitterze, że politycy niemieccy nie mogą pojąć tego, co się stało. Komentatorzy w Europie obawiają się, że po Brexicie wybór antysystemowca Trumpa na prezydenta Ameryki wieszczy koniec dotychczasowego porządku na świecie. - 27 lat temu upadł mur berliński. Dziś zapewne kończy się era postzimnowojennej stabilności. Będziemy ją rzewnie wspominać - napisał na Twitterze Radosław Sikorski, były szef polskiej dyplomacji w rządzie Donalda Tuska.

Tusk, prezydent Rady Europejskiej kilka dni temu wydawał się być pewnym zwycięstwa Clinton, gdy pisał na Twitterze: - „Moja żona uważa, że jeden Donald wystarczy”. Dziś ten wpis jest dyplomatycznym faux pas.

Błędy mediów i sondażowni

Sondaże prognozujące zwycięstwo Clinton okazały się grubo nietrafione. W przededniu wyborów dawały jej 3-4 punkty procentowe przewagi nad rywalem. Eksperci sugerują, że wielu respondentów wstydziło się mówić o tym, iż popierają Trumpa. Inni uważają, że zadziałał mechanizm podobny, jak przy Brexicie - przed referendum o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii sondaże również wskazywały, że większość Brytyjczyków jest temu przeciwnych.

Być może na przekłamane wyniki sondaży wpłynęła też atmosfera wykreowana przez media, które w większości wyciągały Trumpowi najdrobniejszą wpadkę, a niezwykle łagodnie traktowały informacje o śledztwie w sprawie wycieku tajnych mejli z konta Hillary Clinton.

Amerykanie zresztą w tej kampanii nie ufali mediom jak nigdy. W prawyborach podczas debat kandydatów republikańskich publiczność buczeniem reagowała na każde niewygodne dla kandydatów pytanie padające ze strony telewizyjnych gwiazd dziennikarskich. Przechył tradycyjnych mainstreamowych mediów za Clinton paradoksalnie mógł jej tylko zaszkodzić i uśpić jej czujność. Podobnie, jak to obserwowaliśmy w kampanii prezydenckiej i parlamentarnej w Polsce przed rokiem.

Wielką rolę odegrały znów media społecznościowe. To w internecie przeciętni wyborcy przesyłali sobie linki z prawdziwymi - ich zdaniem - sondażami (korzystnymi dla Trumpa) i artykułami.

Krótko przed 2.30 Donald Trump już pewny tego, że został 45 prezydentem Stanów Zjednoczonych zmierzał do hotelu Hilton na Manhattanie, gdzie miał świętować swoje zwycięstwo razem z setkami sympatyków.

Przed jego siedzibą w innym budynku - Trump Tower w Nowym Jorku - zgromadziło się, jak donosił „Guardian” około pół setki sympatyków i przeciwników republikanina. Jedni, by fetować, inni - by protestować. Żaden z nich nie wie jednak - podobnie, jak reszta Ameryki i świata - jaka będzie prezydentura Donalda Trumpa.

***

Kocha blichtr, w końcu jest miliarderem. Uwielbia pokazywać się z pięknymi kobietami, a w kampanii wyborczej mógł błyszczeć swoim Boeingiem 757 przystosowanym specjalnie dla niego i najbliższego otoczenia. Ponoć odkupił maszynę od jednego z wiceszefów Microsofta za całe sto milionów dolarów i wybrani dziennikarze mogli podziwiać wspaniałe wnętrze upstrzonego emblematami miliardera „podniebnego ptaka”.

Urodzony 14 czerwca 1946 roku Donald Trump trzyma się wersji, że do ogromnego majątku doszedł sam swoją ciężką pracą. Nie pozwala nikomu zagłębiać się w swoje pierwsze kroki na biznesowym polu, na którym nie brakowało raf i niespodzianek, a wtajemniczeni mówią, że tak naprawdę wszystko zawdzięcza swojemu ojcu, który pozostawił mu ogromną fortunę, a on nie bardzo potrafił ją pomnożyć. Nie raz był na krawędzi bankructwa, jakimś cudem utrzymywał się na powierzchni i przez najbliższe cztery lata będzie mógł dać sobie spokój z biznesem, zajmie się polityką i to tą z najwyższej półki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski