Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wymyśliła, że otworzy sklepy dla ludzi, którzy mają serce na dłoni

Grażyna Starzak
Joanna: Dobrze żyć ze świadomością, że pomaga się innym
Joanna: Dobrze żyć ze świadomością, że pomaga się innym Michał Gąciarz
Wszystkie rzeczy, które można kupić u Joanny i Agaty, zostały ofiarowane przez osoby chcące pomagać innym. Kosztują niewiele, niektóre nawet symboliczną złotówkę. Zebrane w ten sposób pieniądze są przeznaczane na pomoc potrzebujący dzieciom i ich rodzinom

Są młode, zdolne, zadbane. Mają dobre zawody. Ładnie urządzone domy. Kochających mężów. Udane dzieci. Czy można chcieć czegoś więcej? Można. „Coś więcej” w przypadku dwóch, młodych mieszkanek Wieliczki to prowadzenie osiedlowych sklepów charytatywnych. Łatwo je odnaleźć. Zamiast nazwy, np. „U Joanny” czy „U Agaty”, mają intrygujący szyld: „Przynieś, kup, pomóż”. W przeciwieństwie do tradycyjnych placówek, tutaj każdy klient może sprawdzić, na co idą zarobione przez właścicielki pieniądze. Wystarczy, że spojrzy na wiszącą przy ladzie tablicę. Są tam listy z podziękowaniami od chorych dzieci i przypięte szpilką kolorowe serduszka. Każde z nich „należy” do innego darczyńcy. Bo klienci i „dostawcy” tych sklepów to ludzie z sercem na dłoni.

Joanna Studnicka ma 38 lat. Razem z mężem prowadzą cukiernię. Biznes jest na tyle dochodowy, że zarobionych pieniędzy wystarcza na niezłe życie. 39-letnia Agata Dębowska jest z zawodu księgową. Właścicielką dobrze prosperującego biura rachunkowego. Poznały się przed dziewięciu laty. Na balu charytatywnym dla wychowanków krakowskich domów dziecka. Łączy ich nie tylko to, iż blisko siebie mieszkają.

Mają podobne poglądy na wiele spraw. Obie bardzo kochają dzieci i są wrażliwe na ich krzywdę. Joanna przyznaje, że po każdym felietonie telewizyjnym, którego bohaterem jest chore czy skrzywdzone dziecko, wylewa morze łez. Sama ma dwie pociechy. Jedną adoptowaną. Na szczęście zdrową. I Asia, i Agata od dawna angażowały się w działalność charytatywną, jednak nie do końca czuły się w tej dziedzinie spełnione. Obie myślały o jakimś wspólnym przedsięwzięciu, dzięki któremu będą mogły pomagać innym.

Impulsem do działania było spotkanie z Justyną Grochowiak. Matka ciężko chorego 13-letniego Adriana nie była w stanie zgromadzić odpowiednich funduszy nawet na szczegółowe badania syna. Mniej więcej w tym samym czasie Joanna dowiedziała się, że może być poważnie chora. Twierdzi, że z tym większym impetem rzuciła się w wir dobroczynnej działalności. Pomysł otwarcia sklepu charytatywnego podsunął im mieszkający w Wielkiej Brytanii kuzyn Joanny.

– Jechałam do niego w odwiedziny, a ponieważ lubię się modnie, ale też oryginalnie ubrać, zapytałam, czy tam gdzie mieszka, są jakieś second handy. Odpowiedział, że nie, ale są za to charity shops, czyli sklepy charytatywne, prowadzone przez rozmaite organizacje pozarządowe i fundacje. Wyjaśnił też, jaka jest ich idea i na czym polega działalność takich placówek. W tym momencie pomyślałam, że to jest coś dla mnie i Agaty – wspomina Joanna Studnicka.

Joanna i Agata to kobiety czynu. W krótkim czasie zebrały i złożyły w sądzie dokumenty niezbędne do powstania fundacji. Nazwały ją „Largo”. To słowo z języka włoskiego. W dosłownym tłumaczeniu znaczy „szeroko”. Nazwa ma sugerować, że chcą pomóc jak największej grupie osób.

Sąd niemal w ekspresowym tempie zarejestrował fundację. Trochę czasu zajęło im szukanie lokalu. Sklep musi mieć dobrą lokalizację. A ponieważ włożyły w to trochę grosza, przeglądały oferty, zwracając uwagę na cenę wynajmu.

Pierwszy w Krakowie i jeden z niewielu w Polsce sklep charytatywny otworzył swoje podwoje w ub. roku przy ul. Beskidzkiej. Potem, właśnie ze względu na niższą cenę najmu, właścicielki przeniosły go do lokalu przy Wysłouchów. Kolejna placówka tego typu jest od niedawna przy Białoruskiej. W sklepach charytatywnych prócz żywności można kupić prawie wszystko. Ubrania, buty, torebki. Książki, kubki, talerzyki, filiżanki, bibeloty, biżuterię, zabawki. Są eleganckie garnitury, a nawet suknia ślubna po okazyjnej cenie. Jest nawet żelazko i markowy aparat fotograficzny. Wiele tych przedmiotów można kupić za symboliczną złotówkę. Wszystko to, co jest w sklepie, zostało ofiarowane przez ludzi dobrej woli.

Większość nie tylko przynosi tutaj niepotrzebne im, ale mogące się jeszcze komuś przydać przedmioty i odzież, ale także kupuje coś, co podarował ktoś inny. Uzyskane w ten sposób pieniądze – można je również wrzucać do puszki – są przeznaczane na pomoc chorym dzieciom. – Teraz pomagamy Adrianowi Grochowiakowi, który był zdrowym dzieckiem i nagle w wieku siedmiu lat przestał chodzić. Rodzice od lat walczą o to, by zdiagnozować chłopca.

Ale mają również innych podopiecznych. Zbierały pieniądze dla hospicjów. Przed świętami udało się zrobić 60 paczek dla dzieciaków z biedniejszych rodzin. Pojechały m.in. do Buska, do pani Beaty mającej kilkuletnią, niepełnosprawną córkę Justynę. –O, tutaj są pisane ich ręką kartki i listy. Czytając je, wzruszamy się do łez – mówi Joanna Studnicka, wskazując na obwieszoną kolorowymi kartkami ścianę.

Joanna i Agata są w stałym kontakcie z innymi fundacjami zajmującymi się charytatywną działalnością. – Często dzwonią z pytaniem, czy mamy np. telewizor albo komputer. Tego typu rzeczy od razu wędrują do potrzebujących – relacjonuje Agata. Ostatnio jednej z biedniejszych rodzin umeblowały mieszkanie. Tak się bowiem złożyło, że w sklepie miały akurat lampę, firanki i inne, niezbędne do urządzenia domu przedmioty.

Krakowskie sklepy charytatywne mają już swoich stałych klientów. – Z niektórymi jesteśmy zaprzyjaźnione. Przychodzą bardzo często. Kupują coś dla siebie i rodziny, a przy okazji zostawiają różne rzeczy. Z reguły nie pytają, do kogo trafią. Wychodzą z założenia, że lepiej dać coś komuś, niż wrzucić do kontenera na śmieci – mówi Agata Dębowska.

Wśród stałych klientów sklepu przy Wysłouchów jest pani Janina Poczwara. – Nigdy nie wychodzę bez zostawienia paru groszy. Kupuję książki, ubranka dla wnuka, zabawki. Cel jest szczytny, więc staram się pomóc – podkreśla. Według niej Polacy są chętni do pomocy. Pod warunkiem że wiedzą, komu konkretnie pomagają. – Czasem widzę stojących pod kościołem, wyciągających rękę, którzy mówią, że są głodni. A potem kupują w pobliskim sklepie piwo. Dlatego żebrzącym na ulicy nie daję ani grosza…
Częstym gościem jest też Stanisław Tarnowski. – Szukam ciuszków dla mojej księżniczki, wnuczki, która skończyła 9 miesięcy. Zawsze coś ładnego kupię i przynoszę ubranka, z których wyrosła. Wiem, że w ten sposób pomagam innym, bo jestem pewien, że to, co te dziewczyny tu zarobią, idzie na dobry cel.

Dziewczyny dwoją się i troją, żeby fundacja „Largo” mogła wypełniać swoje statutowe zadania. Nie jest to łatwe, bo obie są mocno zaabsorbowane pracą zawodową i domem. Podział ról jest między nimi taki, że Joanna popołudnia spędza w sklepach, a Agata zajmuje się księgowością, czyli tzw. papierami. Od niedawna zatrudniają dwie młode osoby. Jedna z nich dostała tę pracę, bo jest samotną matką i miała problem, żeby utrzymać rodzinę. Joanna i Agata, choć zagonione i zapracowane, wyglądają na szczęśliwe. –Mamy wielką satysfakcję z pracy w fundacji – mówi Joanna . – Z mężem się nie kłócę. Na dzieci nie krzyczę. Widząc, ile nieszczęścia jest wokół mnie, doszłam do wniosku, że szkoda mojej energii i czasu na błahe, nieistotne sprawy.

***

Sklepiki z szyldami „Przynieś, kup, pomóż” popularne są w krajach anglosaskich. Tzw. charity shops – w USA thrift shops, w Australii op shops – prowadzą organizacje pozarządowe i fundacje. Ich początki sięgają XIX w., kiedy to Armia Zbawienia w Wielkiej Brytanii zaczęła otwierać sklepy z odzieżą używaną, w których mogliby się zaopatrywać mniej zamożni mieszkańcy miast. Pierwsze charity shops zaczęła prowadzić pod koniec lat 50. organizacja Oxfam. Początkowo celem jej działań była pomoc znajdującej się pod okupacją hitlerowską Grecji. Obecnie zajmuje się walką z głodem na świecie i pomocą skierowaną do mieszkańców najuboższych krajów. W Wielkiej Brytanii działa prawie tysiąc sklepów charytatywnych.

W Polsce jest obecnie kilkanaście takich placówek. Pierwszy sklep nad Wisłą powstał w 2010 r. w Warszawie. W Krakowie mamy na razie dwa charity shops, ale Joanna Studnicka i Agata Dębowska planują otwarcie kolejnych dwóch. – W przyszłości może uda się nam stworzyć całą sieć – mówią z uśmiechem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski