Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypaleni? To bzdura!

Redakcja
Dzisiaj w  kwalifikacjach PŚ w Lahti wystąpią brązowi medaliści MŚ
Dzisiaj w kwalifikacjach PŚ w Lahti wystąpią brązowi medaliści MŚ fot. Andrzej Banaś
Rozmowa z Apoloniuszem Tajnerem, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.

– Kamień spadł Panu z serca po mistrzostwach świata w Falun?

– A dlaczego miał spaść?

– Dwa medale ratują zupełnie nieudany sezon. Równie dobrze mogło ich nie być. A wtedy moglibyście mieć problemy ze sponsorami czy dotacją z Ministerstwa Sportu…

– Sponsorzy wiedzą, że to jest sezon poolimpijski. Że nie zawsze zdobywa się medale. Ministerstwo tym bardziej. W sporcie zawsze może się zdarzyć, że impreza nie wyjdzie. Zresztą, jak by były dwa czwarte miejsca, to co? Znaczy, że ponieśliśmy porażkę? Jechaliśmy na mistrzostwa z realnymi szansami medalowymi. Wciąż jesteśmy w światowej czołówce. To jest ważne dla ministerstwa czy sponsorów. Dlatego żaden kamień z serca mi nie spadł, ale oczywiście inaczej wygląda, gdy wraca się z medalami lub bez.

– I nie dostalibyście mniejszej dotacji od ministerstwa?

– Nie sądzę. Teraz zbliżają się igrzyska letnie – to oczywiste, że większe dofinansowanie będą dostawały sporty letnie. My większe środki dostawaliśmy przed igrzyskami w Soczi, a sam udział w igrzyskach sfinansował Polski Komitet Olimpijski, co zmniejszyło nasze koszty. Dostaliśmy z Ministerstwa Sportu ok. 10 mln zł na działalność sportową. Potrzeba ok. 15 mln, by zaspokoić wszystkie potrzeby związane ze szkoleniem kadr narciarskich, snowboardu i bieżącą działalność związku, a jest to działalność potężna. Sama flotylla samochodów, które jeżdżą po całej Europie, to 30 sztuk. Do tego szkoły mistrzostwa sportowego i kadry wojewódzkie.

– Jak łatacie tę dziurę?

– Po pierwsze, zawsze dostosowujemy pierwotny plan wydatków do tego, co ostatecznie dostajemy z ministerstwa. Różnicę staramy się pokryć ze środków sponsorskich, wpływów od FIS, ze sprzedaży licencji na transmisje TV, zawsze też występujemy o dodatkowe pieniądze z ministerstwa. Nie wydajemy jednak więcej, niż mamy.

– Czyli jednak medale się przydadzą…

– Nie zaszkodzą, ale ministerstwo patrzy przede wszystkim na nasz potencjał, rozwój. I ten potencjał widać. Tym bardziej że medale zdobyły drużyny, co pokazuje, że nasze kadry są silne już nie tylko wielkimi indywidualnościami.

– To może dzięki tym medalom uda się wreszcie wysupłać pieniądze na trasy do nartorolek, których domagają się biegacze?

– Sprawa tras to wielkie nieporozumienie. Ich budowa nie jest zadaniem związku. My nie mamy takich możliwości. Nie jesteśmy choćby właścicielem terenów, na których te trasy mogłyby przebiegać. Związek w tej sprawie może lobbować, namawiać, wydaliśmy nawet pieniądze na dokumentację projektową jednej z nich, ale ich nie wybudujemy. To rola samorządów, jeśli mają taką wolę, państwa, a w szczególności Centralnego Ośrodka Sportu.

– Czyli tras dalej nie będzie?

– Cały czas działamy w tej sprawie. Ale proszę wierzyć, to nie jest łatwe. Choćby sprawy własnościowe. By tor do nartorolek miał sens, musi mieć pętlę o długości 2,5 km. Ciężko znaleźć taki teren należący do jednego właściciela, na dodatek zainteresowanego budową. Samorządy często chcą, ale by to wszystko uzgodnić, zdobyć pozwolenia itd., czasem potrzeba lat.

– Jest w ogóle szansa na budowę choć jednej trasy?

– Duża, i to dwóch. Jedna na dzierżawionej przez związek od Centralnego Ośrodka Sportu Kubalonce w Wiśle. Tutaj wszystko zależy od COS i Ministerstwa Sportu. W ramach rozbudowy infrastruktury na Polanie Jakuszyckiej w Szklarskiej Porębie powstanie trasa asfaltowa, ok. 3 km, a prace ruszą już w przyszłym roku. Jest dobra trasa nartorolkowa w Tomaszowie Lubelskim, powstaje ścieżka nartorolkowa w Ptaszkowej, gmina Grybów.

Rozglądamy się też za miejscami, gdzie można by było bezpiecznie trenować na drogach publicznych. Lasy Państwowe mają coraz więcej takich dróżek, które mają nakładkę asfaltową, a nie odbywa się na nich praktycznie żaden ruch. Niedawno byłem oglądać taką trasę w Arłamowie w Bieszczadach. W Dusznikach-Zdroju są trasy biatlonowe asfaltowe, podobnie ścieżki rowerowe na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w okolicach Janowa.

Dopóki nie będziemy mieli tras do nartorolek, możemy próbować organizować treningi na tych drogach, ale z pełnym zabezpieczeniem, bo przecież właśnie ćwicząc na drodze publicznej wypadkowi uległa Sylwia Jaśkowiec. Problem w tym, że trasy te powinny być w pobliżu miejsc zamieszkania zawodników, a tam ich właśnie brakuje.

– Przejdźmy do Sylwii i innych naszych zawodników. Jak Pan ocenia potencjał Jaśkowiec. Czy to jest zawodniczka także na medale w konkurencjach indywidualnych?

– Ten potencjał ona ma od dawna. Przecież była dwukrotną złotą medalistką młodzieżowych mistrzostw świata z 2009r. Jej rozwój zahamował wypadek. Teraz znów jest na dobrej drodze. Moim zdaniem jej szansa to specjalizacja w sprintach.

– Czy Jaśkowiec pozostanie w zespole Justyny Kowalczyk?

– Wszystko na to wskazuje, ale nie chcę już tego rozstrzygać. Wiadomo, że decydują Justyna i trener Wierietielny. Tej dwójce dajemy wolną rękę co do dalszych działań.

– Ponoć namawiał Pan Aleksandra Wierietielnego, by został trenerem całej grupy naszych biegaczy, a są w niej jeszcze pozostałe zawodniczki ze sztafety i kilku mężczyzn...

– Raczej sondowałem taką możliwość. Ja oczywiście chciałbym, ale Olek powiedział, że to już nie ten czas. Ma 67 lat. Chce skupić się na pracy z Justyną i ewentualnie z Jaśkowiec. Przecież ten duet zdobył brązowy medal w Falun i ma szanse w kolejnych latach. Pomagać im będzie dalej jako sparingpartner Maciej Kreczmer. To się sprawdza.

– A co z Justyną Kowalczyk?

– O to trzeba pytać Justynę. To zawodniczka, która doskonale wie, co chce i co powinna dalej robić. My mamy jedno zadanie – zapewnić jej maksymalnie dobre warunki do przygotowań – takich, jakie ona sobie z trenerem wymyśli. Uważam, że jeszcze będzie wygrywać, i to często.

– No to macie problem, bo reszta biegaczy nie chce ponoć ćwiczyć z Januszem Krężelokiem, który do tej pory prowadził kadrę. Na mistrzostwach świata nasza męska sztafeta 4x10 km została zdublowana, zawodnicy nie kryli, że są bez formy.

– Rzeczywiście jest kryzys zaufania w metody treningowe Janusza. Ale ja będę jeszcze chciał przyjrzeć się temu, co dzieje się w grupie. Do końca sezonu na pewno będą razem. Potem wspólnie zastanowimy się co dalej. Janusz to ambitny, młody trener. Ja bym go nie skreślał. Być może problemem jest to, że jeszcze niedawno był zawodnikiem i większość jego podopiecznych to jego młodsi, ale jednak koledzy z tras. Kruczek na początku też miał podobny problem.

– Łukasz po medalu drużyny chyba może spać spokojnie?

– Mógł spać spokojnie także przed medalem.

– Z kadry dochodziło jednak wiele niepokojących sygnałów. Naprawdę nie miał Pan wątpliwości, że jeśli nie będzie medalu, to trzeba będzie sztab szkoleniowy przewietrzyć?

– Sygnały dochodziły raczej spoza kadry. A wypowiadali się ci, którzy sami palca do sukcesów nie przyłożyli, a teraz często z zawiści próbują mącić. Znam środowisko skoczków od podszewki. Wiem, co w trawie piszczy. Potrafię odróżnić prawdziwe problemy od tych wyimaginowanych, często podgrzewanych przez media.

– I nie było żadnego zmęczenia materiału?

– Byłem z tą kadrą przez 11 dni w Falun, mieszkaliśmy razem. Codziennie się widywaliśmy. Naprawdę potrafię wyłowić sygnały, które wskazują, że w grupie nastąpiło wypalenie. Sam przecież pracowałem z kadrą. Nic takiego nie ma miejsca w tej grupie. Oni wciąż się lubią, rozmawiają ze sobą, żartują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski