Możliwości są dwie: albo decydenci mają nas za ludzi niespełna rozumu, którym można już wcisnąć każde kłamstwo, albo też sprawy rzeczywiście zabrnęły tak daleko, że elity zdały sobie sprawę z konieczności podzielenia się z ciemnym ludem korzyściami ze wzrostu gospodarczego Polski. Wzrostu, który widać w statystykach, ale nie czuć go w portfelach, zwłaszcza młodych ludzi, dla których szczytem marzeń jest dziś śmieciówka za 2 tysiące.
Pewnie ucieszyłbym się bardziej z tego nagłego przypływu empatii u niemal wszystkich polityków, gdybym wierzył, że wiedzą, jak osiągnąć swój cel. Kłopot jednak w tym, że w tej samej partii (a nawet w nie-partii, czyli np. u Kukiza) jeden spec od ekonomii chciałby podwyższać podatki, dociskać banki i korporacje (piszemy o tym na str. 8 i 11), a jego koledzy w tym samym czasie mówią o konieczności niemal całkowitego usunięcia państwa z gospodarki, o niewidzialnej ręce wolnego rynku, obniżaniu podatków i deregulacji wszystkiego, co możliwe. Ci ostatni doktrynerzy najbardziej mnie denerwują, zwłaszcza odkąd zderegulowano nam taksówki.
W efekcie w Krakowie kierowcy masowo bankrutują, bo jest ich zbyt wielu i prawie nikomu już się nie opłaca pracować, a klienci czekają coraz dłużej na zamówione auto. Rzeczywiście, niewidzialna ręka rynku: nie widać taksówek.
Proponuję, żeby politycy zderegulowali przede wszystkim siebie. Np. poprzez uwolnienie reguł wstępowania do partii (tak, byśmy mogli zapisać się do każdej z nich) albo poprzez likwidację progu wyborczego czy milionowych subwencji z budżetu. Bredzę?
Tak naprawdę, każdy program jest dobry, o ile realizują go uczciwi ludzie. Niestety, zasada ta działa w obie strony.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?