Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyrwani z paszczy tygrysa

Aleksander Gąciarz
Przed budynkiem byłego więzienia przy ul. Sienkiewicza (dawna Wolbromska) znajduje się tablica upamiętniająca akcję sprzed 70 lat
Przed budynkiem byłego więzienia przy ul. Sienkiewicza (dawna Wolbromska) znajduje się tablica upamiętniająca akcję sprzed 70 lat Zbigniew Wojtiuk
Rozmowa. Z Czesławem Oczkowiczem w przededniu 70. rocznicy zuchwałej, ale jednocześnie zakończonej powodzeniem akcji oswobodzenia AK-owców z miechowskiego więzienia Urzędu Bezpieczeństwa.

- Okres, który nastąpił po wkroczeniu Armii Czerwonej na Ziemię Miechowską, to były tragiczne czasy dla wielu żołnierzy Armii Krajowej.
- Nową władzę tworzyli głównie przedstawiciele Armii Ludowej i Polskiej Partii Robotniczej, którzy działali pod nadzorem oficerów NKWD. Oficerowie radzieccy mieli głębokie rozpoznanie struktur AK. Już następnego dnia po wyzwoleniu wiedzieli prawie wszystko o każdym aktywnym członku AK.

- Skąd czerpali tę wiedzę?
- Od miejscowych komunistów. Aresztowany w lutym i osadzony w więzieniu przy ul. Wolbromskiej Marian Lis z Janowic, partyzant oddziału AK "Olgierda", twierdził, że zdrajcami byli miejscowi członkowie partii. Opowiadał, jak jawnie współpracowali z komuną. Zdradzali często swoich bliskich znajomych, kolegów ze szkolnej ławy. Odpowiednio mobilizowani przez sowieckich mocodawców różnymi awansami i nagrodami, sypali kolegów bez żadnych zahamowań moralnych. Pracownicy UB bezbłędnie trafiali do członków Armii Krajowej i zamykali ich w więzieniu. Na czele UB w Miechowie stali por. Martiuk oraz por. Romanowski, a oficerem śledczym był znany komunista Jan Maśląg oraz inni działacze lewicowi.

- Więzienie w takich warunkach zapełniało się błyskawicznie.
- Codziennie furmankami z różnych stron przywożeni byli skatowani aresztanci. Wielu znajdowało się w fatalnym stanie. Krystyna Lubaszko-Kudela opowiadała, że Stanisława Nocunia tak pobili, że krew kapała z wozu po drodze. W trakcie transportu dochodziło też do mordów. Kula i Konieczny z Sancygniowa zostali pobici do nieprzytomności i zastrzeleni przez pijanych żołdaków.
Oficjalną wersją ich zastrzelenia była oczywiście próba ucieczki podczas konwojowania. Policjanci z posterunku w Słaboszowie, przewożąc aresztowanych Stanisława Oczkowicza i jego brata Józefa urządzili prowokację. W Pieczeniegach, przed domem Szafirskich, zatrzymali się i wszyscy udali się do domu ogrzać. Aresztanci zostali sami na furmance. To miało ich sprowokować do ucieczki. Gdyby nie ostrzeżenie sąsiadki, pewnie by to uczynili. Za rogiem budynku ukryty milicjant czekał tylko na ucieczkę aresztantów. Perfidia wyjątkowa.

- Wiadomo, jakie były warunki w miechowskim więzieniu?
- Koszmarne. Po kilkanaście kobiet i mężczyzn przetrzymywano zamkniętych w piwnicach pełnych wilgoci i wody. Potrzeby fizjologiczne musieli załatwiać do wiadra na oczach współwięźniów. Do okienka, przez które wpadało trochę światła i świeżego powietrza, podchodzili kolejno po deskach zanurzonych w wodzie. O normalnym spaniu nie było mowy. Byli wyczerpani, zmarznięci, zawszeni i chorzy. Do tego znaczna liczba aresztantów była osadzona bez oficjalnego postawienia jakichkolwiek zarzutów. Pobyt w więzieniu oraz uciążliwe przesłuchania miały ich zniechęcić do jakiegokolwiek oporu wobec nowej władzy. Stosowano perfidną metodę zastraszania. Polegała na tym, że wypuszczonym na wolność aresztantom radzono, aby się ukrywali, ponieważ w każdej chwili mogą być aresztowani i zamknięci w więzieniu. Takie ostrzeżenia skutkowały tym, że wielu mieszkańców wyjeżdżało w Polskę w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca.

- Wobec więźniów stosowano tortury?
- Oczywiście. Najcięższym torturom poddawano kadrę dowódczą 106 Dywizji Piechoty AK. Jan Molęda ps. "Trzaska" wspominał, że torturowano go w nieludzki sposób, by wymusić nazwiska dowódców, miejsce ich pobytu oraz miejsca ukrycia broni. Straszono wywózką "na białe niedźwiedzie", wyzywano od "zdrajców narodu i współpracowników gestapo". Przesłuchania trwały po 24-48 godzin bez przerwy. Potem wrzucano więźniów do karceru, gdzie w czasie wielkich mrozów przebywali przy otwartym oknie.

- To właśnie trwające w nieskończoność przesłuchania spowodowały, że "Trzaska" zwrócił się do kolegów, którzy byli jeszcze na wolności, aby podjęli próbę odbicia ich z więzienia.
- Na kartce napisał gryps i wyrzucił za mur od strony ulicy Wolbromskiej. Tuż za murem stała jego siostra Józefa i siostra por. "Hardego". Gryps skierowany był do mjr. Juliana Malinowskiego z Książa Wielkiego. Chociaż w wyniku donosu współwięźnia został przez UB przechwycony, to jego treść ustnie została przekazana adresatowi. Przygotowania do akcji były zresztą czynione dużo wcześniej, ale teraz postanowiono przyspieszyć jej termin.

- Odbicie więźniów nastąpiło w nocy z 24 na 25 kwietnia.
- Więźniowie usłyszeli najpierw potężny wybuch. W budynku zatrzęsły się mury. Od wstrząsu w celach sypał się tynk z sufitów, a z okien leciały szyby. Potem rozległa się strzelanina pistoletów maszynowych i wybuchy granatów na więziennym korytarzu.

- Strażnicy nie próbowali się bronić?
- Ogień był tak przygniatający i tak zmasowany, że strażnicy więzienni nie byli w stanie się temu przeciwstawić. Cele więzienne zostały otwarte, a uwięzionych skierowano do otworu w murze ogrodzeniowym. Uwolnieni AK-owcy dostali od swoich towarzyszy broń. Wkrótce wszyscy byli wolni.

- O akcji szybko musieli dowiedzieć milicjanci.
- Po otrzymaniu informacji o rozbiciu więzienia, funkcjonariusze UB biegiem udali się z ul. Jagiellońskiej na miejsce. Po drodze zatrzymywali i aresztowali każdego napotkanego człowieka. Józef Brodowicz, uczeń miechowskiego gimnazjum, spacerując po rynku został otoczony przez uzbrojonych funkcjonariuszy i pod lufami pistoletów skuty kajdankami i odprowadzony do aresztu. Przez kilka dni był przesłuchiwany. Oprócz niego znalazło się jeszcze wielu innych przygodnych ludzi. Jednak kiedy zgraja UB-eków dotarła na miejsce, nikogo z uczestników napadu na więzienie nie było. Partyzanci AK w sile około 60 wraz z uwolnionymi więźniami szybko opuścili miejsce akcji. W więzieniu, na własne życzenie, pozostało tylko kilka osób. Byli to aresztanci, którzy uważali, że znaleźli się tam przypadkowo i ich uwolnienie jest oczywiste. W trakcie akcji nikt nie został zabity i ranny.

- Dokąd udali się uwolnieni więźniowie?
- Po około dwóch kilometrach marszu podzielili się na trzy grupy. Pierwsza udała się w kierunku lasów sancy-gniowskich, druga do lasów klonowskich, trzecia w kierunku Krakowa. Jan Molęda i Ryszard Lis przyłączyli się do grupy san-cygniowskiej. Mieli pecha, bo ich grupa została szybko rozpracowana i kilkuosobowy patrol uzbrojonych UB-ców udał się za nią w pościg. Przed świtem dotarli do Brzuchani, gdzie matka jednego z uwolnionych więźniów, Juliana Krawczyka, zaprosiła wszystkich do domu na herbatę. Tam zostali okrążeni. Z oblężenia zdołał się wyrwać tylko Molęda. Pozostałych schwytano i powiązanych wywieziono do Krakowa. Na wolność wyszli dopiero w wyniku późniejszej amnestii.

- Pozostałych więźniów też nie pozostawiono w spokoju.
- Na resztę uciekinierów UB rozpoczęło polowanie. Stanisław Nocuń, który był w grupie "klonowskiej", ukrywał się u znajomych i rodziny. Ubowcy, nie mogąc go szybko odnaleźć, aresztowali jego brata Mieczysława i zażądali zgłoszenia się uciekiniera. Ten się nie zgłosił. Kilkanaście dni później zwłoki Mieczysława wykopały psy na polu w Święcicach.

- Jak przyjęły wydarzenie z 24 kwietnia ówczesne władze?
- Ucieczkę więźniów nazwały jednoznacznie - napadem bandytów.

- Czy podobnych akcji było na Miechowszczyźnie więcej?
- Podziemie po AK-owskie dokonało wielu udanych akcji. M. in. 8 października 1946 roku w Antolce wykonano wyrok na Janie Maślągu najbardziej znienawidzonym funkcjonariuszem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Miechowie.

Powojenne losy niektórych żołnierzy armii krajowej uwolnionych podczas akcji
Stanisław Oczkowicz
został zwolniony z więzienia 3 maja 1945 roku. Kilka dni później opuścił swoją wieś i ukrywał się przez kilka lat u rodziny w Łodzi i Garbatce koło Dęblina.

Ryszard Lis
po zwolnieniu z więzienia w Krakowie na mocy amnestii, wyjechał do znajomych do Kłodawy gdzie ukrywał się kilka lat. W Kłodawie został powtórnie aresztowany i w nieludzkich warunkach transportowany przez kilka tygodni do Miechowa. Po drodze zaliczył areszty i więzienia w Kole,Poznaniu i Wrocławiu.Po kilkutygodniowym przesłuchaniu w Miechowie zwolniony.

Jan Molęda
po ucieczce z więzienia ukrywał się u znajomych w Krakowie. Przez kilka tygodni przebywał w mieszkaniu nad lokalem, gdzie mieściło się UB, następnie w Prandocinie. Po wyleczeniu dolegliwości nabytych w więzieniu, z nowym dowodem osobistym rozpoczął pracę w Fabryce Tektury Drzewnej w Rzekach Wielkich koło Częstochowy.

Nasz rozmówca
*Czesław Oczkowicz pochodzi z Maciejowa w gminie Słaboszów. Jest majorem rezerwy, absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Pracę magisterską pisał z na temat ruchu oporu w powiecie miechowskim i na bieżąco interesuje się tą tematyką. Obecnie mieszka w Olkuszu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski