Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z aniołami czy jeszcze w czyśćcu

Rozmowa z prof. Jackiem Majchrowskim, znawcą II RP
Bolesław Wieniawa-Długoszowski
Bolesław Wieniawa-Długoszowski Fot. INSTYTUT JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W NOWYM JORKU
1 Lipca 1942. W Nowym Jorku samobójstwo popełnił generał Dywizji Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Z Józefem Piłsudskim przez 20 lat stanowili niezwykle zgrany tandem.

– W „Ułańskiej jesieni” Wieniawa-Długoszowski pisał: „A śmierci się nie boję – bo mi śmierć nie dziwna/ Więc kiedy ze śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna/ W dwu słowach zakończymy nasz ostatni targ”. Po latach okazało się, że nie czekał na śmierć, lecz sam jej poszukał. 1 lipca 1942 r. popełnił samobójstwo. Wyszedł na taras domu, w którym mieszkał przy Riverside Drive 3 w Nowym Jorku. I skoczył z trzeciego piętra. Dlaczego popełnił samobójstwo?

– Nie dowiemy się tego nigdy. Wiadomo, że je zaplanował, o czym świadczy pozostawiony list. W nim napisał: „Myśli plączą mi się po głowie i łamią jak zapałki lub słoma. Nie mogę spamiętać najprostszych nazw miejscowości, nazwisk ludzi... Nie czuję się w tych warunkach na siłach reprezentować Rządu, gdyż miast pożytku, mógłbym zaszkodzić sprawie. Zdaję sobie sprawę, że popełniłem zbrodnię wobec żony i córki zostawiając je na pastwę losu i obojętnych ludzi. Proszę Boga o opiekę nad nimi”. Do tekstu dopisano ołówkiem „Boże, zbaw Polskę”. Moment śmierci też zaplanował.

– Dlaczego wybrał ten dzień?

– Nie chodziło o konkretną datę dzienną, co o fakt, że został mianowany na posła na Kubie z tytułem ambasadora. 2 lipca miał wylecieć na Kubę. Chciał umrzeć jako ambasador, bo uzyskanie tego statusu gwarantowało rodzinie emeryturę.

– Jego śmierć zaskoczyła najbliższych?

– Wydaje się, że nie. Żona, znając go, ukryła przed nim pistolet. Musiał wybrać inny rodzaj śmierci. Z pozostawionych przez gen. Wieniawę-Długoszowskiego listów i podjętych decyzji widać, że od co najmniej kilku miesięcy przygotowywał się do odebrania sobie życia. Wracając do pierwszego pytania, o powody samobójstwa, to twierdzę, że nie zrozumiemy zachowania „pierwszego ułana II Rzeczypospolitej”, jeśli nie uświadomimy sobie, że był jednym z nielicznych piłsudczyków wysokiego szczebla, który przez całe życie miał świadomość, że należy służyć Polsce, a nie swojej formacji. Po katastrofie 1939 r. i przejęciu władzy przez gen. Władysława Sikorskiego chciał nadal pracować dla ojczyzny.

– Gen. Sikorski jednak, najdelikatniej mówiąc, go zlekceważył.

– Tak. Najpierw Sikorski podjął bezpardonowe działania, by zdyskredytować Wieniawę w oczach przywódców Francji i Wielkiej Brytanii, gdy ten we wrześniu 1939 r. został wyznaczony przez prezydenta Ignacego Mościckiego na nowego prezydenta. Potem nie chciał przystać na przyjęcie go do armii , choć ten starał się o jakikolwiek przydział. W końcu zrobił go co prawda ambasadorem na Kubie, lecz było to kompletnie nieliczące się stanowisko.

Wieniawa chciał natomiast być potrzebny Polsce, działać, a nie tkwić na wygodnej synekurze. Z drugiej strony, przyjęcie posady ambasadora zostało przez piłsudczyków potraktowane jako zdrada Piłsudskiego, przejście na stronę wrogiego obozu. I znalazł się gen. Wieniawa-Długoszowski, człowiek honoru, między młotem a kowadłem. Na marginesie zauważę, że Sikorski w pierwszej połowie lat 20. niezwykle wysoko ocenił Wieniawę zarówno jako oficera, jak i dyplomatę.

– Mówi Pan, że Wieniawa był człowiekiem honoru.

– Bo był.

– Ale przed wyjazdem ze Lwowa, po ukończeniu studiów lekarskich, ożenku i okresie kontaktów ze środowiskami cyganerii, Tadeuszowi Micińskiemu dał słowo honoru, że nie popełni samobójstwa.

– Był wówczas, jak sam przyznał, „na krawędzi zupełnego załamania psychicznego”. Ponadto w okresie Młodej Polski panowała moda na usiłowanie samobójstw. Oczywiście, taka postawa pokazuje również, że od młodości nie cechował się mocną psychiką, ale był to przecież artysta.

– Pisał w „Ułańskiej jesieni”: „Ja wiem, że mi tam w niebie z karku łba nie zedrą/ Trochę się na mój widok skrzywi Święty Duch”. Jednak w potocznym rozumieniu, w legendzie, Wieniawa jak mało kto, był typem dandysa, uwodziciela, człowieka mocno trunkowego, dla niektórych zdegenerowanego. Czy rzeczywiście miał prawo liczyć, że po śmierci będzie miał miejsce między aniołami?

– To, mówiąc w tonie żartobliwym, gdzie trafi, będzie zależało od tego, co na Sądzie Ostatecznym będzie brane pod uwagę. Jeśli na piedestale stać będzie kierowanie się prawdziwym patriotyzmem, popartym nie słowami, a czynami, to bez wątpienia nie musi obawiać się o przyszłość. Ale kiedy pierwszorzędne znaczenie będzie miało „wino, kobiety i śpiew”, to i wtedy może wybrnąć. W „Ułańskiej jesieni” przewidział: „Może mnie wsadzą w czyśćcu na odwachu/ By aresztem... o wodzie spłacić grzechów kwit”.

– Nie stronił od kobiet, alkoholu, zabaw.

– Kiedy jednak musiał być trzeźwy z uwagi na zajmowane stanowisko, to nie pił lub pił umiarkowanie. Antoni Słonimski zasadnie pisał, „że to, iż wypić lubił, nie czyniło go pijakiem”.

– Jego życie od dzieciństwa było pełne sprzeczności. W okresie gimnazjalnym był krnąbrny, potem był niemal wzorowym studentem medycyny we Lwowie. Specjalizował się w okulistyce, wróżono mu dużą przyszłość, lecz wybrał bycie artystą. Zamiast ożenić się z córką rektora lwowskiego uniwersytetu, z którą był zaręczony, wybrał śpiewaczkę operową Stefanię Calvas. Za granicą, głównie w Paryżu, noce spędzał w gronie wybitnych przedstawicieli światowej bohemy artystycznej. Sam sporo pisał. Na początku 1914 r. przyszedł na wykład Piłsudskiego. Ten go urzekł. Został legionistą. Dlaczego?

– Nie sposób zrozumieć fenomenu Wieniawy bez uświadomienia sobie kilku oczywistych prawd o nim. Był człowiekiem nie tylko honorowym, ale też niezwykle inteligentnym, znał wiele języków, m.in. łacinę, francuski, niemiecki, angielski, włoski. Czuł się zarówno artystą, jak i żołnierzem. W lutym 1914 r. poszedł w Paryżu na wykład Piłsudskiego. Do brata napisał list z wyznaniem: „Czuję się żołnierzem – znalazłem wodza”.

– Jak uzasadnia Pan tę metamorfozę?

– Widocznie idea walki o wolną Polskę drzemała w nim od dawna. Kiedy tworzyła się Pierwsza Kompania Kadrowa, był już w Krakowie. 1 sierpnia 1914 r. rozpoczął kurs oficerski w Związku Strzeleckim. Potem walczył, głównie jako kawalerzysta. Po roku został adiutantem Piłsudskiego. Od 1915 r. do śmierci Komendanta stanowili tandem. Był w nim wyraźny lider, który doceniał podwładnego.

– Skąd się brała u Wieniawy fascynacja i oddanie Piłsudskiemu, a z drugiej strony, jak wytłumaczyć bezgraniczne zaufanie, jakim Komendant go obdarzał?

– Długoszowski widział w Piłsudskim ojca, wybitnego stratega, męża stanu, dla którego ważna jest Polska, a nie prywatny interes. Marszałek miał Wieniawę za syna, darzył go pełnym zaufaniem, bo zdawał sobie sprawę, że honor dla niego jest rzeczą świętą, a wiedział, iż jest podparty charakterem, wiedzą, taktem, lojalnością, znajomością języków obcych i odwagą. Od czasów I wojny to Wieniawie Piłsudski powierzał wykonywanie najtrudniejszych zadań, najpierw wojskowych, potem dyplomatycznych. Ale też „syn” towarzyszył w najbardziej osobistych chwilach życia „ojca”, w tym w momencie śmierci.

– Przypisuje Pan Wieniawie kluczową rolę w przygotowaniach do zamachu majowego i w czasie jego trwania.

– Twierdzę, że był jedną z osób, które miały decydujący wpływ na nakłonienie Piłsudskiego do przeprowadzenia zamachu.

– Nakreślał mu sytuację w Polsce w czarnych kolorach.

– Nie on jeden. Starał się też dowiedzieć, jakie nastroje panują w wojsku, jak zachowają się dowódcy. Pełnił rolę łącznika między Piłsudskim a prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Obchodził ponadto lokale, wznosząc okrzyki na cześć Piłsudskiego oraz rozpoczynał śpiewanie „Pierwszej Brygady”. Tego rodzaju jego działalność skończyła się aresztowaniem Wieniawy 12 maja 1926 r. pod zarzutem spisku antyrządowego. Na krótko, bo zakulisowo, lecz stanowczo, upomniał się o niego Piłsudski. Wieniawa był też tego dnia z Marszałkiem na moście Poniatowskiego, gdy toczyła się słynna rozmowa z prezydentem Wojciechowskim.

– Po zamachu majowym w zasadzie pełnił rolę swego rodzaju osobistego ministra spraw zagranicznych Piłsudskiego, człowieka do specjalnych poruczeń. Jak się z niej wywiązywał?

– Był skuteczny i dyskretny. Dodam, że Komendant wykorzystywał do takich zadań Wieniawę już w okresie I wojny światowej.

– A jakim był dowódcą?

– W niemal zgodnej opinii przełożonych, wywodzących się z różnych opcji politycznych, był wybitnym dowódcą, który mógłby pełnić każde stanowisko w armii.

– Znany był i jest powszechnie jako bywalec kawiarni, kompan artystów.

– Bo nim był. W kręgu jego znajomych była ówczesna elita, m.in. Tuwim, Słonimski, Wierzyński, Hemar, Boy-Żeleński, Broniewski. Oni się z nim dobrze czuli i bawili, a on z nimi.

– W rubryce zawód wpisywał nieraz „literat”. Jakim był pisarzem?

– Niewiele z jego twórczości przetrwało, bo sam o nią nie dbał. Ten fakt daje sporo do myślenia, co o swoim pisaniu myślał. Nie sposób jednak odmówić Wieniawie talentu, o czym przekonują niektóre jego utwory.

– Czy między mitem a faktami dotyczącymi gen. Długoszowskiego jest przepaść?

– Wielka. Powszechna opinia o nim jest wysoce krzywdząca dla niego. To był dobry, odważny żołnierz, sprawny dyplomata, inteligentny, prawy i niezwykle interesujący człowiek. Owszem, miał słabości, ale któż ich nie ma.

Rozmawiał Włodzimierz Knap

CV

Prof. Jacek Majchrowski, ceniony autor prac poświęconych II RP, biograf Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, prezydent Krakowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski