Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z grubej lufy

Redakcja
- To nie jest teatr absurdu, ale samo życie - pracownik Centralnego Laboratorium Kryminalistyki nie jest skory do żartów. -Mimo że moja historia trwa już ponad dwa lata, nadal niewiele rozumiem z tego, co się wokół mnie dzieje. Coś mi się wmawia bez powodu, nie daje się wiary moim wyjaśnieniom. Policja zniszczyła moją kolekcję, a prokuratura - mam takie dziwne przeczucie - chce zniszczyć moje życie - mówi Andrzej Grygiel, historyk z Pińczowa, oskarżony o nielegalne posiadanie broni i amunicji oraz spowodowanie zagrożenia dla życia i mienia.

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

- To nie jest teatr absurdu, ale samo życie - pracownik Centralnego Laboratorium Kryminalistyki nie jest skory do żartów.

-Mimo że moja historia trwa już ponad dwa lata, nadal niewiele rozumiem z tego, co się wokół mnie dzieje. Coś mi się wmawia bez powodu, nie daje się wiary moim wyjaśnieniom. Policja zniszczyła moją kolekcję, a prokuratura - mam takie dziwne przeczucie - chce zniszczyć moje życie - mówi Andrzej Grygiel, historyk z Pińczowa, oskarżony o nielegalne posiadanie broni i amunicji oraz spowodowanie zagrożenia dla życia i mienia.
 Prokuratura zdecydowanie zaprzecza, by chciała zniszczyć życie Grygiela. - Był czyn zabroniony, musiał być akt oskarżenia - twierdzi oskarżyciel Mirosław Szymański. - Jedynym właściwym do oceny sprawy jest sąd.
 Sąd męczy się nad sprawą Grygiela od półtora roku i - można odnieść wrażenie - z każdą kolejną rozprawą historia ta gmatwa się coraz bardziej. Coraz więcej też kosztują kolejne ekspertyzy i opinie biegłych. Jeden z nich mówi wprost, zastrzegając jednak, że interpretacja prawa należy do sędziów: - W przypadku pana Grygiela nie ma mowy o żadnej szkodliwości społecznej, szkodliwe i to dotkliwie jest natomiast pozbawienie kolekcjonera kontroli nad jego zbiorami i ślimaczenie się sprawy przez ponad dwa lata.

Zżerający robak

 Z wykształcenia, podobnie jak ojciec, jest historykiem. Nie zadowala się jedynie teorią. Ma potrzebę prowadzenia badań, grzebania w ziemi i archiwach, odkrywania nowych faktów, mnożenia pytań. - Ratowanie zabytków historycznych to moje prawo i obowiązek - mówi. - Obraża mnie stwierdzenie, że broń z mojej kolekcji może komuś zagrażać. Traktuję ją jako eksponat, a nie narzędzie zbrodni.
 Zbieractwem zajmuje się ponad dwadzieścia lat. Pod koniec podstawówki gdzieś w komórce znalazł pierwszy zardzewiały bagnet. W czasie studiów pasja zawładnęła nim całkowicie - nic ważniejszego dla niego nie istniało. Nie zdążył się ożenić, założyć rodziny, zrobić kariery (pracował w szkole, w muzeum, w archiwum, zajmował się odnawianiem mebli, trochę handlował) - poświęcał się poszerzaniu kolekcji. Militaria kupował głównie na giełdach staroci w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Bytomiu; czasem od rolników. - Można dostać praktycznie wszystko - twierdzi. - Potrzebne są tylko pieniądze.
 Na swoje zbiory wydał niemałą fortunę, ale nigdy nie oszacował ich wartości. Chętnie udostępniał je innym - w pińczowskim Muzeum Regionalnym zorganizował siedem dużych wystaw militarnych. - Kolekcjonerstwo to jest taki robak, który pożera człowieka. Chcesz mieć ciągle więcej i lepiej, uzupełniasz i wymieniasz bez końca. Wraz z rozwojem pasji apetyt rośnie. Jak się ma egzemplarz złomowy, to chce się mieć lepszy. Im lepszy stan eksponatu, tym lepsza cena.
 Kiedyś znalazł poniemiecką skrzynkę na amunicję do karabinu maszynowego. W takiej skrzynce mieściło się 5 taśm z nabojami. Nie miał ani jednej. Skompletował 5, ale bez naboi. Nie dawało mu to spokoju. - Dobrze byłoby mieć choć jeden nabój - myślał. Zdobył nabój. Fajnie byłoby zapełnić jedną taśmę - uznał. Zapełnił. Gratką byłoby zapełnienie wszystkich - przemknęła nieśmiała myśl. Zapełnił wszystkie. I tak bez końca.
 Nigdy nie nosił przy sobie broni, nie używał, nie wyrabiał, nikomu nie groził. Każdy eksponat fotografował i fachowo opisywał. Nie interesowała się nim policja, mimo że o jego pasji od dawna wszyscy wiedzieli. Wszyscy go też znali jako kolekcjonera militariów i historyka regionalistę, członka Klubu Kolekcjonera, Towarzystwa Przyjaciół Zabytków, Towarzystwa Przyjaciół Ponidzia, współpracownika Muzeum Regionalnego.
 Właśnie miał otrzymać posadę w starostwie, kiedy z początkiem marca 1999 roku kupił od gospodarza z podpińczowskiej wsi ponadtrzymetrową lufę. Była w kiepskim stanie. Ściągnął ją pod dom, zaczął czyścić i próbował zidentyfikować. Okazało się, że lufa to prawdziwy unikat - była częścią haubicy "Wespe". Według różnych źródeł wyprodukowano jedynie od 158 do 600 takich haubic. "Wespe" stanowiły wyposażenie elitarnych jednostek niemieckiej armii. - To był mój najlepszy strzał - twierdzi Grygiel. - Wieść o znalezisku szybko się rozeszła, urosłem w oczach innych kolekcjonerów.
 Mógł lufę świetnie sprzedać; nie zdążył jej nawet dobrze odnowić, kiedy zarekwirowała ją policja. Dziś zamiast szukać odpowiedzi na pytanie, skąd "Wespe" pod Pińczowem, zastanawia się, jak przekonać sąd, że nie jest przestępcą.

Rozbity arsenał

 Pod koniec marca 1999 roku jedna z gazet napisała o rozbiciu przez brygadę antyterrorystyczną wielkiego arsenału broni w Pińczowie. Po miasteczku zaczęły krążyć jakieś niezwykłe plotki, przypomniano serię tajemniczych, niewyjaśnionych morderstw sprzed lat. Świętokrzyska policja uznała rozbicie arsenału za ważne wydarzenie i swój wielki sukces. W sprawozdaniu za 1999 rok umieściła tę sprawę na drugim miejscu. - Wszystko to wskazywało, że ktoś bardzo potrzebuje sukcesu i że sprawa może żyć własnym życiem w oderwaniu od realiów. I tak rzeczywiście jest - podkreśla Grygiel.
 Rozbicie arsenału odbyło się w sposób mało widowiskowy. 26 marca 1999 roku, pod wieczór, przed domem historyka zatrzymał się policyjny samochód. Grygiel podpisał zgodę na wejście funkcjonariuszy do mieszkania, gdyż nie ma w zwyczaju utrudniania komuś pracy. Przed domem leżała lufa "Wespe", w domu policjanci zobaczyli resztę kolekcji. Sporządzili dokumentację fotograficzną, a potem pracowicie zdejmowali ze ścian i układali na dywanach kolejne egzemplarze broni. Nie interesowały ich stare dokumenty, medale, szable, fotografie, książeczki wojskowe ani kompletne oporządzenie wojskowe żołnierzy Wehrmachtu - od butów po czapki.
 - Kiedy znaleźli amunicję, cieszyli się jak dzieci - przypomina sobie Grygiel. Broń i amunicję zapakowano do olbrzymich amerykańskich worów wojskowych z kolekcji Grygiela i wywieziono. Do policyjnego depozytu trafiły między innymi trzy pistolety maszynowe MP 40, karabin szturmowy MP 43, dwa karabiny typu "Mauser", pistolety "Steyer" i "Vis", sześć rewolwerów, rakietnice, granat bojowy, pięć odcinków taśm do karabinu maszynowego oraz kilkaset sztuk różnego rodzaju amunicji. Wszystko pochodziło z lat międzywojennych i II wojny światowej. Lufę zabrali wezwani saperzy.
 Jeszcze tego samego dnia wieczorem Grygiel został przesłuchany i zwolniony do domu. Nie zastosowano wobec niego żadnych sankcji. Dopiero wielomiesięczne śledztwo potwierdziło, że dopuścił się "poważnych" przestępstw. - Odnosiłem wrażenie, że moje wyjaśnienia nie bardzo interesowały policję i prokuratora - mówi.
 Zaproponował, by zarekwirowaną kolekcję przekazać do pińczowskiego muzeum, wystąpił o jej zalegalizowanie. - Za późno, sprawy zaszły za daleko - usłyszał. Jak daleko zaszły sprawy, miał się dowiedzieć z aktu oskarżenia.
 Broń poddano długotrwałej i kosztownej procedurze sprawdzającej. Okazało się, że wszystkie zarekwirowane egzemplarze zostały wyprodukowane przed 1945 rokiem, żaden z nich nie pochodził z kradzieży, z żadnym nie dokonano napadu. Krótko mówiąc - kolekcja Grygiela była czysta.
 Ale po żmudnych doświadczeniach specjalistom z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki udało się odpalić w sposób nietypowy pięć spośród kilkudziesięciu modeli. Co oznacza określenie sposób nietypowy? Najczęściej umieszczenie lufy w imadle i uderzanie młotkiem w znajdujący się w niej nabój - sposób, który niesie być może większe zagrożenie dla strzelającego niż dla celu. - Przecież to jest teatr absurdu - mówi Grygiel.
 - To nie jest teatr absurdu, ale samo życie - pracownik Centralnego Laboratorium Kryminalistyki nie jest skory do żartów. - To, że z broni nie można oddać strzału w sposób typowy, wcale nie oznacza, że jest ona bezpieczna. Czasem wystarczy tylko odpowiednio poruszyć bezpiecznik, aby kurek uderzył w iglicę i doszło do tragedii.

Paragraf na historyka

 Po 9 miesiącach śledztwa prokurator Szymański podpisał w końcu liczący 13 stron akt oskarżenia. Historyka kolekcjonera oskarżono o nielegalne posiadanie broni, amunicji i materiałów wybuchowych oraz spowodowanie zagrożenia dla życia i mienia wielkiej wartości, a także o handel bronią. Grygiel miał, według prokuratury, wspólnie z kłusownikiem Stanisławem Ch. obracać bronią. Rzecz w tym, że Grygiel nawet nie znał Stanisława Ch. Zarzut ten upadł już podczas pierwszego posiedzenia sądu, gdy okazało się, że policja ot tak sobie, bez żadnych podstaw połączyła obu panów.
 Inne zarzuty jednak zostały utrzymane, choć akt oskarżenia roi się od licznych błędów i nieścisłości. Prokurator myli kaliber broni, ilość materiału wybuchowego w zapalniku, rodzaje granatów. - Być może dla człowieka, który nie zna broni, różnica między polskim przedwojennym granatem wzór 24 a granatem sowieckim F1 jest nieistotna, dla sprawy ma znaczenie kapitalne - twierdzi Grygiel. - Można odczytywać tę pomyłkę jako próbę wrobienia mnie. Granat wzór 24 to zabytek, F1 to broń prawie współczesna, która mogłaby jeszcze zostać użyta.
 Podobnych smaczków jest więcej. Oto zestawienie dwóch opinii dotyczących jednego dowodu. Ekspert z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki cytowany w akcie oskarżenia stwierdza kategorycznie: "Pistolet kal. 9 mm, VIS, wzór 35, nadaje się do odstrzeliwania naboi właściwego kalibru w sposób nietypowy opisany w przebiegu badań".
 Biegły powołany w trakcie procesu o tej samej broni: "Zewnętrzne powierzchnie części metalowych dowodowego pistoletu pokryte są licznymi wżerami i noszą ślady usuwania produktów korozji; na powierzchniach tych znajdują się ślady malowania sposobem samodziałowym; wyłamany jest fragment tylnej części chwytu; w broni brak jest kurka z żerdzią, sprężyny płaskiej, dźwigni do rozkładania, dźwigni zatrzasku zamka, dźwigni zwalniacza kurka, elementu mechanizmu spustowego oraz okładek chwytu. Zamek pistoletu jest zdeformowany, wygięty, niekompletny i niesprawny jest magazynek, wadliwie zamontowany, zdeformowany i niekompletny jest mechanizm powrotowy pistoletu. Ze względu na niekompletność i stan skorodowania oraz opisane powyżej uszkodzenia pistolet dowodowy nie nadaje się do oddania strzału".
 Jeszcze ciekawiej przedstawia się sprawa lufy "Wespe". W tym przypadku Grygiel został oskarżony o coś, czego nigdy nie posiadał i co nie istnieje, a mimo to zarzut utrzymał się i ciągle jest badany przez sąd.

Pechowa lufa

 Z aktu oskarżenia: "Oskarżony posiadał bez wymaganego zezwolenia przyrządy wybuchowe w postaci pocisku artyleryjskiego 122 mm zawierającego osiem kilogramów trotylu".
 Ów pocisk to rzecz tkwiąca w lufie haubicy "Wespe". Rzecz w tym, że lufa ma kaliber 105 mm, więc nie mógł się w niej zmieścić tak duży pocisk. W dodatku nie wiadomo, jak eksperci, na których powołuje się prokuratura, zdołali zważyć pocisk i skąd wiedzieli, że to pocisk, skoro przedmiotu tego nie udało im się z lufy wyjąć. Dokonali tego dopiero saperzy z Dębicy; ponieważ lufy nie rozerwało, saperzy twierdzą, że przedmiot tkwiący w lufie nie zawierał ładunku wybuchowego.
 Na tę okoliczność sąd odbył posiedzenie wyjazdowe w Dębicy i przesłuchał porucznika, który był obecny przy "oczyszczaniu" lufy. Porucznik powiedział, że rzekomo niebezpieczny pocisk nie stanowił zagrożenia dla otoczenia. Prokurator złożył wniosek o przesłuchanie majora. Major potwierdził zeznania porucznika. Prokurator złożył wniosek o przesłuchanie pułkownika. Płk Bogusław Placek, ekspert nad ekspertów, szkolący polskich saperów w kontyngentach pokojowych, stwierdził jednoznacznie, że pocisk nie zawierał ładunku wybuchowego, a tym samym transportowanie i konserwowanie lufy nikomu nie mogło wyrządzić najmniejszej krzywdy.
 Kiedy wydawało się, że sprawa pocisku i lufy jest definitywnie zamknięta, prokurator złożył wniosek o powołanie kolejnego biegłego w sprawie lufy, którego opinia znajduje się już w aktach sprawy. Sąd przychylił się do tego wniosku. Czyżby pułkownik był niewiarygodny? - Mam wrażenie, że teraz chodzi jedynie o przeciąganie sprawy - mówi Grygiel. - Aż boję się myśleć o kosztach.
 Rzecznik kieleckiej Prokuratury Wojewódzkiej tłumaczy, że nie chodzi o przeciąganie sprawy, lecz o jej rzetelne wyjaśnienie. - Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości - podkreśla.
 - Skoro prokuratura jest taka sumienna, to dlaczego popełniła tyle błędów w akcie oskarżenia? - pyta Grygiel.
 W listopadzie 1999 roku wojsko uroczyście przekazało oczyszczoną z pocisku lufę pińczowskiemu muzeum. Uroczystość odbyła się z wielką pompą - wzięły w niej udział władze wojewódzkie. Pośród licznych notabli był też odkrywca oskarżony. W akcie przekazania lufy nie wspomniano o nim ani słowem.

Pogranicze prawa

 Choć nie jest to pierwszy proces kolekcjonera oskarżonego o nielegalne posiadanie broni, można go uznać za precedensowy. Dotychczas trafiający przed oblicze sądu właściciele domowych arsenałów zawsze mieli coś na sumieniu, a kolekcjonerstwem się tylko tłumaczyli. Grygiel wydaje się czysty - nie zbierał broni współczesnej, ani materiałów do produkcji bomb. Jako historyk dbał o profesjonalną dokumentację. Sąd musi więc odpowiedzieć na pytanie, czy kolekcjonerstwo militariów jest w Polsce dozwolone czy nie. Problem w tym, że nie istnieją regulacje prawne, które jednoznacznie określałyby zasady zbierania i posiadania militariów. Obowiązujące do niedawna przepisy w tej dziedzinie opierały się na aktach prawnych z 1961 roku i nie wspominały o kolekcjonerach.
 Nowa ustawa o broni i amunicji, która weszła w życie w marcu ubiegłego roku też nie porządkuje tej materii. Pojawia się w niej co prawda termin "kolekcjonerzy" ("pozwolenie na broń może być wydane w celach kolekcjonerskich i pamiątkowych") oraz definicja broni palnej ("Bronią palną jest niebezpieczne dla życia lub zdrowia urządzenie, które w wyniku działania sprężonych gazów jest zdolne do wystrzelenia pocisku lub substancji z lufy albo z elementu zastępującego lufę"), jednak nie rozwiewa to wszystkich wątpliwości. Tym bardziej że minister spraw wewnętrznych nie wydał do ustawy aktów wykonawczych. Nie wiadomo, czy kolekcjonerzy muszą uzyskiwać pozwolenia na całe kolekcje, czy na każdy egzemplarz osobno. Jeśli na każdy egzemplarz, wielu z nich nie będzie legalizować broni z powodu olbrzymich kosztów.
 W dodatku prawo nie normuje, kto może posiadać wykrywacz metalu i poszukiwać militariów. Grzebać w ziemi może każdy. W majestacie prawa odbywa się też handel starą bronią lub elementami broni na targach staroci. Skoro można sprzedawać, można i kupować. Nie wolno jednak posiadać. - Wtórny obieg materiałami wybuchowymi pochodzącymi z militariów jest poza wszelką kontrolą. Jednym z większych odbiorców mogą być zorganizowane grupy przestępcze - skarżą się policjanci.
 - Według nowej ustawy, wszystko, co posiadam, nie jest bronią palną, gdyż żadnego z tych eksponatów nie odpalono w sposób typowy - mówi Grygiel. - Ustawa mówi o strzelaniu w wyniku działania sprężonych gazów, a nie imadła i młotka. Eksperci jednak z uporem stosują pojęcie nietypowego odpalenia.
 Na mocy nowej ustawy, już w trakcie procesu, Grygiel zwrócił się do komendanta wojewódzkiego policji o zwrot zarekwirowanej broni i pozwolenie na nią. - Trzeba poczekać do zakończenia procesu - odpisał komendant. Wystąpił do wojewódzkiego konserwatora zabytków o zarejestrowanie kolekcji jako zabytków ruchomych. - Trzeba poczekać do zakończenia procesu - odparł konserwator.

 Grygielowi do dziś nie zwrócono kolekcji, nawet tych egzemplarzy, których w sposób nietypowy nie udało się odpalić. Wszystkie zalegają od ponad dwóch lat w piwnicy Komendy Wojewódzkiej w Kielcach. Zanim proces się zakończy (wszystko wskazuje, że potrwa jeszcze długo), kolekcję może pożreć rdza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski