Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z kościoła na ring

Artur Gac
- Moja dyspozycja jest bardzo obiecująca - mówi Mariusz Wach.
- Moja dyspozycja jest bardzo obiecująca - mówi Mariusz Wach. fot. Piotr Krzyżanowski
Boks. Już jutro w Kazaniu krakowianin Mariusz Wach stoczy walkę z mistrzem olimpijskim Rosjaninem Aleksandrem Powietkinem. Stawką pojedynku będzie pas WBC Silver.

- Zabiera Pan ze sobą neseser na pas WBC Silver?
- Spodziewam się, że dostanę swoją zdobycz w komplecie ze skrzyneczką.

- A jeśli nie? Trochę nieprzygotowany jedzie Pan odebrać trofeum Powietkinowi.
- Po ostatnich perypetiach Krzyśka Głowackiego, może być różnie. Dlatego nie będę zdziwiony, jeśli po zwycięstwie w ogóle nie przywiozę pasa WBC Silver do Polski.

- Pamiętam, że swój ostatni pas WBC International przyniósł mi Pan pokazać, wrzucony do reklamówki jednej z popularnych sieciówek.
- Był pan pierwszą osobą, która goniła mnie po mieście z pasem, a że na spotkanie jechałem tramwajem, to wolałem nie wzbudzać nadmiernej ciekawości. Inna sprawa, że te wszystkie pasy są dla mnie drugoplanowe. Ten w Kazaniu mógłby przypominać nawet pasek od spodni, a liczy się jego ranga.

- Otóż to, stawką pojedynku z Powietkinem jest wywalczenie pozycji obowiązkowego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej, który w tej federacji dzierży Amerykanin Deontay Wilder. Świadomość rangi choć trochę Pana deprymuje?
- Podchodzę do tej walki, jak zawsze, czyli bezstresowo i nie nakładam na siebie żadnego obciążenia. Doskonale wiem, o co toczy się gra, ale nastawiam się po prostu na 33. pojedynek zawodowy w karierze.

- Ostatni szlif formy odbył Pan w swoim klubie w Nowej Hucie, który mieści się w sali przy parafii Matki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy. Dodatkowo uduchowiony „Wiking” może być jeszcze groźniejszy dla Rosjanina?
- Oczywiście nie było tak, że po wejściu do kościoła zstępowało na mnie olśnienie i przybywało mi cudownych mocy, ale przebywanie w świątyni zawsze jest czymś szczególnym. Przecież jestem katolikiem, uczęszczam na msze święte, a przez wiele lat byłem ministrantem. Oczywiście podczas treningów skupiałem się tylko na pracy, ale w podświadomości cały czas czułem, że trenuję w kościele. Poza dodatkowym bodźcem, człowiek bardziej kontrolował emocje i liczył się ze słowami.

- Usłyszał Pan komplement z ust swojego sparingpartnera Wiaczesława Głazkowa, pogromcy Tomasza Adamka i numeru 1 w rankingu federacji IBF. Ukrainiec powiedział, że z racji Pana gabarytów spodziewał się lenia na obozie w Zakopanem, a obcował z tytanem pracy.
- Każdy, kto wydałby tyle pieniędzy, ile ja zainwestowałem w te przygotowania, harowałby w pocie czoła. Nie zbywa mi gotówki, żeby wyrzucać pieniądze w błoto, dlatego dawałem z siebie wszystko. Do tego napędzała mnie klasa rywala, bo wiem, jakim zawodnikiem jest Powietkin. Chęć sprawienia niespodzianki jest dla mnie największą motywacją.

- Skąd wziął Pan pieniądze?
- Mam superprzyjaciół i znajomych, którzy nie zostawiają mnie w potrzebie i zawsze oferują wsparcie.

- Mowa o sumie jakiego rzędu?
- To równowartość średniej klasy, nowego samochodu.

- Wiem, że na sparingach z Głazkowem nie dawał Pan z siebie wszystkiego, żeby nie ryzykować wycieku informacji, ale ponoć i tak prezentował się Pan bardzo dobrze.
- Mieliśmy plan taktyczny, a moim zadaniem była realizacja założeń na tle Głazkowa. Każdy sparing był nagrywany, więc później odbywała się gruntowna analiza i wyciąganie wniosków przed kolejnym. Generalnie w każdej walce treningowej miałem do perfekcji szlifować jedną, konkretną akcję. Uważam, że trener Piotr Wilczewski był ze mnie zadowolony.

- Za to w Nowej Hucie, będąc już tylko w gronie najbliższych osób, sparował Pan na pełnych obrotach z Patrykiem Brzeskim i Rogerem Hryniukiem. Pokazywał Pan szybkość, wymianę ciosów, dobre zejścia i kombinacje góra - dół.
- I tak powiem, że te sparingi nie do końca były wymierne, a z pełną dynamiką wstrzelę się w Kazaniu. Generalnie cały ten trzymiesięczny cykl przygotowawczy oparty na trenowaniu dwa razy dziennie, czyli sparingach łączonych z biegami, siłownią i pracą na przyrządach, był orką i zmęczyłem organizm. Łapanie świeżości przyszło w odpowiednim momencie, więc w Rosji będę jeszcze lepszy.

- Jeden z obserwatorów, znających się na boksie, stwierdził po sparingach w Krakowie, że jest Pan na dobrej drodze do zwycięstwa.
- Sam czuję, że moja dyspozycja jest naprawdę bardzo obiecująca.

- Pana morale poszło w górę.
- Bo za mną dobry jakościowo obóz. Spójrzmy prawdzie w oczy, muszę ciężko trenować, ponieważ nie posiadam żadnych predyspozycji do bycia wielkim pięściarzem. Nad wszystkim muszę pracować, bo natura nie obdarzyła mnie szybkością, pracą nóg, siłą ciosu ani dynamiką. Pozbawiony smykałki każdy z tych elementów muszę sobie wypracować, za to moją mocną stroną jest głowa.

- W sensie odporności na ciosy?
- Też, bo byle jaki cios nie robi na mnie wrażenia, ale bardziej chodzi mi o umiejętność prowadzenia walki. Potrafię myśleć i kalkulować w ringu. To mój największy atut.

- Ta walka to test dla trenera Wilczewskiego, czy wasza współpraca na tym poziomie przynosi pożądane efekty?
- Z Piotrkiem przeszedłem już niejeden sprawdzian, dlatego ta walka niczego nie zmieni. Zresztą niepowodzenia biorę na siebie, to zawodnik wchodzi do ringu, a trener wywiązuje się ze swoich obowiązków na sali treningowej. Piotrek jest i będzie moim szkoleniowcem.

- Niedawno udzielił Pan bardzo kontrowersyjnego wywiadu, którego wydźwięk był taki, jakby promotor Mariusz Kołodziej (za porozumieniem stron jego kontrakt z Wachem wygasa dzień po walce z Powietkinem - przyp. red.) był największym złem w ostatnich latach Pana kariery. A przecież mowa o człowieku, w którego domu był Pan traktowany jak członek rodziny.
- Nie miałem takich intencji. Po prostu chciałem pokazać, jak wyglądała nasza komunikacja w kontekście niedoszłych pojedynków. Mariusz Kołodziej z moim współpromotorem Jimmym Burschfieldem parokrotnie twierdzili, że nie chciałem walczyć, tyle że propozycje padały późno i nie miałem wglądu do kontraktów. Jednocześnie nie zapominam o zasługach Mariusza, bo zawdzięczam mu naprawdę bardzo wiele w boksie zawodowym. Przed laty wyciągnął do mnie rękę, gdy nie miałem perspektyw i w bardzo krótkim czasie doprowadził mnie do walki o tytuły z Władymirem Kliczką. Już samo to było mistrzostwem świata.

- A zatem, kładąc na jednej szali zasługi i sukcesy, a na drugiej nieporozumienia, jak wytłumaczyć Pana woltę?
- Bilans naszych wspólnych lat jest oczywiście dodatni, ale z mojego punktu widzenia wyczerpała się formuła naszej współpracy na linii promotor i zawodnik. Przy czym nigdy nie będę wrogiem Mariusza.

- Wiadomo, kto będzie Pana przyszłym promotorem?
- Jest parę osób, z kraju i zagranicy, które odezwały się do mnie w tej sprawie, ale póki co koncentruję się tylko na 4 listopada. Na razie nie wyprzedzam faktów, a do rozmów przystąpię po zwycięstwie nad Powietki-nem, w które święcie wierzę.

Rozmawiał Artur Gac

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski