Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Krakowa na Syberię, czyli śladami wojennych losów rodziny Żukowskich

Paweł Stachnik
Dagmara Dworak i jej ojciec Bogusław Żukowski podczas pierwszej wyprawy na Syberię
Dagmara Dworak i jej ojciec Bogusław Żukowski podczas pierwszej wyprawy na Syberię fot. archiwum Dagmary Dworak
Dagmara Dworak opisała dramatyczną syberyjską epopeję swojej rodziny i wyruszyła na Syberię śladami przodków.

Dziadkowie pani Dagmary - Leonard i Sylwestra Żukowscy - mieszkali przed wojną w białowieskiej Hajnówce. Leonard był leśniczym, a Sylwestra zajmowała się czwórką dzieci: Jadwigą, Różą, Danutą i najmłodszym Bogusławem. Ich spokojne i w miarę dostatnie życie przerwała wojna. We wrześniu 1939 r. Hajnówka dostała się pod okupację sowiecką, a kilka miesięcy później - 10 lutego 1940 r. rodzina Żukowskich została załadowana do towarowego wagonu i wywieziona na wschód.

Była to pierwsza z czterech deportacji ludności polskiej zorganizowanych przez władze sowieckie. Jako pierwsi wywiezieni zostali urzędnicy państwowi, osadnicy wojskowi oraz leśnicy.

Nie pracujesz - nie jesz

Po trwającej sześć tygodni podróży Żukowscy trafili do niewielkiej wioski Gramatucha nad rzeką Kija na Syberii, nieco na północ od Mongolii i Kazachstanu. Gramatucha zamieszkana była przez zesłańców pracujących w miejscowej kopalni złota i zakładzie przerabiającym ten kruszec oraz przy wyrębie lasu. Pilnujący ich enkawudziści też byli ludźmi z wyrokami.

- Polaków zakwaterowano w prymitywnych barakach, do których wciśnięto po kilka rodzin, i od razu skierowano do morderczej pracy. Pracować musieli wszyscy, także kobiety i dzieci od pewnego wieku, bo zgodnie z sowiecką zasadą - kto nie pracował, ten nie jadł - opowiada pani Dagmara. Za pracę nie płacono pieniędzmi lecz przydziałami żywności. Przydziały były niewielkie, w dodatku ich otrzymanie wcale nie gwarantowało, że w miejscowym sklepie rzeczywiście dostanie się coś do jedzenia.

Dla Żukowskich nastały ciężkie czasy. Leonard bladym świtem wychodził do pracy w kopalni, gdzie na 12-godzinnej dniówce wydobywał rudę żelaza. Sylwestra zostawała we wsi, gdzie starała się zająć dziećmi, zdobyć chleb w sklepie, zreperować niszczącą się odzież i przygotować jakiś posiłek dla męża. W izbie, do której przydzielono Żukowskich mieszkały cztery rodziny - w sumie 20 osób.

Warunki życia w Gramatusze były ciężkie. Lato trwało tylko dwa miesiące, potem szybko nastawała mroźna i śnieżna zi ma. Temperatura spadała do minus 30-40 stopni, choć zdarzało się i minus 50. Gęsty śnieg zasypywał baraki po same kominy; aby wydostać się na zewnątrz trzeba było kopać tunele. Ciężka praca, mało jedzenia, surowy klimat, brutalne traktowanie przez nadzorców sprawiały, że polscy zesłańcy chorowali, słabli i umierali. Tak stało się również z babcią pani Dagmary - Sylwestrą Żukowską. Przygnębiona zesłaniem, wyniszczona ciężką pracą i odpowiedzialnością za dzieci, zachorowała i zmarła 19 lipca 1941 r.

Jeszcze kilka lat…

Los polskich zesłańców poprawił się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i podpisaniu układu Sikorski-Majski. Polaków objęła amnestia i mogli wstępować do polskiego wojska. Leonard Żukowski zabrał czwórkę swoich dzieci i wyruszył w liczącą kilka tysięcy kilometrów podróż do Buzułuku, gdzie tworzyła się polska armia. Na miejscu został mianowany mężem zaufania polskiej ambasady. Miał jeździć po domach dziecka i wyszukiwać tam polskie sieroty.

Ta pożyteczna praca stała się przyczyną nieszczęścia, jakie dotknęło Żukowskich. Obciążony obowiązkiem Leonard nie mógł opuścić ZSRR z kolejnymi transportami wyjeżdżającymi do Iranu. Przydzielono go ostatecznie do ostatniego z nich, lecz ten - z powodu pogarszających się stosunków Moskwy z rządem londyńskim - został zatrzymany. - To sprawiło, że moja rodzina musiała spędzić w Związku Sowieckim jeszcze kilka lat - opowiada Dagmara Dworak.

Po zerwaniu przez Stalina kontaktów z polskim rządem w 1943 r., Sowieci zmienili swoją politykę wobec pozostałych w ZSRR Polaków. Zmuszano ich teraz do przyjęcia radzieckiego obywatelstwa, a opornych aresztowano i skazywano na łagry. Tak stało się z Leonardem Żukowskim, który odmówił przyjęcia sowieckiego paszportu i dostał wyrok dwóch lat obozu. Jego dzieciom groziło skierowanie do domu dziecka, co mogło skutkować bezpowrotnym rozdzieleniem rodzeństwa i rusyfikacją. Na szczęście mieszkający w Nowoigorowce (tam trafiła rodzina) Polacy objęli dzieci opieką, a jedna z Polek - Maria Stolarczyk z Przemyśla - zgodziła się zeznać, że zawarła z Leonardem Żukowskim małżeństwo i teraz jest matką jego dzieci. To uchroniło je od domu dziecka.

Sam Leonard po pobycie w łagrze został skierowany do polskiego wojska tworzącego się w Sielcach nad Oką. W styczniu 1945 r., podczas przekraczania Wisły, został poważnie ranny. Podczas rekonwalescencji udało mu się pojechać do ZSRR (co nie było łatwe), a następnie wywieźć stamtąd dzieci jednym z transportów repatriacyjnych. Żukowscy spędzili na nieludzkiej ziemi sześć lat. Sylwestra Żukowska została tam na zawsze…

Zdążyć na rocznicę

- Historia syberyjskiego zesłania była stale obecna w mojej rodzinie. Mój ojciec Bogusław i ciocie opowiadali o tym bardzo często. Wyrosłam z tym. W pewnym momencie uznałam, że historię tę trzeba utrwalić - mówi Dagmara Dworak. Zaczęła nagrywać kamerą wspomnienia ojca i cioci Danuty. Powstało w ten sposób siedem godzin materiału, z którego fragmentów pani Dagmara przygotowała w 2014 r. film dokumentalny pt. „Kromka chleba”, opowiadający o wojennych losach Żukowskich i ich historycznym kontekście.

Opowieści ojca i cioci były jednak tak ciekawe i barwne, że pani Dagmara postanowiła wykorzystać je w całości. Wspomnienia przepisała, a następnie ułożyła chronologicznie, tak by w pełni opisywały syberyjskie dzieje rodziny. W ten sposób powstała książka „Kromka chleba”.

Ale to nie koniec tej opowieści. - Marzeniem mojego ojca było pojechać do Gramatuchy i zapalić znicze na grobie pochowanej tam mamy w 70. rocznicę jej śmierci -19 lipca 1941 r. Postanowiliśmy więc zorganizować taką wyprawę. Udział w niej wziął mój tata, ja, mój mąż Marek oraz doktorant z Instytutu Geografii Uniwersytetu Jagiellońskiego pan Łukasz. Z Krakowa wyruszaliśmy w lipcu 2011 roku - opowiada pani Dagmara.

Samolotem polecieli do Moskwy, a stamtąd do Irkucka. W tym drugim mieście okazało się, że wszystkie ich bagaże utknęły w stolicy Rosji i ze względu na wymogi odprawy nie zostaną przysłane… Mimo to ekipa zdecydowała się kontynuować wyprawę. Gdy dotarli nad rzekę Kiję spotkało ich drugie rozczarowanie: zamiast zamówionych solidnych łodzi z silnikiem przywieziono im… dmuchane pontony z wiosłami. By dotrzeć do miejsca, w którym niegdyś była Gramatucha musieli płynąć pod prąd polegając na sile własnych mięśni. A przecież pan Bogusław miał wtedy 75 lat i był poważnie chory…

Nie był to jednak koniec nieszczęść. Dotarcie do Gramatuchy i odnalezienie polskiego cmentarza okazało się niemożliwe. Wieś już nie istniała (opuszczono ją w 1953 r.), miejsce po niej zarosło drzewami i krzewami, a krakowianie nie dysponowali dokładnymi mapami. W dodatku bujna w lecie syberyjska roślinność uniemożliwiała przemieszczanie się.

W takiej sytuacji zdecydowali się zapalić znicze na symbolicznej mogile babci i wracać. Wyprawa nie była jednak zupełnie nieudana. Miejscowa działaczka polonijna Wanda Seliwanowska zorganizowała im wizyty w innych miejscach, do których los rzucił dziadka podczas wojny. - Odwiedziliśmy Orenburg, Taszłę, Majskoje. W tej ostatniej miejscowości odbyło się wzruszające spotkanie ze starszymi ludźmi, którzy pamiętali rodzinę Żukowskich. Ojciec płakał, gdy ściskał się ze swoim o dwa lata młodszym kolegą z lat zesłania Jewgienijem-Gienkiem - opowiada pani Dagmara.

I znowu na Syberię
Dziesięć miesięcy późnej odbyła się druga wyprawa na Syberię do miejsca zesłania Żukowskich. Wczesną wiosną 2012 r. pani Dagmara, jej mąż Marek i rosyjski przewodnik Igor Ilin dopłynęli rzeką Kiją do miejsca, w którym kiedyś była wieś Gramatucha. Znaleźli tam porośnięte krzakami resztki drewnianych chałup, pozostałości kopalni złota i zakładu przeróbki. Ustalili miejsce, w którym mógł znajdować się niegdyś polski cmentarz i ustawili tam krzyż z tabliczką z nazwiskiem i datami życia Sylwestry Żukowskiej. Misja została wykonana. Relację z niej, połączoną z projekcją filmu i prezentacją książki, pani Dagmara przedstawiła niedawno na spotkaniu w krakowskim kinie ARS.

A skąd tytuł „Kromka chleba”? Oto w filmie ojciec pani Dagmary, Bogusław Żukowski, zapytany, czego nauczył go Sybir, odpowiada: - Szacunku dla ciężkiej pracy, szacunku dla drugiego człowieka i szacunku dla kromki chleba…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski