Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Lidy zostało nas dwóch...

Redakcja
Tadeusz Bieńkowicz Fot. Paweł Stachnik
Tadeusz Bieńkowicz Fot. Paweł Stachnik
Tadeusz Bieńkowicz ma 88 lat i bogate życiowe doświadczenie. Jego przeżyciami można by bez trudu obdzielić kilka innych osób.

Tadeusz Bieńkowicz Fot. Paweł Stachnik

Polskie losy

Jest wśród nich bohaterska wojenna służba w AK, komunistyczne więzienie i wyrok dożywocia. Jest Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Virtuti Militari i stopień podpułkownika. Jest też udział w legendarnym rozbiciu niemieckiego więzienia w Lidzie. Pan Tadeusz to jeden z dwóch żyjących jeszcze uczestników tego wyjątkowego wydarzenia.

Urodził się 15 kwietnia 1923 r. w Lidzie na Nowogródczyźnie. Ojciec pracował na kolei, więc rodzina wędrowała po Polsce wraz z jego kolejnymi służbowymi przeniesieniami. W 1938 r. ojca przeniesiono do Nowojelni koło Nowogródka, a Tadeusz trafił do gimnazjum w rodzinnej Lidzie. Tam zastał go wybuch wojny. Jako harcerz pełnił służbę obserwacyjną, bardzo chciał też dostać się do tworzonego w Lidzie frontowego baonu harcerzy. Na własne oczy widział wejście sowieckich oddziałów do Lidy. Za pierwszej okupacji sowieckiej zaczął uczęszczać do szkoły mechanicznej (trzeba było zdobyć jakiś zawód). W październiku 1939 r. poprzez drużynowego z harcerstwa trafił do organizacji podziemnej. Stworzył tam swoją konspiracyjną piątkę, z którą zajmował się m.in. nasłuchem radiowym, roznoszeniem ulotek i gromadzeniem broni. Jakoś udało się im uniknąć aresztowania i wywózki. Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej konspiracja zaczęła działać także przeciwko drugiemu okupantowi.

- Za Niemca nasza organizacja wywiadowcza umieszczała Polaków w policji białoruskiej - także mnie to proponowano, ale się nie zgodziłem. W dodatku znajomy z harcerstwa uzyskał obywatelstwo niemieckie, wpisując się na volkslistę, a ja pobiłem się z nim na zabawie w straży pożarnej. To wszystko sprawiło, że musiałem się ukrywać. Chciałem dołączyć do jakiegoś oddziału zbrojnego - opowiada Bieńkowicz. I rzeczywiście w czerwcu 1943 r., na rozkaz kapitana "Sawy" - szefa sztabu Okręgu Nowogródzkiego AK - wyruszył w teren przyjmując pseudonim "Rączy". Trafił pod dowództwo ppor. Jana Borysewicza "Krysi", który organizował nowy oddział AK. Najpierw, dosłownie we dwóch, krążyli po okolicy, zatrzymując się w zaprzyjaźnionych polskich dworach i wsiach. Później dołączyło do nich jeszcze trzech, a następnie dziesięciu ludzi z placówki Białohruda, tak że oddział "Krysi" liczył w sumie piętnastu żołnierzy.

Występowali w kamuflażu sowieckim, a przy obcych rozmawiali po rosyjsku lub białorusku, co chroniło polską ludność przed represjami ze strony Niemców i partyzantki sowieckiej. Z tej niewielkiej grupki (noszącej na początku oznaczenie "314") powstała najpierw III kompania Batalionu Zaniemeńskiego, a potem II batalion 77. pułku piechoty Armii Krajowej. Oddział operował na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie, prowadząc działania dywersyjne przeciwko Niemcom i partyzantce sowieckiej, nabierając bojowego doświadczenia i wprawy. Od jesieni 1943 r. byli już na tyle silni, że zaczęli oficjalnie występować jako Polacy. Oddział liczył dwustu ludzi i dalej się wzmacniał. W pierwszej połowie roku 1944 część powiatu lidzkiego była praktycznie pod ich kontrolą.

Urodzony żołnierz

Tadeusz Bieńkowicz okazał się być dobrym żołnierzem. Mimo młodego wieku odnalazł się w nowych warunkach, świetnie dostosowując do partyzanckiej rzeczywistości. Jego wojskowe umiejętności i szczęście ujawniły się w listopadzie 1943 r. podczas akcji na Ortskommendanturę w Koleśnikach. To właśnie jemu dowódca powierzył opanowanie i utrzymanie bunkra na tamtejszym posterunku żandarmerii. - Podjechaliśmy furmankami pod posterunek w przebraniach chłopskich. Na brzuchu za paskiem miałem pistolet, a w worku automat PPD. Wszedłem do środka przez furtkę, ukłoniłem się, tak jak kłaniali się chłopi, i ruszyłem w kierunku bunkra, który miałem opanować. Gdy komendant żandarmerii zorientował się, że coś tu nie gra, wybiegł z budynku, ale ja wtedy repetowałem już w locie PPD i błyskawicznie oddałem w jego kierunku serię. Przy drugiej serii automat się zaciął, ale wtedy do ataku ruszyli koledzy strzelając i rzucając granaty. Ja w tym czasie usunąłem zacięcie i drugą serią raniłem śmiertelnie przeciwnika - opowiada pan Tadeusz. W walce zginął komendant, a pozostali żandarmi poddali się. Akowcy zdobyli erkaem, 8 karabinów, 6 pistoletów, kilka skrzynek granatów i amunicji oraz maszynę do pisania. - Później akcje się posypały, bo dowódca wiedział, że jestem odważny i zdecydowany na każde niebezpieczeństwo - wspomina pan Tadeusz. Już niebawem miał okazję znowu się wykazać - jego oddział otrzymał tajny rozkaz opanowania więzienia w Lidzie.

Akcja bez strat

W połowie 1943 r. Niemcy dzięki pomocy konfidenta dokonali na terenie Lidy i okolic licznych aresztowań członków AK, m.in. komendanta obwodu oraz wielu oficerów. Aresztowani mieli obszerną wiedzę na temat konspiracji na tym terenie. Pod naciskiem Komendy Głównej postanowiono więc dokonać próby ich odbicia z więzienia w Lidzie. Do tej akcji wyznaczono siedmiu najlepszych żołnierzy z oddziału "Krysi". Porucznik Borysewicz, zdając sobie sprawę, że siły niemieckie w Lidzie mogą sięgać nawet 11 tys. ludzi i że jego żołnierze idą na niechybną śmierć, dość niechętnie wyznaczył do akcji plutonowego Tadeusza Bieńkowicza i sześciu innych podwładnych.

Nad całością akcji czuwał adiutant komendanta Okręgu ppor. Zenon Batorowicz "Zdzisław". "Bez" i "Rączy" dostali płaszcze niemieckich oficerów żandarmerii, pistolety maszynowe, broń krótką i granaty. Pozostali zostali umundurowani w płaszcze pomocniczej policji białoruskiej, a na uzbrojeniu mieli karabiny, pistolety i czeski erkaem. Po dość długim oczekiwaniu i rozmaitych przygodach, 18 stycznia 1944 r. sześcioma saniami, z ukrytą bronią i w chłopskich burkach, grupa wjechała do Lidy i dotarła na punkt zborny w konspiracyjnym mieszkaniu. Tam przebrano się w niemieckie płaszcze i przygotowano broń, por. "Zdzisław" omówił podział zadań. O 22.30 oddział wyszedł z mieszkania i ruszył w kierunku więzienia przy ul. Syrokomli. Do środka zostali wpuszczeni przez furtkę uchyloną przez współpracującego z podziemiem strażnika Krućkę. "Rączy" i za nim dwaj koledzy "Hucuł" i "Kula" biegiem wpadli na wartownię krzycząc "Hände hoch!". Jeden ze strażników chciał wystrzelić, doszło więc do walki wręcz. "Kula" i "Rączy" obezwładnili go, a reszta nie stawiała oporu. Jednym ze strażników okazał się niejaki Surokin, na którego podziemie wydało wyrok śmierci za znęcanie się nad więźniami.
- Nie można było strzelać, więc "Kula" zabił go bagnetem, co było dość makabryczne - wspomina Bieńkowicz. W tym samym czasie "Bez" uwalniał z cel więźniów, których następnie grupowano na dziedzińcu i uzbrajano w zdobytą broń. O 24.30 przy zachowaniu pełnej ciszy kolumna wyruszyła z więzienia. Na czele z bronią szli "Bez" i "Rączy", w środku więźniowie (wyposażeni w zdobyczne karabiny), a na końcu pozostali wykonawcy akcji z erkaemem jako osłoną. Grupa przeszła ul. Syrokomli na Tartaczną i Cmentarną. Tam przez wyłom w murze przedostano się na cmentarz. Wielu więźniów było słabych i wycieńczonych i miało poważne problemy z pokonaniem muru. (Tadeusz Bieńkowicz: - Przechodząc przez cmentarz minąłem grób ojca...) Po wyjściu z cmentarza zbiegowie dotarli do rzeczki Lidziejki, na której zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami miała być przygotowana kładka. Jednak kładki nie było... W takiej sytuacji "Rączy" wszedł do lodowatej wody i przy pomocy desek i zwalonego pnia wierzby zbudował prowizoryczne przejście. Więźniowie z trudem posuwali się po nim, niektórzy wpadali do wody...

Po wyjściu z miasta i dotarciu do pobliskiego folwarku okazało się, że nie ma sań, które miały tam czekać. - Wszyscy pouciekali jak dowiedzieli się, że mamy atakować więzienie. Byli przekonani, że nie mamy szans i że wyłapią nas Niemcy - opowiada Bieńkowicz. Wobec tego kolumna brnąc w śniegu ruszyła dalej aż szczęśliwie dotarła do wsi zajętej przez ludzi z akowskiego oddziału "Rangera", skąd ewakuowano ją dalej. W akcji na lidzkie więzienie nie poniesiono żadnych strat i uwolniono około 80 osób. Wszyscy jej uczestnicy zostali awansowani o dwa stopnie. Dowódca akcji "Bez" i jego zastępca "Rączy" otrzymali Virtuti Militari a pozostali żołnierze Krzyże Walecznych.

Przeciw drugiemu wrogowi

Gdy w lipcu 1944 r. Armia Czerwona wkroczyła na Nowogródczyznę tamtejsze oddziały AK przystąpiły do realizacji Akcji "Burza". Oddział pana Tadeusza zdobywał Ejszyszki, a potem chciał iść na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Po walkach akowskie oddziały skoncentrowały się pod Wilnem, a tam zostały rozbrojone przez Sowietów. - Gdy zostaliśmy odcięci w Puszczy Rudnickiej, dowództwo wydało rozkaz rozwiązania oddziału. "Krysia" podszedł wtedy do mnie i zapytał, czy zostaję z nim, czy idę do niewoli.

Odpowiedziałem: - "Komendancie, zaczęliśmy razem partyzantkę i razem skończymy" - opowiada pan Tadeusz. Udało im się przebić z okrążenia, a por. "Krysia" z czasem odtworzył w terenie sieć konspiracyjną, tym razem skierowaną przeciw Sowietom. Terror nowego okupanta stosowany wobec ludności polskiej sprawił, że coraz więcej młodych Polaków wracało do lasu. W sierpniu drużynę "Krysi", kwaterującą w chutorze koło Butrymańców, zaatakowała grupa operacyjna NKWD. Oddział AK wycofał się bez strat. Rosjanie zabili jednak wartownika, a chutor spacyfikowali paląc go i mordując mieszkańców. W odwecie por. "Krysia" urządził zasadzkę na drodze koło Werenowa. Zniszczono samochód wojskowy i zabito 7 żołnierzy sowieckich, w tym dowódcę 143. samodzielnego batalionu zmotoryzowanego mjr. A. Konarczuka - Bohatera Związku Radzieckiego. - Osobiście wyliczyłem mu zbrodnie, jakich dokonał na ludności polskiej. Dziś ma dwa pomniki na Białorusi - mówi pan Tadeusz.
W styczniu 1945 r. Jan Borysewicz "Krysia" zginął w sowieckiej zasadzce, a resztki jego oddziałów przeszły w Białostockie. Plut. "Rączy" był w tym czasie oddelegowany do działalności na terenie Lidy; on również przedostał się do Polski.

Virtuti Militari z Londynu

W kraju podjął studia ekonomiczne w Gdańsku. - Przybywający z Wileńszczyzny koledzy trafiali do mnie, z czasem powstała siatka konspiracyjna, zaczęło węszyć UB. Przeniosłem się więc do Krakowa i tam zacząłem studiować na Akademii Handlowej - wspomina. Władza nie chciała jednak zapomnieć o jego przeszłości: w 1950 r. został aresztowany przez UB. Przeszedł w Gdańsku ciężkie siedmiomiesięczne śledztwo z torturami. Nie przyznał się do niczego. Prokurator żądał kary śmierci, ostatecznie zapadło dożywocie.

W więzieniu w Sztumie siedział do 1956 r. - Byłem twardy. Strażnicy się dziwili, że tyle mogłem wytrzymać, konfidenci w celach się mnie bali, a jak wychodziłem w 1956 r. to więzienie wystawiło mi bardzo złą opinię - "W dalszym ciągu oporny, Nadal twierdzi że jest niewinny, negatywnie wypowiada się o Polsce Ludowej" - śmieje się pan Tadeusz. Po zwolnieniu i rehabilitacji Bieńkowicz osiadł w Krakowie. Pracował w Zakładach Młynarskich, Chłodni Składowej i Agrochemii. Na emeryturę przeszedł w 1980 r. Krzyż Virtuti Militari za akcję w Lidzie dostał z Londynu w latach 60. Gdy w latach dwutysięcznych IPN wytoczył proces dwóm ubekom, którzy w latach 50. prowadzili śledztwo przeciwko konspiracji w Gdańsku, Tadeusz Bieńkowicz mimo wieku pojechał na Wybrzeże, aby zeznawać przeciwko nim.

Dziś pan Tadeusz ma 88 lat. Jest członkiem Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, Rady Honorowej Okręgu Nowogródzkiego Światowego Związku Żołnierzy AK, prezesem Zarządu Głównego Polskiego Związku Więźniów Komunizmu i prezesem Związku Inwalidów Wojennych Oddział Nowa Huta, a od niedawna sekretarzem Małopolskiej Rady Kombatantów i Osób Represjonowanych.

- Losy uczestników akcji na lidzkie więzienie były tragiczne. wielu zginęło w walkach z Niemcami lub zostało zmordowanych przez partyzantów sowieckich, pozostali przecierpieli wiele lat w łagrach sowieckich i więzieniach PRL-u. Do niedawna z akcji lidzkiej było nas trzech. 14 sierpnia 2011 r. w Szczecinie pożegnałem kolegę z akcji na więzienie, jednego z pierwszych piętnastu partyzantów Jana Borysewicza "Krysi" - Wacława Morawskiego "Saszkę". Teraz zostało nas tylko dwóch: ja w Krakowie i Jan Czerniawski "Drzazga" w Gdańsku - mówi Tadeusz Bieńkowicz.

PAWEŁ STACHNIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski