Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z literaturą trzeba wyjść w świat

Redakcja
W piątek w Collegium Maius UJ dr Lempp odebrał nagrodę "Transatlantyk" przyznawaną najbardziej zasłużonym promotorom literatury polskiej w świecie. (MW)

- mówi DR ALBRECHT LEMPP, tłumacz, promotor polskiej literatury, laureat "Transatlantyku"

- Jest Pan trzecim laureatem nagrody Transatlantyk. Jak się Pan czuje w otoczeniu Henryka Bereski i Andersa Bodegarda?
- Dla mnie to nobilitacja. Fantastycznie jest być z nimi w jednym szeregu, chociaż z lękiem patrzę na to, ile sam przetłumaczyłem, a jaką oni mają pracę za sobą. Wiem też z drugiej strony, że w moim przypadku chodzi nie tylko o dorobek translatorski, ale i o to, co zrobiłem w kontekście polskiej kultury i literatury. Ta nagroda ma jeszcze dodatkowy walor - ten mianowicie, że jestem w Krakowie z moimi przyjaciółmi...
- Wspomniałem o Beresce, bo gdy rozmawiałem z nim dwa lata temu, powiedział, że tłumacz powinien być cierpliwy i wytrwały. Co Pan na to?
-**To się zgadza z osobowością Bereski, który pochodził ze styku dwóch kultur. On krajobraz Polski znał jeszcze z domu, z dzieciństwa, a z drugiej strony - jako obywatel - doskonale znał Niemcy. Oczywiście jego Niemcy to było w dużej mierze NRD. Dlatego pewnie mówił o wytrwałości i cierpliwości. Bo na wschodzie o wiele trudniej było zdobyć sławę i zrobić światową karierę. Abstrahując jednak od jego prywatnej sytuacji, on oczywiście ma rację. Nieprzypadkowo w końcu świętemu Hieronimowi ze Strydonu, tłumaczowi "Pisma Świętego" z języka greckiego i hebrajskiego na łacinę, towarzyszy lew, symbol jego życia na pustyni. Natomiast mnie bliżej do szkoły Karla Dedeciusa, który nie tylko świetnie tłumaczył, ale też wiedział, że z literaturą trzeba wyjść w świat. Dlatego jestem dumny z tego, że w późnych latach 90. i na początku 2000 roku udało nam się stworzyć pewien zestaw narzędzi, z których Instytut Książki wciąż korzysta. Dzięki temu Polska dzisiaj nie musi się niczego wstydzić jeśli chodzi o promocję literatury. W każdym razie, gdy Bereska mówi, że tłumacz to przede wszystkim samotnik, ja - za Karlem Dedeciusem - myślę o tym, jak literatura ma zostać wypromowana wśród ludzi.
- A propos Karla Dedeciusa - on z kolei mówił, że tłumacz to ktoś, kto przewozi na drugi brzeg.
-**Bo tłumaczyć to też znaczy przekładać, przekazać znaczenia danej kultury - w sposób tak czytelny, aby druga strona mogła się w tym odnaleźć. Tak było zawsze. W kontekście naszej rzeczywistości to zadanie okazuje się dodatkowo ważne. Dziś we wspólnocie europejskiej nie mamy na przykład odpowiedzi, jak dobrze obcować z ogromną listą języków. Nie wiemy też wciąż, jak wyjaśnić uczniom w ten sam sposób, co to znaczy duńska historia, co jest ważne dla Litwinów, na czym polega inność Greków. I tak dalej. Jak w tym wszystkim się znaleźć i zarezerwować miejsce dla inności, a zarazem wypromować też nasze (bo jesteśmy we wspólnocie) wartości - to bardzo trudne zadanie.
- I wtedy pojawia się to magiczne słowo "promocja". Przyznam, że mam z nim problem, bo ono kojarzy mi się bardziej ze sprzedażą towaru niż kulturą.
-**Za słowo "promocja" biorę odpowiedzialność i używam go z całą świadomością.**Stwarzanie wizerunku danego kraju to przecież działanie marketingowe. Trzeba też pamiętać, że kultury tworzą rynek, na którym panuje konkurencja. Musimy więc umieć sobą zainteresować, pokazać się, czyli także sprzedać nasze wartości. Trzeba ponadto znaleźć swoich odbiorców, by to wszystko miało sens. Proszę pamiętać, że około 70 procent tłumaczeń jest opanowanych przez język angielski. W pozostałych 30 procentach muszą się zmieścić i niemiecki, i francuski, i hiszpański, i japoński, i wiele, wiele innych... Po tym widać, jak mało miejsca jest dla polskich tłumaczeń i jak silna musi być konkurencja. O literaturę w tym sensie trzeba umieć walczyć, a to oznacza także myślenie w kategoriach marketingowych. - Wiem, że w Niemczech sporo się ukazuje polskich przekładów. W Polsce z kolei ukazuje się sporo przekładów z niemieckiej literatury - ale nie wszystko. Mam wręcz wrażenie, że o wielu sprawach podejmowanych w literaturze niemieckiej nie wiemy, a czasem nawet nie chcemy się dowiadywać.
-**
Pewne jest, że oferta tłumaczeń jest bogata. Na podstawie polskich przekładów można mieć na pewno orientację, co się aktualnie dzieje w literaturze niemieckiej. Natomiast powstaje tutaj inne pytanie: czy to ułatwia rozwiązywanie konfliktów? Nie sądzę. Literatura nie jest od rozstrzygania problemów politycznych i społecznych. Z drugiej strony jest rzeczą bardzo zdrową i budującą, że po wielu latach dyskutujemy nad pewnymi tematami. Wiele wspólnych rzeczy już nam się udało. NATO i Unia Europejska są na to żywym dowodem. Teraz pewnie nadszedł czas na podjęcie innych, trudnych tematów - w tym problem wypędzeń. Polska prasa sugeruje, że dokonuje się w Niemczech reinterpretacja historii, zgodnie z którą Niemcy przeistaczają się ze sprawców w ofiary. Nie zgodziłbym się z tym. Trzeba jednak pamiętać, że jesteśmy w szczególnym momencie, gdy świadkowie tamtych wydarzeń mają kilkanaście ostatnich lat swojego życia. Dlatego właśnie teraz oni chcą mówić o swoich tragediach i chcą wiedzieć, jak to wszystko się stało. Pokolenie studenckie roku 1968 problem wypędzeń uczyniło tematem tabu. Dopiero teraz już jako starsi ludzie zadają pytania o to, dlaczego ich rodzice mieszkali na Śląsku, a oni nie... Temat wypędzeń to pretekst do rozmów na kolejne tematy, które czekają na wyjaśnienia. Jeśli one się udadzą, potem łatwiej będzie ustalić, gdzie nasze interesy i poglądy się pokrywają.
- Wracając do literatury - myśli Pan, że Niemcy mogą się czegoś nauczyć od polskiej literatury, tak samo jak Polacy od literatury niemieckiej?
-**Sam nie wiem, czy powinniśmy stawiać w ogóle takie pytania. Nie wierzę bowiem, by literaturę można było traktować jak instrukcję obsługi. Czytać należy dla przyjemności. Powinniśmy przywyknąć do myśli, że chodzi głównie o to, by ludzie mieli coś mądrego, przyjemnego, dobrego do czytania. Dopiero z takiej lektury może coś wybąbelkować. Jeżeli na przykład ktoś po przeczytaniu książki o realiach polskich stwierdza, że Polacy robiąc zakupy mają problemy takie i owakie, i że też na przykład polskie dzieci nie chcą się uczyć - dochodzą wtedy do wniosków, że Polacy, tak jak i Niemcy, mają te same doświadczenia. I że chodzi w gruncie rzeczy o te same uniwersalne sprawy, jak na przykład miłość, śmierć lub szczęście. Rozmawiał: MARCIN WILK**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski