Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z misją i pomocą, czyli wolontariat z dala od turystycznych szlaków

Aleksandra Gieracka
Origami stało się jedną z ulubionych zabaw peruwiańskich dzieci
Origami stało się jedną z ulubionych zabaw peruwiańskich dzieci Archiwum SWM Młodzi Światu
Podróże. Mieszkał na pustyni, uczył w lokalnej szkole, pomagał mieszkańcom w ich codziennym życiu i poznawał w Ameryce Południowej miejsca, w które nie zaglądają turyści. Jacek Żuk spędził rok w Peru jako wolontariusz Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego "Młodzi Światu"

Podróżowaniem interesował się odkąd pamięta. Już w liceum snuł plany o dalekich wyprawach, ale coraz mocniej dawała też o sobie znać chęć zrobienia czegoś dla innych. O Salezjańskim Wolontariacie Misyjnym dowiedział się z gazety, właściwie przez przypadek.

- Zbiegło się to w czasie z moją przeprowadzką do Poznania, gdzie zaczynałem studia. Okazało się, że SWM ma tam też swój oddział. Od razu postanowiłem się zgłosić. Chciałem wyjechać jak najszybciej - wspomina Jacek Żuk. Jednak na misję dotarł dopiero po roku działalności w organizacji.

Składając podanie z prośbą o wyjazd, nie wiedział, że trafi do Peru. Chciał polecieć do Afryki, ale ostateczna decyzja nie zależała od niego. - W aplikacji można zasugerować, gdzie się chce jechać, ale w końcu nie wypełniłem tej rubryki - opowiada. Tuż przed wyjazdem, za radą znajomego etnografa, Jacek nie szukał zbyt wielu informacji o celu swojej podróży, by wyruszyć z czystą głową, bez uprzedzeń.

Po pierwsze praca
Przyjęło się, że na misję w dane miejsce jedzie dwóch wolontariuszy. Jacek wyruszył do Ameryki Południowej z Szymonem Kieczką, z którym zaprzyjaźnił się jeszcze w Poznaniu.

Po kilkunastu godzinach spędzonych w samolocie wylądowali na lotnisku w Limie, ale ostatecznym celem podróży było Majes, położone na południowym wybrzeżu Peru. - Jeszcze kilkanaście lat temu w tamtym rejonie rozciągała się kamienista pustynia. Dziś to ponad stutysięczne miasto, które powstało po wybudowaniu kanału łączącego okolicę ze źródłami w górach, w rejonie kanionu Colca - tłumaczy Jacek.

To właśnie w Majes działa filia szkoły technicznej prowadzonej przez salezjanów, do której uczęszczają chłopcy z okolicy i która na rok stała się domem Jacka i Szymona na peruwiańskim lądzie. Ich głównym obowiązkiem było prowadzenie lekcji i sprawowanie opieki nad uczniami podczas zajęć praktycznych w warsztacie.

- Staraliśmy się pomagać im w tych rzeczach, podczas wykonywania których mogliśmy nawiązać z nimi kontakt, chcieliśmy być jak najbliżej nich. Uczyłem ich głównie informatyki, ale też trochę matematyki. Szymon próbował z angielskim, ale Peruwiańczycy nie mają w ogóle talentu do języków - opowiada Jacek.

Oprócz prowadzenia lekcji wolontariusze opiekowali się uczniami, którzy mieszkają w przyszkolnym internacie. Przygotowywali też poranną modlitwę.

Zaufanie najważniejsze
Jackowi i Szymonowi zależało na dobrych relacjach z uczniami. Początkowo chłopcy podchodzili jednak do przybyszów nieufnie. - Testowali nas, sprawdzali, z kim będziemy trzymać: z nimi, z dyrektorem czy z księdzem. Liczyli, że będziemy dla nich jak kumple, na co też nie mogliśmy sobie pozwolić - wspomina Jacek. Sposobem na zdobycie szacunku okazała się wspólna praca. Wolontariusze z wychowankami rozładowywali dostawy, pracowali na budowie. A gdy czas i siły pozwalały, organizowali na przykład zajęcia sportowe.

Nie zawsze jednak było kolorowo. Nieraz musieli opanować niepokorny charakter chłopców - choćby w czasie przygotowań do zawodów sportowych, podczas których mieli rozegrać mecz piłki nożnej. - Pewnego dnia zabraliśmy ich na pełnowymiarowe boisko, trenowaliśmy, wszystko było w porządku. Nagle, gdy już zaczęliśmy się zbierać, czterech chłopców wdało się w bójkę.
Niby powód błahy - poszło o sytuację na boisku - ale stwierdziliśmy, że nie możemy tego zostawić bez reakcji, a dyrektor właściwie umył ręce. Powiedzieliśmy im, że sami mają sobie wymyślić karę. Po tej sytuacji zobaczyli, że nie uciekamy od problemów, nabrali do nas szacunku - wspomina Jacek.
Wyzwaniem okazały się także sobotnie zajęcia w oratorium, czyli salezjańskiej świetlicy, na które przychodziły młodsze dzieci.

- Większość z nich spędza czas głównie na ulicy. Nam się wydawało, że skoro nie mają normalnych zabawek, to wszystko, co zaproponujemy, sprawi, że będą zadowolone. A mieliśmy kolosalny problem, żeby je czymś zainteresować - mówi Jacek. Strzałem w dziesiątkę okazało się origami.

Choć większość pobytu w Majes wypełniona była pracą, wolontariuszom udało się znaleźć czas na zwiedzenie najciekawszych zakątków Peru i sąsiadującej z nim Boliwii. Na Machu Picchu dotarli z kilkugodzinnym opóźnieniem, m.in. przez lawinę piasku, która zeszła na ulicę tuż przed ich autobusem. Legendarne miasto Inków podziwiali o świcie. - Przed wyjazdem słyszałem wiele negatywnych opinii o tym miejscu, ale to nieprawda. Większość turystów dociera tam w południe, kiedy są tłumy. My znaleźliśmy się na szczycie tuż po wschodzie słońca, cały był skąpany we mgle. Niezapomniany widok - zachwyca się Jacek.

Z uśmiechem wspomina też wizyty na miejscowych targach. - Peruwiańczycy uwielbiają jeść na ulicy. Ale to też pretekst, żeby wyjść z domu, a dla ludzi z zewnątrz sposób na poznanie kultury. Miejscowi traktowali nas bardzo życzliwie, później już nas kojarzyli - opowiada.

Lekcja pokory
Jacek zapewnia, że w samym Majes czuł się wyjątkowo bezpiecznie, mimo tego, że zapuszczał się w miejsca, gdzie normalnie turyści nie zaglądają. - Tylko na początku kilka osób próbowało nas oszukać. Raz zostałem naciągnięty na sałatę, za którą zapłaciłem trzy razy więcej niż kosztowała - wspomina z uśmiechem.

Pobyt na misji to dla Jacka nie tylko niezapomniana przygoda, ale i ważna lekcja pokory. - Gdy wyjeżdżałem z Polski, wydawało mi się, że będę nie wiadomo jak wielkie rzeczy tam na miejscu robił, a okazało się, że mieliśmy zwykłe, codzienne obowiązki. My też uczyliśmy się, żeby je wykonywać najlepiej, jak potrafimy - tłumaczy.

Po powrocie z Peru Jacek osiadł w Krakowie i z nim wiąże swoją przyszłość. Na Politechnice Krakowskiej kontynuuje studia z zakresu elektrotechniki. Tutaj też w dalszym ciągu udziela się w Salezjańskim Wolontariacie Misyjnym. - Bardzo chciałbym jeszcze w przyszłości wyjechać na misję - deklaruje. Być może kolejnym razem uda mu się pobyć dłużej w wymarzonej Afryce.

***
Już dziś o godz. 18 bohatera naszego reportażu będzie można spotkać na terenie Wiosek Świata przy ul. Tynieckiej 39 w Krakowie. Jacek Żuk opowie ze szczegółami o zwyczajach, kulturze i codziennym życiu mieszkańców peruwiańskiego Majes.

Niosą pomoc dzieciom
Salezjański Wolontariat Misyjny "Młodzi Światu" to organizacja pozarządowa, której misją jest niesienie pomocy dzieciom i młodzieży w zapomnianych krajach Globalnego Południa. Wolontariusze SWM wyjeżdżają do Afryki, Ameryki Południowej i Europy Wschodniej, gdzie spędzają od trzech miesięcy do roku. Ich wzorem i duchowym przewodnikiem jest ksiądz Jan Bosko, założyciel Zgromadzenia Księży Salezjanów.
Osoby działające w Polsce skupiają się na propagowaniu idei misyjnej i gromadzeniu funduszy na cele pomocowe. Wolontariuszem może zostać każdy, bez względu na wiek i ilość czasu, jaką dysponuje.
Salezjański Wolontariat Misyjny prowadzi także w Krakowie Park Edukacji Globalnej - Wioski Świata (ul. Tyniecka 39), gdzie zwiedzający mogą zobaczyć między innymi, jak wygląda peruwiańska chata, afrykańska wioska czy mongolska jurta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski