Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z ośmiu tysięcy metrów patrzył na świat przez drewniane okulary

Majka Lisińska-Kozioł
Andrzej Bargiel (ur. 18. 04 1988 r w Łętowni) członek kadry narodowej w skialpinizmie, 10. Polak na Manaslu.
Andrzej Bargiel (ur. 18. 04 1988 r w Łętowni) członek kadry narodowej w skialpinizmie, 10. Polak na Manaslu. Marcin Kin
Tatrzańskie kozice oswoił już dawno. Teraz w dizajnerskim kombinezonie i dziwacznych goglach podbija Himalaje. Bo Andrzej Bargiel upodobał sobie Dach Świata. Wchodzi na góry najwyższe i zjeżdża stamtąd na nartach. Chce odczarować stereotyp wspinacza męczennika.

– Na Manaslu (8156 m n.p.m.) planował Pan pobić trzy rekordy.

– Chciałem zjechać ze szczytu bez odpinania nart, ale się nie udało. Mam więc tylko dwa – wejście na wierzchołek w czasie 14 godzin 5 minut oraz wejście i powrót do bazy – 21 godzin 14 minut. Samo zejście trwało 6 godzin 59 minut.

– Jest satysfakcja, były wywiady. A teraz laba?

– Marzę, by się wreszcie wyspać. W swoim własnym łóżku.

– Nie tak prędko. Najpierw proszę powiedzieć, dlaczego postanowił Pan odczarować stereotyp himalaisty męczennika?

– Uczestniczyłem w zimowych wyprawach narodowych i nie spodobało mi się tam. Trwały długo, ludzie byli zmęczeni czekaniem na pogodę a potem kompletnie wyczerpani wchodzeniem na wierzchołek, schodzeniem i długim przebywaniem na dużych wysokościach. Uznałem, że jeśli mam wracać w Himalaje, to tylko z nartami.

– I co?

– Powstał „Sunt Leones” – pięcioletni, projekt narciarski, który ma na celu zjazdy z najwyższych szczytów Ziemi oraz udowodnienie, że narciarstwo możliwe jest nawet na dachu świata. Na początek odbył się „Shishapangma Ski Challenge 2013” – pierwsza polska narciarska wyprawa w Himalaje.

– Przypomnijmy, że rok temu wszedł Pan na tę górę (8013 m n.p.m.)i zjechał z niej na nartach.

– Tak było. W tym roku udało się zdobyć Manaslu.

– Co dalej?

– Cho-Oyu miała być zaraz po Manaslu, ale nie wpuścili nas tam Chińczycy. Na zezwolenie trzeba by było długo czekać a tymczasem kończyła się pogoda. To nie jest trudny wierzchołek, można na nim robić aklimatyzację, więc liczę, że jego osiągniecie tylko odwlecze się w czasie. A potem: Japonia, Alaska, Śnieżna Pantera, czyli zdobycie pięciu najwyższych szczytów byłego ZSRR, Lhotse, Grenlandia, Płd. Ameryka i Mount Everest. Wszystkie te wyprawy chcę realizować po swojemu.

– To znaczy?

– Z zespołem sprawdzonych ludzi. Już go mam.

– Jaka była filozofia zabrania w Himalaje starszego brata Grzegorza, doświadczonego himalaisty Dariusza Załuskiego, fotografa od sportów ekstremalnych Marcina Kina?

– Chciałem mieć team złożony ze specjalistów. Brat przewodnik międzynarodowy i ratownik TOPR czuwał nad taktyką i bezpieczeństwem. Darek chodził w góry wysokie jeszcze z Andrzejem Zawadą. Jest świetnym himalaistą z kilkoma ośmiotysięcznikami na koncie i na dodatek doskonałym filmowcem. Z Marcinem znamy się i możemy na siebie liczyć. Nie chciałem mieć obok ludzi, których pierwszy raz w życiu zobaczyłbym przed wylotem na lotnisku.

– Co jeszcze ma wyróżniać pańskie wyprawy?

– Co roku będę miał nowy kombinezon. Na przykład ten, w którym zdobyłem Manaslu zaprojektował mi Tomasz Ossoliński. Nosiłem do niego okulary w drewnianych oprawkach inspirowane goglami Wieśka Gajewskiego, znanego himalaisty. Chcemy pokazywać, że uprawiając himalaizm można czerpać z tego radość. Bez niej sport nie ma sensu.

– Kombinezon był jakiś niezwykły?

– To narciarski kombinezon himalajski. Nie ma takich w sklepach, a w normalnych, wspinaczkowych, puchowych uniformach jest mi po prostu za ciepło. Ten miał może półtora centymetra grubości i specjalne wywietrzniki.

– Dizajnerski kombinezon, drewniane okulary i co jeszcze?

– Wciąż wymyślamy coś nowego. Mam mnóstwo znajomych i chcę angażować ciekawe osoby do tego, żeby w te moje przedsięwzięcia wnosiły niezwykłe pomysły. Ma na przykład powstać film, a więc będzie potrzebny reżyser i kompozytor. Chciałbym, żeby projekt rozwijał się na różnych płaszczyznach. To mnie kręci.

– Jak układało wam się w bazie? Himalaiści mówią, że długie czekanie na pogodę bywa frustrujące.

– Czy ja wiem? Oprócz naszej, mieszkali tam też członkowie innych ekspedycji. Trwaliśmy obok siebie w przyjaźni. No i znów był z nami Renzi, kucharz.

– Znów był, bo tak świetnie gotuje?
– To jedno, a drugie – jest fajnym człowiekiem. Zaprzyjaźniliśmy się i bywa na każdej mojej wyprawie.

– Co jadaliście, oprócz tortu na powitanie po udanym powrocie z wierzchołka, który widziałam na zdjęciach?

– Był czekoladowy, pyszny i zniknął błyskawicznie. Dobrze, że są te zdjęcia. Menu było proste; na co dzień często był makaron w różnej postaci. Przed wyruszeniem z bazy zjadłem kluski polane oliwą.

– Brzmi okropnie. Renzi ma w repertuarze też inne dania?

– Nie jestem wybredny, a w bazie najbardziej smakowały mi frytki, więc Renzi mi je smażył w dowolnej ilości. Ale robił też momo, czyli odpowiednik naszych pierogów ruskich, albo dal – potrawę z ryżu z soczewicą, ciecierzycą i dodatkami.

– Zanim się w bazie zadomowiliście, był czas na obrządki, to znaczy na co?

– Przyszedł lama i odprawił rytualną pudżę (mszę) za powodzenie wyprawy. Przed samym atakiem i podczas naszej działalności Renzi palił kadzidełka. Bardzo emocjonalnie podchodzi do życia. Pamiętam, jak na Lhotse, gdy zapowiadała się zła pogoda, płakał i prosił, żebym nie szedł. Na swój sposób dba o nas, a o mnie jakoś szczególnie.

– Nie tylko świetnie jeździ Pan na nartach, ale też bardzo szybko chodzi w górach wysokich. Kiedy się Pan o tym przekonał?

– Artur Hajzer, nieżyjący już himalaista, zaprosił mnie na zawody na Kaukazie. Wziąłem udział w biegu na Elbrus i o ponad pół godziny pobiłem rekord wejścia na wierzchołek należący do jednego z najlepszych wspinaczy świata Kazacha Denisa Urubki. Artur po tym sukcesie usiłował wciągnąć mnie do swojego programu „Polski Himalaizm Zimowy”, ale ja tego nie czułem. O tej porze roku w górach najwyższych wieje, temperatura jest skrajnie niska, przeszkadza wszechobecny lód a człowiek człapie noga za nogą i wolno zdobywa każdy metr góry. Zanim osiągnie wierzchołek i zejdzie, mija wiele dni. Dla mnie to za długo.

– Po wypadku na Broad Peaku, w którym zginął Maciej Berbeka i młody Kowalski, przetoczyła się przez Polskę dyskusja o braterstwie liny w górach wysokich. O tym, że nie zostawia się partnera. Pan szedł do wierzchołka Manaslu z bratem. On poczuł, że traci siły i zawrócił. Pan poszedł dalej. Zostawił go Pan.

– Generalnie zasadę braterstwa liny szanuję i przestrzegam jej. Jeśli jest to możliwe. Podczas naszej wyprawy nie było tak, jak na Broad Peaku, gdzie himalaiści szykowali się do ataku szczytowego we czwórkę, działali razem, a potem ktoś poszedł, a ktoś inny został. U nas założenie było inne.

Dariusz Załuski i Grzegorz czekali na mnie w obozie trzecim (6800 m n.p.m.), ja ruszyłem z bazy za nimi. Celem naszego przedsięwzięcia było pobicie przeze mnie rekordu szybkości. Grzesiek miał szansę wejść na wierzchołek jakby przy okazji realizacji celu głównego. Nie udało mu się, ale ja musiałem robić swoje. I brat, i Darek Załuski byli jakby moim supportem i w razie jakiegoś nieszczęścia mieli być wsparciem, w taki sposób uczestniczyli w projekcie.

– Na zdjęciach widać, że pokonuje Pan drabinkę – most nad szczeliną – na nartach. Używał ich Pan też podczas marszu w górę?

– Czuję się z nartami na nogach komfortowo, a że sprzęt skiturowy umożliwia podchodzenie, więc jak tylko się dało, korzystałem z tego, ale wszystkie strome fragmenty trasy podczas marszu na wierzchołek pokonywałem w rakach.

– Odezwał się Pan z wierzchołka po dziesięciu minutach.

– Ale byłem tam w sumie czterdzieści.

– Miał Pan czas, żeby przypiąć narty. Były jakoś zabezpieczone na wypadek, gdyby chciały ruszyć w dół bez Pana ?

– Nie były. Musiałem być bardzo skoncentrowany i uważny; gdyby któraś mi uciekła, nie dogoniłbym jej.

– Zjazd z ośmiotysięcznika trwa około dwie godziny, wymaga kondycji, silnych nóg, żeby utrzymać pozycję i uwagi, żeby zjechać do bazy a nie w przepaść na przykład.
– Plan trasy zjazdu powstaje podczas aklimatyzacji, czyli wielokrotnego podchodzenia do góry przy zakładaniu obozów na przykład. Doprecyzowuje się go w trakcie wchodzenia na wierzchołek. Linia zjazdu jest na ogół podobna to linii podejścia. Ale zjazd z Manaslu wymagał korekt.

– Można oszacować ryzyko, jakie panu towarzyszyło, gdy pędził Pan na złamanie karku? Przecież góry są zmienne. Czasami coś pęka, spada, przesuwa się.

– Jeśli jest dobra pogoda, nic takiego się nie dzieje. Ale nawet jeśli schodzą lawiny lub odrywają się seraki, nie wpływa to aż tak bardzo na sam zjazd. Problemem jest wtedy raczej podchodzenie, bo na przykład niszczą się poręczówki. Tak czy inaczej jakieś ryzyko jest zawsze, ale po to tak starannie się do wyprawy przygotowuję, by je zminimalizować. Narty to mój atut, nie obciążenie. Mogę zjeżdżać po różnych trasach a szczeliny są dla mnie mniej groźne, ponieważ deski mają większą powierzchnię, a brak nacisku na jakiś konkretny punkt sprawia, że mosty śnieżne są trwalsze.

– Szedł ktoś w górę, gdy Pan zjeżdżał?

– Wielu wspinaczy. Poruszali się wolno. Ja natomiast przemykałem między nimi bardzo szybko.

– I mijał Pan tych, co schodzili?

– Owszem. Dziwnie na mnie patrzyli. W końcu narciarz na ośmiotysięczniku to nie jest codzienność.

– Nie jest, a Pan o tych swoich wyczynach opowiada jakby zaliczył właśnie jakąś średnio trudną oślą łączkę. Tymczasem szusował Pan samotnie w najwyższych górach świata. Bał się Pan?

– Bardzo dużo trenowałem w górach i świetnie się tam czuję. Szanuję ich potęgę, ale nie boję się ich bezkresu, nawet gdy jestem sam. Oswoiłem się z tym.

– Pochodzi Pan z Łętowni, Tatry ma Pan o rzut kamieniem. Ile razy wszedł Pan na Kasprowy?

– Parę tysięcy razy. Przygotowując się do wyprawy bywa, że wbiegam tam trzy razy dziennie. Ale w dół zjeżdżam kolejką, żeby podczas schodzenia nie nadwyrężać sobie stawów kolanowych.

– Czyli kozice Pana znają?

– Nawet już na mój widok nie uciekają. Biorą mnie za ziomala.

– Lubi Pan wracać do domu?

– Pewnie, bo ja świetnie czuję sie też na nizinach. Nie chcę siedzieć w górach całymi miesiącami. Jadę, żeby zrealizować plan i wracam.

– Ma Pan dziesięcioro rodzeństwa, rodziców, licznych znajomych. Wszyscy trzymali kciuki?

– Taką mam nadzieję. Pchała mnie w górę, a potem bezpiecznie w dół dobra energia, którą mi podsyłali.

– Najtrudniejszy moment ?

– Gdy ruszyłem w górę, około 22 temperatura sięgała minus 20 stopni. Warunki były średnie, zwłaszcza, że wiatr dmuchał ponad 50 km na godzinę. Potem trochę ucichł, ale gdy dotarłem do obozu pierwszego, byłem przemoczony do suchej nitki. Na szczęście wziąłem rzeczy na przebranie. Kolejna trudność to był brak snu. Miałem do pokonania – w tę i z powrotem 31 kilometrów, a na takiej wysokości to kawał drogi. Marzyłem, żeby się zdrzemnąć.

– To ile Pan nie spał?
– Dobę.

– Bywało wam podczas tej wyprawy do śmiechu?

– Szczególnie w bazie, gdy Szerpowie urządzili sobie igrzyska: rzucali kamieniem, skakali w dal, cuda wyczyniali. Najpierw patrzyliśmy i kibicowaliśmy, ale w końcu dołączyliśmy do nich. Byli zaskoczeni, bo na wysokości 4800 himalaiści na ogół są zmęczeni, a my dobrze się bawiliśmy i nawet w dwóch konkurencjach ich pokonałem. Bardzo to przeżyli. W bazie było też małe boisko do siatkówki. Szerpowie wyrównali kawałek terenu, założyli siatkę i grali.

– Można im kiedyś podesłać naszych siatkarzy ...

– Właśnie. Na obóz wysokościowy.

– Ile kosztowała wyprawa na Manaslu?

– Bardzo dużo pieniędzy, czasu i zaangażowania. Przygotowania trwały ponad pół roku. Ważne dla mnie było zwłaszcza zapewnienie bieżących relacji z tego co robimy, żeby zwykli ludzie mogli zobaczyć, na czym polega sport, który uprawiamy. Taki przekaz ma swoją wymierną cenę. Tak jak sprzęt wspinaczkowy, sprzęt do filmowania, namioty, prowiant. Potrzebni więc byli sponsorzy, którzy wyłożą pieniądze.

– A konkretnie ile?

– Ze wszystkim sporo, bo ponad 400 tysięcy złotych.

– Teraz ze sponsorami będzie łatwiej.

– Za każdym razem, gdy dostawałem szansę na realizację projektu, udowadniałem, że warto we mnie zainwestować. Ten projekt jest na tyle nowatorski i ciekawy, że firma, która inwestuje, zapisuje się też w historii tego, co robimy.

– A jakich używa Pan argumentów, żeby przekonać Anię (dziewczyna Jędrka), żeby się godziła na ryzyko, które Pan podejmuje?

– Ania mnie wspiera. Od początku wiedziała, jakie mam marzenia i zaakceptowała to. Ale z drugiej strony jest pewna, że nie porywam się na rzeczy, do których nie jestem przygotowany.

– Ma Pan jakąś ksywę?

– Na Elbrusie nazywali mnie „Monster z Polszy”, bo nie dowierzali, że można tak szybko chodzić po górach. Ale w „Polszy” wszyscy mówią na mnie Jędrek.

– Jest różnica między zjazdem z Kasprowego i Manaslu?
– Na ośmiotysięczniku jest bardzo mało tlenu i to generuje większe zmęczenie.

– A powierzchnia, po której Pan szusował to był lód, śnieg?

– Duże różnice temperatur między nocą a dniem i 3350 m deniwelacji sprawiły, że warunki jazdy się zmieniały; pokonywałem śnieg, lód, szreń. Byłem na to przygotowany.

– Jedne narty wystarczyły?

– To są narty skiturowe, uniwersalne.

– A jak wyglądały po tym zjeździe?

– Przetrwały, ale w kiepskim stanie.

– Mimo że do bazy dotarł Pan pieszo.

– Miałem za sobą 6,5 tys. metrów i pojawiła się gęsta mgła. Zmusiła mnie do wędrówki.

– Myśli Pan czasem, że fajnie by było być starym skialpinistą?

– Mam nadzieje, że będę. Moim atutem jest to, że potrafię się szybko przemieszczać i przez to mogę unikać wielu niebezpieczeństw, choćby szybko uciekać na dół, gdy idzie załamanie pogody.

***

Zabrał w Himalaje starszego brata Grzegorza, doświadczonego himalaistę Dariusza Załuskiego i fotografa od sportów ekstremalnych Marcina Kina.

– Chciałem mieć team złożony ze specjalistów. Brat, przewodnik międzynarodowy i ratownik TOPR, czuwał nad taktyką i bezpieczeństwem. Darek chodził w góry wysokie jeszcze z Andrzejem Zawadą. Jest świetnym himalaistą z kilkoma ośmiotysięcznikami na koncie i na dodatek doskonałym filmowcem. Z Marcinem znamy się i możemy na siebie liczyć. Nie chciałem mieć obok ludzi, których pierwszy raz w życiu zobaczyłbym przed wylotem na lotnisku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski