Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z terroryzmem można wygrać

Redakcja
- Wrócił Pan właśnie do kraju. Przed wyjazdem mówił Pan: "Nie jedziemy na wojnę". Tymczasem w Iraku ciągle giną ludzie, w większości cywile. Czy to oznacza, że misja, w którą Polacy tak mocno się zaangażowali, nie przyniosła oczekiwanych efektów?

Z generałem BRONISŁAWEM KWIATKOWSKIM, szefem sztabu 2. Korpusu Zmechanizowanego, zastępcą dowódcy wielonarodowej dywizji w polskiej strefie stabilizacyjnej w Iraku - rozmawia Ewa Łosińska

   - Tak z pewnością nie można tej operacji podsumować. Prawdą jest natomiast, że choć "ściśle" wojenne działania w Iraku dawno się skończyły, wciąż jest tam ogromne zagrożenie. Ten kraj stał się, niestety, swoistym poligonem dla terrorystów niemal z całego świata. To oni są dziś naszym głównym przeciwnikiem. Nie ma jednak w Iraku regularnej wojny, nawet jeśli trwa wojna z terroryzmem.
   - Czy uda się tę wojnę wygrać?
   - Gdybyśmy w to nie wierzyli, nie wyjeżdżalibyśmy na tę misję, nie angażowaliby się w nią także Amerykanie. Problemem jest natomiast to, kiedy i za jaką cenę uda się w tej wojnie zwyciężyć.
   - Mnożą się doniesienia, iż w Iraku prawdopodobnie nie było w ostatnich latach broni masowego rażenia. Czy zatem wysłanie polskiego wojska na Bliski Wschód było słuszne?
   - Tę ocenę pozostawiam politykom. My, żołnierze, wykonujemy rozkazy, ale sądzę, że ta decyzja była słuszna. Nie jechaliśmy tam przecież głównie po to, by szukać broni masowej zagłady, choć oczywiście zabezpieczaliśmy wszelką broń, jaką znaleźliśmy na tym terenie. Bez wątpienia przyczyniliśmy się natomiast do schwytania wielu groźnych przestępców i do stabilizacji sytuacji w Iraku.
   - Sojusznicy z NATO chwalą naszych żołnierzy, szczególnie dowódców, i twierdzą, że polska strefa jest doskonale zorganizowana. Czemu zatem z Brukseli dochodzą ostatnio sygnały, że toczą się rozmowy, by dowództwo nad strefą przejęło w przyszłości NATO? Czy chcemy podzielić się odpowiedzialnością?
   - Nie słyszałem, by to Polakom na tym szczególnie zależało. Zresztą my też należymy do NATO. Hiszpania, której żołnierze służą w naszej strefie, również jest członkiem Sojuszu. Już rok temu mówiło się natomiast o możliwości zmiany na stanowisku dowódcy wielonarodowej dywizji po roku od rozpoczęcia misji w Iraku. Gdyby polskiego generała zastąpił na tym stanowisku oficer hiszpański, jego żołnierze musieliby też zwiększyć swe zaangażowanie, m.in. wystawić batalion dowodzenia, zabezpieczyć logistykę. Taka rotacja dowództwa dywizji mogłaby oznaczać zmniejszenie polskiego kontyngentu.
   - Dowodzenie żołnierzami z tylu krajów wymaga ogromnych umiejętności. Z którym z naszych sojuszników było w czasie misji najwięcej problemów? Bułgarski dziennik "Trud" napisał właśnie, iż Polacy zażądali odwołania dowódcy ich batalionu w Karbali, rzekomo dlatego, iż oficer nie znał angielskiego...
   - To nieprawda, podobnie jak grudniowe doniesienia prasy, iż Polacy mieli rzekomo porozumieć się z irackimi szejkami za plecami Bułgarów. Zresztą ich dowódca znał angielski. Język nie był ponadto szczególną przeszkodą w kontaktach z sojusznikami. Nie mówią po angielsku Ukraińcy, ale to nie oznacza, że nie potrafiliśmy się porozumieć. Problemem było co innego - kiedy zapadała decyzja o tworzeniu dywizji, nie do końca wiedzieliśmy, co nas czeka w Iraku. Jechaliśmy na misję pokojową, tymczasem terroryści zmusili nas do zadań bardziej "ofensywnych". Nie da się przewidzieć, co dokładnie wydarzy się podczas takiej operacji. Dlatego nie wszystkie szczegóły udało się zawrzeć w porozumieniu, jakie uczestnicy misji z każdego kraju podpisywali przed wyjazdem. Np. zmieniały się zasady użycia broni. Zatem gdy pojawiały się zadania, o jakich porozumienie nie wspominało, nasi sojusznicy czekali nierzadko na akceptację planowanych działań przez polityków swego kraju. Czasem wymagana była nawet zgoda parlamentu. W związku z tym niektóre decyzje się przeciągały, nie zawsze udawało się wszystkie cele osiągnąć od razu. Nie znaczy to jednak, że żołnierze stacjonujący w naszej strefie byli źle przygotowani czy leniwi. Nie chciałbym nikogo krytykować ani wyróżniać. 25 krajów to 25 różnych kultur i procedur, które trzeba respektować oraz właściwie zgrać ze sobą. Jestem zadowolony ze współpracy ze wszystkimi, bo problemy udawało nam się wspólnie rozwiązywać. Potrzebujemy takich sojuszników.
   - Jeden z oficerów 25. Brygady Kawalerii Powietrznej powiedział nam, że Polacy mieli zastrzeżenia do postawy Ukraińców. Twierdzi, że zdarzały się przypadki, iż iraccy kupcy skarżyli się na żołnierzy ukraińskich, którzy mieli im zabierać towary, nie płacąc za nie.
   - Nie mogę oceniać**nikogo na podstawie doniesień, których nie znam. Ukraińcy mieli obszar, za jaki odpowiadali, a my ich z tego rozliczaliśmy. Dobrze wykonywali swe obowiązki, a musieli przecież dbać o dostawy energii, o szkolenie miejscowej policji itp., nie tylko o zapewnienie bezpieczeństwa na tym terenie.
   
- Czy drugiej zmianie polskiego kontyngentu jest łatwiej działać w Iraku niż pionierom, do których Pan należy?
   - Nie jest im lżej, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, bo tego ciągle tam brakuje. Nie ma natomiast wątpliwości co do tego, że to myśmy przegrupowali do Iraku całą dywizję, zbudowaliśmy obozy od podstaw, zapewniliśmy też im system ochrony i łączności. Druga zmiana może teraz to wszystko ulepszać. Poza tym pierwsza zmiana nawiązała kontakty z miejscowymi liderami, duchownymi, dbała o odbudowę systemu edukacyjnego, tworzyła placówki służby zdrowia. Wreszcie nasi następcy mieli od kogo uzyskać ważne informacje o charakterze misji, których nam na początku brakowało.
   -
Z czego jest Pan najbardziej zadowolony?
   - Przede wszystkim z tego, że przez pół roku zginęło tylko dwóch naszych żołnierzy, w dodatku jeden z nich poniósł śmierć na skutek nieszczęśliwego wypadku. Zagrożenie jest tam bowiem nadal ogromne. Sukcesem jest też fakt, że na różne projekty wydaliśmy w naszej strefie ok. 6 milionów dolarów. Zbudowaliśmy szkoły, ośrodki zdrowia, infrastrukturę bezpieczeństwa, wyszkoliliśmy cztery bataliony obrony cywilnej i trzy straży granicznej, a także lokalną policję. Dlatego mamy poczucie, że zostawiamy po sobie coś dobrego. Zresztą "polska" strefa uchodzi za najbezpieczniejszą. Koordynowaliśmy tam - prócz samej dywizji - siły irackie liczące 28 tysięcy osób: właśnie policję, obronę cywilną, straż graniczną i ochronę wielu obiektów.
   -
Czy starania Polaków i naszych sojuszników doceniają zwykli Irakijczycy? Czy dostrzegają, że coś zmienia się na lepsze w ich codziennym życiu?
   - Jak wynika z naszych informacji, miejscowa ludność widzi pozytywne zmiany. Robiliśmy zresztą kilka razy sondaż opinii publicznej. Specjalna międzynarodowa grupa do działań psychologicznych śledzi miejscową prasę, telewizję, przygotowuje zestawienia statystyczne, zbiera komentarze i wydaje informacyjne ulotki o tym, co zamierzamy zrobić. To m.in. dzięki jej pracy wiemy, co myślą przeciętni Irakijczycy, na co narzekają, czego im brakuje i jakie są nastroje w naszej strefie. Badania przeprowadzaliśmy w pięciu prowincjach i porównywaliśmy potem, jak ich mieszkańcy oceniają np. zaopatrzenie w paliwo, poziom bezpieczeństwa itp. Reagowaliśmy na wyniki tych badań, bo to był ważny sygnał, co trzeba poprawić, czym zająć się w pierwszej kolejności.
   
- Jakie znaczenie ma udział w tej misji dla Pana? Czy pomoże w karierze zawodowej?
   - Nie jechaliśmy tam dla kariery, choć oczywiście, jeśli ktoś wykorzysta naszą wiedzę i zdobyte doświadczenie, będzie nam bardzo miło. Myślę, że te sześć miesięcy pozwoliło np. każdemu "wydorośleć", tzn. spojrzeć na swe dotychczasowe przeżycia nieco inaczej, na nowo docenić wartość samego życia. Tego, czego nauczyliśmy się w Iraku, nie da się porównać nawet z dwoma latami pobytu na poligonach. Irak jest bez wątpienia najtrudniejszą z misji pokojowych, w jakich Polacy biorą udział. Da się ją porównać chyba tylko z Afganistanem na początku naszej służby w tym kraju. Jednak nawet tam można było myśleć o wyjściu poza bazę bez hełmu czy kamizelki kuloodpornej. W Iraku to nadal zbyt wielkie ryzyko.
   
- Czy gdyby od Pana zależał wyjazd kolejnej zmiany naszego kontyngentu do Iraku, wysłałby tam Pan naszych żołnierzy?
   - Wysłałbym. Jesteśmy przecież członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego, poza tym walka z terroryzmem to dziś problem niemal całego świata. Dlatego Polacy powinni być w Iraku.
   
- A gdyby to Panu zaproponowano kolejny wyjazd do Iraku, powiedzmy w ramach trzeciego lub czwartego kontyngentu naszych sił stabilizacyjnych, zdecydowałby się Pan na ponowny udział w tej misji?**
   - Oczywiście. Zresztą z obecnym doświadczeniem byłoby mi łatwiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski