18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z ziemi sowieckiej do Polski

Redakcja
Karta repatriacyjna Edwarda Biedawskiego Fot. archiwum
Karta repatriacyjna Edwarda Biedawskiego Fot. archiwum
Pierwsza szansa na powrót pojawiła się dla nich po ataku III Rzeszy na Rosję. Stalin podpisał porozumienie z rządem polskim na uchodźstwie - więzieni w różnych miejscach imperium Polacy odzyskali wolność. Nad Wisłę przez Monte Cassino

Karta repatriacyjna Edwarda Biedawskiego Fot. archiwum

REPATRIANCI * W latach II wojny światowej setki tysięcy obywateli II RP zostało zmuszonych do opuszczenia domów * Większość okupant sowiecki wywiózł na Daleką Północ lub do Kazachstanu.

Ceną było sformowanie stutysięcznej armii, którą Sowieci chcieli natychmiast rzucić na front. To miała być dla żołnierzy i ich rodzin najkrótsza droga do kraju. Okazała się najdłuższą. Wojsko, a z nim tysiące cywilów ewakuowano do Persji. Ich droga do Polski prowadziła przez Monte Cassino, Anglię, Afrykę, Indie, Nową Zelandię. Wielu spośród tułaczy pozostało po wojnie na emigracji, niektórzy na zawsze.

Następny "pociąg do Polski" miał ruszyć w ślad za armią Zygmunta Berlinga. Rodziny żołnierzy miały mieć pierwszeństwo w repatriacji. Rzeczywiście, jesienią 1944 r. ruszyły pierwsze polskie transporty na zachód. Ludzie musieli pozostawić przygotowywane na zimę zapasy, których nie dało się załadować do podstawionych wagonów kolejowych, bo było ich zbyt mało. Po tygodniach jazdy transporty dotarły do celu, na dawną sowiecką Ukrainę. "Repatriantów" rozwieziono po okolicznych kołchozach. Niemcy, gdy odchodzili pod naporem Armii Czerwonej, pozostawiali za sobą "spaloną ziemię". W efekcie Polacy trafili w okolice, gdzie nie został ani jeden cały budynek. Rozebrano je na belki i cegły do budowy umocnień, wysadzono w powietrze lub spalono. Trzeba było kopać ziemianki. W okolicy nie było ani jednej sztuki bydła. Na polach pozostało trochę niezebranego zboża, ale rosnącego na polach, gdzie było wiele min. Do przeżycia musiały wystarczyć skąpe dostawy kartkowego chleba. Znowu pojawił się głód, choroby i śmierć. A w drogę do Polski ruszyli dopiero za rok, razem z główną falą tułaczy.

7 października 1944 r. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, stworzony przez komunistów w Moskwie, powołał Państwowy Urząd Repatriacyjny. Skoncentrował się on początkowo na organizacji przesiedlenia do Polski mieszkańców Lwowa i Wilna, aczkolwiek trudno było nazwać repatriacją porzucanie dorobku pokoleń i przenosiny na inne tereny.

Po zakończeniu wojny rozpoczęła się na masową skalę wędrówka ludów. Wywiezieni na roboty wracali na wschód, Niemców z ziem przyznanych Czechom, Polsce i ZSRS wysiedlano do Niemiec, Polacy z głębi ZSRS i dawnych Kresów RP jechali na tzw. ziemie odzyskane. W ciągu półtora roku większość deportowanych w 1940 i 1941 r. z Kresów przejechała w nowe, pojałtańskie granice Polski. Wracały zwarte grupy z kołchozów i pojedyncze osoby, którym udało się przetrwać w miastach. Przetransportowano podopiecznych kilku polskich domów dziecka. Powracającym z Syberii towarzyszyli mieszkańcy Kresów, których zmuszono do przeniesienia się na zachód. Każdy z tych przesiedleńców otrzymywał tzw. kartę repatriacyjną, pionowy pasek zielonego papieru o szerokości kilkunastu i wysokości ok. 30 cm, na którym odnotowywano, skąd przyjechał i dokąd się wybiera. Karta stanowiła zarazem darmowy bilet na przejazd koleją.

Po oficjalnym zakończeniu akcji repatriacyjnej w sowieckim imperium pozostali Polacy, którzy nie mogli lub nie chcieli opuścić granic ZSRS.

Różowy "bilet" do Polski

Władze w Warszawie wzywały do powrotu emigrantów, którzy pozostali po wojnie na Zachodzie, zapewniając ich na falach eteru, że dla każdego jest praca przy odbudowie ojczyzny i gwarantując im bezpieczeństwo. Radio "Wolna Europa" odpowiedziało na to kampanią wzywającą do zapewniania możliwości powrotu Polakom z sowieckich łagrów. Codziennie czytano wykazy nazwisk i listy obozów, w których przebywają. Józef Cyrankiewicz i Władysław Gomułka w czasie jesiennej wizyty 1956 r. w Moskwie starali się o zawarcie porozumienia, na mocy którego można byłoby przesiedlić do Polski pozostałych mieszkańców Kresów. Ostatecznie 27 marca 1957 r. stosowne porozumienie zawarli ministrowie spraw wewnętrznych "ludowej" Polski Władysław Wicha i sowieckiej Rosji Nikołaj Dudorow. Na jego mocy do Polski mogli wyjechać wszyscy ci, którzy przed 17 września 1939 r. byli obywatelami Rzeczypospolitej oraz ich współmałżonkowie i dzieci. Chętni musieli jednak udowodnić, że takowe obywatelstwo posiadali. Nie było to łatwe po 15 latach pobytu w obcym kraju, który nadał im przymusowo własne obywatelstwo, a wszelkie stare dokumenty osobiste skonfiskował i zniszczył. Niezbędny był także "wyzew", oświadczenie kogoś mieszkającego w Polsce, że zapewni powracającemu dach nad głową i środki do życia. Trudno było dotrzeć ze stosownymi informacjami do Polaków mieszkających w Kazachstanie czy na Dalekim Wschodzie i Północy. Sytuacji nie ułatwiały zarówno tamtejsze władze, jak również niemrawe działania Stanisława Kalinowskiego, nadzwyczajnego pełnomocnika rządu do spraw repatriacji. Pomimo to w 1956 r. przyjechało do Polski 30 tys. osób, w 1957 r. 94 tys., w 1958 r. 86 tys., a w ostatnim roku tej akcji repatriacyjnej 32 tys. Polaków. Większość przybyła z dawnych Kresów Wschodnich, ale 22 260 wydostało się z łagrów i miejsc "specjalnego przesiedlenia". Wśród nich było około 5 tys. więźniów, których Sowieci przekazywali polskiej bezpiece na granicznej stacji w Brześciu nad Bugiem. Osadzano ich w polskich więzieniach. Tam prokuratorzy decydowali, czy więzień repatriant (np. skazany na siedem lat łagru za zgubienie dowodu osobistego) odbędzie resztę kary, czy wyjdzie na wolność. Większość z nich zwolniono.

Repatrianci z tego okresu otrzymywali także karty repatriacyjne, ale wyglądające inaczej niż w latach poprzednich. Tym razem były to białe lub różowe kartki formatu zeszytowego. Na części z nich przewidziano miejsce na fotografię właściciela.

Zapomniani na wschodzie

Po 1959 r. proces powrotów Polaków do ojczyzny uległ radykalnemu zahamowaniu. Władze sowieckie wszelkimi metodami starały się przeszkodzić dalszym wyjazdom. Zwalniani z łagrów byli żołnierze Armii Krajowej wracali do swoich miejsc zamieszkania we Lwowie czy w Wilnie, ale pozostawali obywatelami sowieckimi. Ci Polacy, którzy z różnych względów nie zdecydowali się wcześniej na wyjazd, mieli pozostać na Kresach już na zawsze. Oczywiście, zdarzały się jednostkowe przypadki odstępstw od tej zasady. Nielegalne przekraczanie granicy, wyjazd do Polski z wycieczką i próba pozostania. Tacy desperaci byli ścigani przez bezpieki obu państw i w razie schwytania surowo karani. Nieliczni szczęśliwcy otrzymywali legalną zgodę na wyjazd do PRL.
Od lat 90. ubiegłego wieku, po rozpadzie Związku Sowieckiego, niewielkie grupki Polaków, głównie z Kazachstanu, przyjeżdżają do Polski całymi rodzinami na zaproszenie samorządów. Otrzymują mieszkania z zasobów komunalnych i pomoc w znalezieniu pracy. Jest to kropla w morzu potrzeb. Poza granicami Polski ciągle pozostają tysiące ludzi o polskich korzeniach, którzy chcieliby przenieść się do kraju przodków.

A my mamy ciągle niespłacony wobec nich dług - obowiązek zapewniania powrotu do ojczyzny ofiarom wysiedleń lub ich potomkom.

Teodor Gąsiorowski

historyk, pracownik Oddziału IPN w Krakowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski