Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za olimpijski medal kupił sobie „malucha”. Na większy i lepszy samochód nie było go wtedy stać

Jacek Żukowski
Ludomir Chronowski stara się być w rodzinnym Krakowie przynajmniej raz w roku
Ludomir Chronowski stara się być w rodzinnym Krakowie przynajmniej raz w roku Fot. Andrzej Banaś
Po zwycięstwie w Moskwie pojechaliśmy napić się szampana. Nie mogli nas znaleźć – opowiada szermierz LUDOMIR CHRONOWSKI, ostatni zawodnik Cracovii, który osiągnął tak duży sukces na igrzyskach.

Był 1980 rok. Rok igrzysk olimpijskich w Moskwie i wielkiego sukcesu Ludomira Chronowskiego. Wtedy to wraz z kolegami z drużyny: Andrzejem Lisem, Mariuszem Strzałką, Piotrem Jabłkowskim i Leszkiem Swornowskim sięgnął po srebrny medal w szpadzie. Choć nic tego nie zapowiadało.

– Jechaliśmy na tę imprezę bez większych oczekiwań – wspomina dziś, po blisko 35 latach od wydarzenia. – Miałem 21 lat i cieszyłem się, że jestem w drużynie. Skład był bardzo młody, a ja przecież dopiero od roku byłem w reprezentacji.

Na igrzyska zakwalifikował się trochę przypadkowo. Bo nie dość, że musiał mieć wówczas odpowiednią ilość punktów z listy kwalifikacyjnej, zostać mistrzem Polski, to na dodatek być w pierwszej trójce na turnieju „krajów demokracji ludowej”. Mistrzem kraju został, ale w tej drugiej imprezie był dopiero czwarty. Do Moskwy jednak pojechał.

– Kiedy uwierzyłem w ten medal? Dopiero jak wygraliśmy półfinał z Rumunami (8:4) – opowiada Chronowski. – W finale czekała na nas Francja. Walczyło mi się świetnie, wygrałem pierwszą walkę. Potem przegrywałem jednym trafieniem kolejne starcia, a w sumie ulegliśmy rywalom 4:8. Pamięta radość. Tym większą, że w ćwierćfinale pokonali wtedy 8:6 utytułowanych Szwedów. –Żałuję, że elektronika nie była tak rozwinięta jak teraz – mówi. – Chętnie oglądnąłbym film z tego finału. Nigdy nie widziałem tych walk, ale często wracam do nich myślami. Mam zdjęcia czarno-białe, które robił nam lekarz ekipy. A medal? Jest schowany w domu, można powiedzieć: w sejfie.

Telewizja musiała czekać
– Za złote medale mieliśmy obiecane polonezy, a za srebrne duże fiaty. Skończyło się na talonie na samochód – śmieje się Chronowski. – Gdy pojechaliśmy na zawody do Niemiec, wymieniliśmy ruble na bułgarskie lewy, a te z kolei na marki. Za uzbierane pieniądze kupiłem sobie „malucha”.

Jak wspomina 1980 rok w Związku Radzieckim?

– Nie pamiętam, byśmy byli na przykład pilnowani. Przynajmniej oficjalnie – zauważa. – Chodziliśmy sobie swobodnie po mieście. Po zdobyciu medalu wyjechaliśmy z wioski olimpijskiej i nie mogli nas namierzyć. Piliśmy szampana w mieście. Telewizja musiała na nas czekać. Dopiero wieczorem zaprosili nas do studia olimpijskiego na krótkie wywiady. Po powrocie do kraju interesowały się mną media lokalne, udzieliłem wywiadu w radiu i dla gazety.

Chronowski uczestniczył jeszcze w drugich igrzyskach – osiem lat później w Seulu, ale nie zaliczył już na nich sukcesów. Do drużyny dokooptowano trzech florecistów, nie było szans na dobre miejsce. Startował też wielokrotnie w mistrzostwach świata. Najlepszym jego wynikiem była 10. lokata w 1983 roku.

Jakie były sportowe początki Chronowskiego? Próbował pływać, ale nie szło mu koncertowo. Potem był floret. Trenował w Cracovii kilka lat, ale nie przebijał się przez zawody okręgowe. Gdy przyszedł trener Lesław Stawicki, przekwalifikował kilku chłopaków, między innymi i Ludomira.

– Pojechałem na pierwsze zawody okręgowe w szpadzie i wygrałem je. To mnie nakręciło do dalszej pracy – mówi były szermierz. –Tym bardziej że szermierka w tamtych czasach cieszyła się sporą popularnością, osiągaliśmy sukcesy w mistrzostwach świata, na igrzyskach.

W Cracovii walczył do 1988 roku, potem porzucił ją dla Budexu Częstochowa. Musiał, bo nie miał z kim walczyć, sekcja w Krakowie wykruszała się. Z nowym klubem był drużynowym mistrzem kraju w latach 1989 – 90.Co było potem? – Musiałem skończyć z szermierką, bo miałem rodzinę i musiałem zarabiać pieniądze – mówi wprost Chronowski. W kraju nie podjął pracy. W 1993 roku wyjechał do Chicago. –Zatrzymałem się u znajomych. Jeszcze w kraju otwarliśmy studium rehabilitacyjno-kosmetyczne, ale szybko zwinęliśmy interes. W Stanach był natomiast podatny grunt.

Złożył podanie o „zieloną kartę” i udało się. A że na rynku działały firmy, które szukały rehabilitantów, postanowił zaryzykować. Zdał egzamin i zaczął pracę.

Masaż u wicemistrza
Mieszka w Joliet, 40 km od „wietrznego miasta”. Ma żonę Martę, syna Piotra i córkę Joannę.

Czy dzieci poszły w jego ślady? – Syn grał w futbol amerykański – mówi Chronowski. – W Stanach zadziwiał wszystkich i „załapał się” do drużyny jako kopacz. Występował w składach uniwersyteckich, ale zawodowstwo go nie interesowało. Zajmuje się informatyką.

Chronowski jest rehabilitantem w miejskim szpitalu w Joliet. To klinika ortopedyczna. Nikt z przełożonych czy kolegów nie miał pojęcia, jaką przeszłość ma za sobą Polak. Przed laty, po artykule w lokalnej prasie, przyszedł jednak do niego pewien lekarz, który kiedyś uprawiał szermierkę. Tak zaczęli od czasu do czasu trenować. – W 1994 r. wystąpiłem nawet na zawodach w Chicago. Jednak od tego czasu sprzęt do walki leży odłogiem – opowiada.

Zamienił się rolami. Dziś jest wyłącznie zapalonym kibicem.

– Nawet nie mieszczę się już w ubraniu, które przywiozłem sobie w 1993 roku – zauważa – Szpada, którą walczyłem na igrzyskach, gdzieś przepadła, pewnie się złamała i trafiła na złom.

W klinice w Joliet jest postacią anonimową, ale pracownice recepcji wiedzą, że pan rehabilitant jest medalistą olimpijskim. – Czasem chcą mi zrobić na złość i mówią pacjentom, kim jestem, wtedy muszę opowiadać o sobie – opowiada Chronowski. – Nie chwalę się tym, że jestem byłym sportowcem.

Poznanie po latach
Co ciekawe, dopiero w tym roku poznali się z Radosławem Zawrotniakiem, szermierzem krakowskiego AZS-u AWF-u, który jest srebrnym medalistą olimpijskim z Pekinu, z 2008 r. – Chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej – opowiada Chronowski. – Radek, podobnie jak ja, przegrał złoto z Francuzami.

Do tej pory nie mieli okazji się spotkać. Bo choć Polski Komitet Olimpijski przesyłał czasem Chronowskiemu zaproszenia na różne gale, nie miał szans, by się na nich pojawić.

Nie uczestniczył także w spotkaniach opłatkowych, które organizowała Rada Seniorów „Pasów” . Nawet wtedy, gdy z okazji 100-lecia klubu w plebiscycie na najpopularniejszych sportowców Cracovii zajął 6. miejsce, puchar odbierał za niego tata.

Zapewnia, że sentyment do Cracovii na zawsze w nim pozostał. – Po igrzyskach dostałem charakterystyczny gobelin, na którym chłopiec pisze „Cracovia Pany”. Nadal u mnie wisi – mówi. – Interesuję się wynikami swej byłej drużyny, piłkarzy, hokeistów.

Ma dostęp do telewizji polskiej, od czasu do czasu śledzi wydarzenia. – Niekiedy chodzę na mecze koszykarzy Chicago Bulls – opowiada. – Na spotkania w sezonie regularnym można bez kłopotu dostać bilety.

Przyznaje, że futbolu amerykańskiego czy baseballu nie pojął, bo to jest raczej show, niż prawdziwe rozgrywki. Mówi: –Wychowałem się w kulturze europejskiej i takie sporty jak piłka nożna są mi najbliższe.

***

Trudno nie poruszyć tematu Pana imienia. Skąd się wzięło?
– A wie pan, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem? Dopytam taty.

Niedługo potem Chronowski dzwoni:
– Mama chciała, abym miał na imię Krzysztof. Tata jednak pojechał do Urzędu Stanu Cywilnego, by mnie zarejestrować. Wertował kalendarz, a ponieważ był wielkim patriotą, popatrzył na datę 11 listopada. Dzień wcześniej imieniny obchodzi Ludomir i to zainspirowało mojego ojca do nadania mi tego imienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski