Ewa Kopcik: PRZED WYROKIEM
Marta zniknęła 3 kwietnia 2006 r. Ostatni raz widziano ją na korytarzu Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Stradomskiej w Krakowie, gdzie uczęszczała do pierwszej klasy. Pożegnała się z koleżankami i sama wyszła z budynku. Niedługo potem jej telefon przestał odpowiadać. Gdy po kilku godzinach nie wróciła do domu, zaniepokojeni rodzice rozpoczęli poszukiwania. Obdzwonili pogotowia i szpitale, potem wszystkich znajomych. Nikt nic nie wiedział. Skontaktowali się również z chłopakiem córki. 22-letni Marek K. przyznał wówczas, że Marta, owszem, dzwoniła do niego i proponowała spotkanie, ale odmówił, bo nie miał czasu i musiał się uczyć.
Następnego dnia plakaty ze zdjęciem uśmiechniętej 16-latki wisiały już na przystankach autobusowych, w witrynach sklepów i na słupach ogłoszeniowych w całym mieście. Szukała jej policja, rodzina i szkolni koledzy. W ciągu trzech tygodni rozesłano setki e-maili i wiadomości na gadu-gadu z apelem o pomoc w poszukiwaniach. Do policjantów niemal codziennie docierały jakieś informacje. Np., że Marta trafiła do sekty, że wyjechała razem z grupą "metalowców" do Wrocławia, że ktoś ją widział na krakowskim dworcu. Był nawet sygnał, że została uprowadzona do agencji towarzyskiej, a "informator" żądał pieniędzy za wskazanie, gdzie się znajduje. Ostatecznie jednak oszust, zrezygnował z próby wyłudzenia pieniędzy i nie spotkał się z ojcem Marty.
22-letni student, Marek K., niemal od początku znajdował się w kręgu podejrzewanych o związek z tajemniczym zniknięciem dziewczyny. Policjanci byli pewni, że wie o wiele więcej niż mówi. Zwłaszcza kiedy dotarła do nich informacja, że Marta może być w ciąży. Chłopak był wielokrotnie przesłuchiwany. Twierdził wówczas, że już kilka tygodni przed jej zaginięciem ograniczył z nią kontakty, bo był związany z inną dziewczyną. Śledczy nie uwierzyli mu, bo z billingów telefonu Marty wynikało co innego. Bywało, że jednego dnia wysyłała na jego komórkę nawet 30-40 sms-ów.
Poszukiwania zakończyły się po trzech tygodniach, gdy do wielickiej policji ktoś zadzwonił z informacją, że na powierzchnię wody w żwirowisku w Zakrzowie wypłynęło kobiece ciało. Sekcja zwłok nie pozostawiła złudzeń, że jest to Marta. Jeszcze tego samego dnia Marek K. został zatrzymany przez policjantów. Od razu przyznał się do zbrodni, a podczas wizji lokalnej opowiadał ze szczegółami, jak zabił i jak pozbył się zwłok.
Spowiedź mordercy do policyjnej kamery odtworzono podczas procesu w krakowskim Sądzie Okręgowym. Marek K.- niepozorny, niewysoki blondyn - najpierw opowiadał, jak zabrał Martę spod szkoły i zawiózł ją do Swoszowic, do luksusowej willi swej koleżanki. Twierdził, że chodziło o to, by spokojnie zrobić tam test ciążowy. Koleżanki i jej rodziców nie było w domu, ale miał klucze od ich willi. Gdy test wypadł pozytywnie, zaczęli się z Martą kłócić o nieplanowaną ciążę. W którymś momencie on wyszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kanapkę. Marta przyszła tam za nim. Kiedy sprzeczka przerodziła się w awanturę, miał nóż w ręce i - jak twierdził - dziewczyna sama nadziała się krtanią na ostrze.
- Byłem przerażony całym zajściem. Chciałem zadzwonić po pogotowie, ale bałem się, że nikt mi nie uwierzy. Pomyślałem, że trzeba ją ogłuszyć, żeby nie cierpiała - tłumaczył podczas wizji lokalnej w domu w Swoszowicach. Zaczął więc uderzać patelnią i tłuczkiem do mięsa w tył głowy Marty. - Byłem w strasznym szoku, nie wiedziałem, co zrobić. Marta jęczała i charczała, chciałem ją uciszyć. Gdy straciła przytomność postanowiłem ją dobić nożem. Pozbawienie jej życia wydawało mi się jedynym wyjściem z sytuacji - relacjonował.
Usiadł na ciele dziewczyny i zaczął jej na oślep zadawać ciosy nożem w klatkę piersiową i szyję. Uderzył aż 36 razy. Gdy już nie dawała znaków życia, zapakował jej ciało w foliowe worki, obciążył karnistrem z wodą, wsadził do samochodu i wywiózł do Zakrzowa. Nieprzypadkowo właśnie tam. Teren należał do ojca koleżanki, który wkrótce zamierzał zasypać ziemią znajdujące się tam oczko wodne. Była więc szansa, że tajemnicze zaginięcie Marty na zawsze pozostanie zagadką.
W grudniu 2008 r. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał Marka K. za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem na 25 lat więzienia, uznając, że jego motywem był strach przed ujawnieniem ciąży nastolatki. Od tego wyroku odwołali się jego obrońcy, prokurator oraz ojciec Marty - oskarżyciel posiłkowy. Adwokaci starają się udowodnić, że w chwili zbrodni chłopak nie był świadom tego, co czyni. Dowodzą, że w wieku 7 lat przebył on zapalenie opon mózgowych, co mogło mieć wpływ na jego osobowość, określoną przez biegłych mianem pozbawionej uczuć wyższych. Sprzeciwia się temu prokurator.
- Zbrodnia była okrutna i od początku do końca zaplanowana - ripostowała prokurator Magdalena Kuzar-Kot w czasie rozprawy apelacyjnej. Przypomniała, że Marek K. odebrał Martę ze szkoły, zawiózł do pustego domu Moniki K., a po zabójstwie posprzątał.
Sąd apelacyjny podzielił to zdanie. Uznał, że nie ma wątpliwości co do tego, że oskarżony wiedział, co robi w chwili zbrodni. Z powodów formalnych uchylił jednak wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Przepis, na podstawie którego skazano Marka K., został bowiem uznany za niekonstytucyjny. Za zbrodnię kwalifikowaną wcześniej można było dostać 25 lat lub dożywocie. Teraz sąd może orzec karę w przedziale od 8 lat do dożywocia.
Jesienią ub. roku proces Marka K. rozpoczął się na nowo. Ważnym świadkiem jest w nim studentka, Monika K., w domu której doszło do zabójstwa. Okazało się, że wiedziała o zbrodni. Marek jej o tym powiedział trzy dni po zabójstwie. - Nie poszłam z tym na policję, bo się bałam. Gdy mi powiedział, że zabił, unikałam go. A on mnie osaczał - mówiła niedawno w czasie rozprawy.
To nie końca prawda. Świadczą o tym sms-y, które mu wysyłała, m.in. proponując podwiezienie na uczelnię lub z informacją, że policja odkryła ciało.
Jakie relacje naprawdę łączyły ją z zabójcą? - Przyjaźń, bliska znajomość - twierdziła niedawno. Trzy lata temu, podczas śledztwa mówiła: "naprawdę go kochałam". Przyznała też, że Marek K. romansował z nią i z Martą. - Powiedziałam mu, żeby wybrał. I wybrał mnie. Myślałam, że był mi wierny. Miał wszystko, czego mógł zapragnąć.
Monika K. została już prawomocnie skazana za niepowiadomienie o zbrodni na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. Markowi K. grozi dożywocie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?