Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zachodnia cywilizacja jest na wyczerpaniu

Rozmawiał Paweł Gzyl
Koncerty Job Karmy uzupełniają apokaliptyczne wizualizacje
Koncerty Job Karmy uzupełniają apokaliptyczne wizualizacje Fot. archiwum zespołu
Rozmowa z Maćkiem Fretem z zespołu Job Karma o jego nowym albumie „Suicide Society”

- Joba Karma działa już prawie dwadzieścia lat. To szmat czasu, jak na zespół muzyczny. Mimo to ciągle nie brakuje Wam nowatorskich pomysłów. Z czego to wynika?

- Zostaliśmy zaklasyfikowani jako zespół post-industrialny i do tej pory ciągnie się za nami ta opinia. Tymczasem już dawno oddaliliśmy się od tego gatunku, a jedynie wykorzystujemy jego elementy, jak choćby w warstwie rytmicznej, którą tworzymy z przemysłowych bitów.

Nie chcemy pozostawać w zamkniętej formule i chcąc się rozwijać, musimy sięgać po inne inspiracje. Słuchamy więc różnej muzyki – i stąd nasze brzmienie ciągle ewoluuje. Nie jest jednak naszą ideą zmienianie czegokolwiek na siłę, ale tworzenie muzyki, która w danym momencie jest najbliższa naszym sercom, bez oglądania się na jakieś chwilowe mody czy dawne klasyfikacje.

- Słuchacze przeważnie jednak zawsze oczekują, że każda kolejna płyta ich ulubionego zespołu będzie taka, jaką oni by chcieli usłyszeć. Liczycie się z tym?

- Nigdy nie chcieliśmy być Ramones sceny post-industrialnej i powtarzać w kółko ten sam schemat. (śmiech) Dlatego nie przejmujemy się oczekiwaniami fanów i tym, co jest powiedziane po wydaniu nowej płyty.

Z tego, co wiem, z całej naszej dyskografii to płyta „Tschernobyl” była najbliższa oczekiwaniom wielbicieli muzyki ambientowej i industrialnej. Tymczasem moim subiektywnym zdaniem nie jest to jakaś specjalnie wyjątkowy album.

- Tym razem podjęliście wyjątkowo ryzykowne wyzwanie i umieściliście na swej nowej płycie... piosenki. Co Was do tego skłoniło?

- Pomysł kiełkował w naszych głowach już od dawna. Po raz pierwszy podjęliśmy to wyzwanie na płycie projektu 7JK, czyli połączonych sił Job Karmy i Matta Howdena z Sieben sprzed dwóch lat. Tamten krążek jest mocno piosenkowy – właśnie ze względu na głos naszego angielskiego kolegi.

Kiedy pracowaliśmy na tym materiałem zrozumieliśmy, że zmierzenie się ze strukturą piosenki jest trudniejszym zadaniem niż poruszanie się na terenie ambientu i industrialu. Postanowiliśmy więc wykorzystać te doświadczenia i ubrać część naszych własnych utworów w taką formę.

- Oprócz Matta Howdena do zaśpiewania na płycie zaprosiliście też Thoma Furhmanna ze słynnej grupy Savage Republic oraz Monikę z zespołu Eva.

- Postanowiliśmy podjąć współpracę z tymi artystami, których znamy, ale i szanujemy. Jestem wielkim fanem Savage Republic od ponad dwudziestu lat i kilka razy udało mi się nawet ściągnąć ich na koncerty do Polski. Okazali się rewelacyjnymi ludźmi, również na płaszczyźnie towarzyskiej.

Z Tomem związały nas bliskie relacje, więc w naturalny sposób zwróciliśmy się do niego, aby zaśpiewał w jednym z nagrań. Monika to z kolei „polska Siouxsie Sioux”. Na początku minionej dekady śpiewała w grupie Eva z Warszawy, która pozostawiła po sobie tylko nieoficjalne demo. My jednak o niej nie zapomnieliśmy, bo ma wyrazisty głos i dobrze śpiewa.

- Jak te kolaboracje wyglądały od strony technicznej?

- Już przy płycie 7JK przećwiczyliśmy formę współpracy polegającą na wymianie plików dźwiękowych. Najpierw nagraliśmy zarysy utworów i wysłaliśmy je do Sheffield i Los Angeles. Stamtąd wracały do nas wersje z wokalami, które ubraliśmy już w końcowe aranżacje.

- Te piosenki, które trafiły na „Suicide Society” odwołują się wyraźnie do muzyki z lat 80., choćby Joy Division czy Depeche Mode. Tamta dekada nadal Was inspiruje?

- Ze względu na nasz wiek, dorastaliśmy właśnie w tamtym czasie. I mieliśmy szczęście – bo lata 80. były jednym z najciekawszych okresów w historii rozwoju muzyki. Bo to właśnie wtedy awangarda śmiało weszła na teren popkultury, tworząc wyjątkowo oryginalne hybrydy.

Wynaleziono też nowe instrumenty elektroniczne, co wywołało eksplozję nowych pomysłów brzmieniowych. Sami do tej pory wykorzystujemy dźwięki analogowych klawiszy. Podobnie czynią to inni wykonawcy – i dlatego ten retro czy vintage sound jest ciągle na fali. Odwoływanie się do lat 80. nigdy nie miało i nie ma pejoratywnego wydźwięku, a wręcz przeciwnie.

- Ważnym wątkiem płyty są plemienne perkusjonalia o przemysłowym brzmieniu. Skąd to zestawienie prymitywu ze współczesnością?

- Od lat fascynuje mnie poszukiwania na styku między transowością plemiennego bębnienia rodem z archetypowych kultur a instrumentami rodem z fabryki o czysto mechanicznym tonie. Czyli – hipnotyczność w rytmice, ale w brzmieniu – industrialność.

- Finał płyty jest rozegrany na ambientowe kompozycje mocno nasycone dźwiękami otoczenia. Chcieliście stworzyć swego rodzaju miniaturowe soundtracki?

- To wynika z naszych dawnych doświadczeń. Już od płyty „Newson” sięgaliśmy po ambientowe przestrzenie, wypełniając je samplami dialogów filmowych czy dźwięków przypadkowych. Bo one nadawały naszym kompozycją konkretną wymowę.

Zawsze chcieliśmy bowiem tworzyć swego rodzaju „filmy dla uszu”, słuchowiska muzyczne, które inspirowałby odbiorców do „wyświetlania” sobie w głowach różnych obrazów, przefiltrowanych przez własną wyobraźnię i wrażliwość. Te dźwięki otoczenia pozwalają nam odpowiednio ukierunkować słuchaczy na konkretne obrazy. W realizacjach tych pomogły tam Karpaty Magiczne. Anna i Marek są naszymi duchowymi krewnymi – w sensie autonomicznego działania i eksperymentalnego podejścia do pracy.

- Korzystaliście z gotowych sampli czy dokonywaliście terenowych nagrań?

- Bardzo różnie. W utworze „Trees”, opowiadającym o dewastowaniu przyrody, od początku chcieliśmy, aby znalazły się odgłosy przemysłowej wycinki lasów – i dźwięki pił tarczowych znaleźliśmy w jednym z dokumentalnych filmów. Nagranie „Cycle” zostało całkiem świadomie sklejone z wypowiedzi moich dzieci, a na koniec gra na harmonice mój świętej pamięci dziadek z rejestracji sprzed trzech lat.

- Podkreślaliście jeszcze przed wydaniem „Suicide Society”, że płyta jest soundtrackiem do apokalipsy zachodniej cywilizacji. Co Was zainspirowało do podjęcia takiego tematu?

- Wszyscy w zespole wywodzimy się z różnych ruchów ekologicznych i subkulturowych, którym ta kwestia nie jest obca już od dawna. Jednak bezpośrednim katalizatorem do jej podjęcie była w naszym przypadku książka „Świat na rozdrożu” Marcina Popkiewicza.

Autor w bardzo przystępny sposób pokazuje w niej sztuczne piramidy finansowe czy bezwzględną eksploatację zasobów naturalnych, które mogą doprowadzić do chaosu na całej planecie: wojen domowych i walk o zasoby naturalne. Obecny model cywilizacji wydaje się więc na wyczerpaniu.

- Pokażecie te wizje również na filmach, którymi zawsze uzupełniacie swoje występy?

- Są zupełnie nowe wizualizacje, ale też adoptujemy niektóre starsze, bo przecież ich tematyka zawsze oscylowała wokół takich zagadnień. Kiedy gramy piosenki, pojawiają się obrazy ust poszczególnych wokalistów, zmiksowane z animacjami, dzięki czemu słuchacze mają wrażenie, że śpiew dobiega gdzieś z zaświatów.

- A próbowaliście grać te utwory z wokalistami?

- Nieoficjalnie powiem ci jako pierwszemu, że mamy taki pomysł, aby na tegorocznym Industrial Festivalu we Wrocławiu zaprosić całą piątkę śpiewających gości i razem z nimi zagrać taki w pełni „żywy” koncert.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski