Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zagubieni w wieży Babel

AGNIESZKA MALATYŃSKA-STANKIEWICZ
Komputer jako tłumacz potrafi zaskakiwać FOT. MAŁGORZATA GENCA
Komputer jako tłumacz potrafi zaskakiwać FOT. MAŁGORZATA GENCA
W Czechach, w jednej z kawiarni angielsko-języcznych turystów zastanawia napis: "Staramy się zadowolić naszych klientów, ale jeżeli jesteś niezadowolony, zgłoś się do menedżera, który da ci pełną satysfakcję", zaś w przetłumaczonej na polski instrukcji chińskiego odkurzacza dowiadujemy się, że powinniśmy uważać, "aby kabel nie czmychnął".

Komputer jako tłumacz potrafi zaskakiwać FOT. MAŁGORZATA GENCA

"W swoim pokoju znajdziesz minibar, który jest napełniony alkoholikami"- czytamy w angielskiej wersji ulotki w hotelu w Monachium. Czy to żarty? Nie. To uroki korzystania z komputerowego tłumaczenia.

W rzymskiej pralni napis angielski głosi: "Drogie panie, pozostawcie swoje ubrania tutaj, a z pewnością miło spędzicie popołudnie!", w paryskiej windzie hotelowej czytamy: "Proszę pozostawić swoje wartości w recepcji", w japońskim hotelu zastanawiają sformułowania: "Proszę się kąpać wewnątrz wanny" albo "Zapraszamy do skorzystania z pokojówką", zaś przed świątynią w Bangkoku turystów wita napis: "Zabrania się wprowadzić kobieta, nawet jeśli cudzoziemiec przebrany za człowieka".

Czy to żarty? Nie. To nasza codzienność. Świat się skurczył, a współpraca wielu firm i organizacji z różnych kontynentów, kultur i grup językowych jest większa. Coraz częściej zarzucani jesteśmy tekstami w stylu "Kali jeść", gdyż niektórzy przedsiębiorcy korzystają jedynie z automatycznego tłumaczenia albo jak radni miasta Swansea, wprowadzając język walijski jako drugi oficjalny, mają zbyt duże zaufanie do tłumacza.

- Radni wysłali e-mail do tłumacza, żeby przełożył z angielskiego na walijski napis: "Zakaz wjazdu dla samochodów ciężarowych. Wjazd tylko dla mieszkańców". Tłumacza nie było w biurze, ale nadeszła automatyczna odpowiedź w języku walijskim "Nid wyf yn y swyddfa ar hyn o bryd. Anfonwch unrhyw waith i'w gyfieithu". Radni pomyśleli, że to tłumaczenie ; informacja miała przecież dwa zdania. Dyrekcja dróg przygotowała tablice i mieszkańcy otrzymali napis po walijsku: "Chwilowo nie ma mnie w biurze. Proszę przesłać tekst do tłumaczenia" - mówi Jerzy Nedoma, założyciel i szef Biura Tłumaczeń Technicznych LIDO-LANG w Krakowie. Po chwili dodaje: - W każdym z tych przypadków błędu można było uniknąć, gdyby tłumaczenie zostało poddane rutynowemu sprawdzeniu przez drugą osobę, znającą przynajmniej język docelowy. Szanujące się biura tłumaczeń cenią swoich klientów i nigdy nie odsyłają zleceniodawcy gotowego przekładu bez obowiązkowego sprawdzenia.

***

Krakowskie biuro LIDO-LANG jest przestronne. Panuje tu cisza. Przez szklane szyby widać siedzących przy komputerach pracowników. Jedni zajmują się poszukiwaniem klientów, inni przygotowaniem ofert. Kolejna grupa odpowiedzialna jest za pomoc techniczną i skład. Do tego korektorzy-weryfikatorzy odpo-wiadający za ostateczną treść tłumaczenia, pracownicy zarządzający licencjami programów tłumaczeniowych. Sercem firmy są koordynatorki projektów, które czuwają nad przebiegiem konkretnych tłumaczeń. W sumie w biurze jest zatrudnionych ok. 35 osób. A gdzie są tłumacze? - W świecie - mówi Jerzy Nedoma. - Zależy mi, aby żyli w środowisku języka, na który tłumaczą. W naszej bazie znajduje się ponad 7 tysięcy potencjalnych wykonawców. Każdy z nich jest szczegółowo opisany: jaki zna język, w jakiej branży działa i jakie ma oczekiwania finansowe.

Ważna jest przede wszystkim szybkość tłumaczenia, którą liczy się w godzinach, a nie w dniach. Prosty tekst kilkustronicowy powinien być oddany nie później niż po kilku godzinach od złożenia zamówienia. Rekord biura to przetłumaczenie tysiąca sześciuset stron w 12 dni. Nad tym tekstem, będącym tłumaczeniem materiałów do przetargu międzynarodowego kontraktu budowlanego, pracował zespół dwudziestu pięciu tłumaczy i paru korektorów-weryfikatorów. Ci ostatni sprawdzali, czy w tłumaczeniu nie pominięto zdań, a ponadto ujednolicali tekst, uspójniając nazwy. Poza tym koordynatorzy kontrolowali czas tłumaczenia, a po skończonej pracy zatwierdzili tekst do wysłania do klienta.
- Weryfikatorzy to specyficzna grupa zawodowa. Nie tylko muszą znać języki, ale być także niezwykle krytyczni wobec tekstu i wyczuleni na niuanse - mówi Jerzy Nedoma. - Skąd ich brać? Nie jest to łatwe. Dlatego w tym roku przeprowadziliśmy warsztaty dla studentów i absolwentów studiów językowych. Przez wakacje szkoliliśmy 10 osób. Kilka z nich podejmie z nami stałą współpracę.

- Nasz program stażowy jest pierwszym krokiem w stronę szerszej współpracy z uczelniami. Mamy doświadczenie w praktyce tłumaczeniowej oraz biegłość w użytkowaniu narzędzi technologicznych. Nasza wiedza może być pomocna w kształceniu przyszłych filologów - dodaje Karolina Górzna odpowiadająca za marketing firmy.

***

Kłopoty językowe dotyczą wszystkich dziedzin i wszystkich szczebli. Wpadki zdarzają się nawet w dyplomacji, gdzie tłumacze powinni być niezawodni. A jednak... Był rok 2009. Genewa. Hillary Clinton, sekretarz stanu USA, przekazuje podarunek ministrowi spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Sergiejowi Ławrowowi: w pudełeczku symboliczny czerwony przycisk "reset" z rosyjskim napisem "pieriegryzka". Prezent miał świadczyć o tym, że czas już rozluźnić napięte stosunki. Wręczając pudełko, Clinton prosi, aby minister zwrócił uwagę, jak odpowiednio dobrane zostało rosyjskie słowo. A tu gafa, bo zamiast słowa "pieriezagryzka" napisano "pieriegryzka", co oznacza "przeciążenie, przeładowanie". Dwie litery mniej i skandal gotowy.

W wyniku błędu tłumacza, który pomylił usługodawcę ze zleceniodawcą, przez parę lat kłopoty miały polskie biura tłumaczeń współpracujące z zagranicznymi klientami. Według unijnej VI Dyrektywy podatek VAT miał być płacony jedynie przez klienta. Jednak błędne tłumaczenie spowodowało, że i polskie biura musiały doliczać do swoich usług 22-procentowy podatek VAT, stając się przez to droższe, niekonkurencyjne na rynku.

Sporo kłopotów sprawiają też nazwy własne. Znana firma OSRAM, zanim się zorientowała, co znaczy po polsku jej nazwa, pochodząca od dwóch pierwiastków chemicznych "osm" i "wolfram", było już za późno na zmiany. Za to powtarzane przez lata pocztą pantoflową hasło bawi do dziś: "OSRAM i wszystko jasne". Kłopoty miał też koncern Coca-Cola, wprowadzając swój napój w Chinach, gdy zorientował się, że w dialekcie mandaryńskim jego nazwę tłumaczy się: "klacz wypchana woskiem".

Jednak najwięcej zmian językowych spowodowanych niefortunnymi nazwami odnotowała branża samochodowa. Koncern General Motors zamierzał wprowadzić w Ameryce Południowej samochody marki Chevy Nova. Tam w większości krajów urzędowym językiem jest hiszpański, w którym "No va" znaczy "nie chodzi". Jak zatem sprzedawać samochody, które nie chodzą? Tak powstał przeznaczony na tamten kontynent Chevy Caribe. Także koncern Mitsubishi był bliski wpadki. Zamierzał w Hiszpanii promować model samochodu Pajero, nie zdając sobie sprawy, że w jednym z dialektów hiszpańskich słowo to oznacza onanistę.
***

Pozornie tekst był prosty. Pewien szacowny niemiecki profesor, który otrzymywał doktorat honoris causa polskiego uniwersytetu, nie mógł ze względów zdrowotnych przyjechać na uroczystość do Polski. Spotkanie urządzono więc w Niemczech, w polskiej ambasadzie. Profesor napisał z tej okazji przemówienie. Krótkie, raptem czterostronicowe. - Zaczęliśmy analizować ten tekst, dzieląc go na różne dziedziny i zastanawiając się, jakich wybrać tłumaczy - mówi Jerzy Nedoma.

W pierwszej części tekstu profesor dziękował, nawiązując do historii Polski i Niemiec. W drugiej odwoływał się do filozofii, by zaakcentować wejście na szczyt nauki, porównując to ze sportem, a dokładnie - z wyścigiem Tour de France. Następnie przeszedł do swojej dziedziny, czyli fizyki jądrowej, wreszcie kończąc poezją i cytatem z wiersza Heinego.

- Zaczęliśmy od sprawdzenia, czy ten wiersz został już kiedyś przetłumaczony na polski. Okazało się, że nie - dodaje Jerzy Nedoma. - Potrzebowaliśmy więc do tego małego tekstu kilku tłumaczy z różnych dziedzin, w tym także poety.

Jednak w tym wypadku tłumacze zrobili coś więcej. Zaproponowali profesorowi zmianę merytoryczną. Zasugerowali, że lepiej będzie zamiast na Tour de France powołać się na Wyścig Pokoju, który nie tylko mocniej zakorzeniony jest w świadomości Polaków, ale także może stać się przykładem wspólnej historii Polski i Niemiec, gdyż rozgrywał się na terenie tych krajów. Do tego zaproponowali także, by zamiast na francuskiego kolarza powołać się na dwóch sportowców: Niemca Gustawa Adolfa Schura i Polaka Ryszarda Szurkowskiego. Tym bardziej że można jeszcze zaakcentować podobne brzmienie nazwisk. Profesor był bardzo zadowolony, dokonał zmian w przemówieniu. - To, co zrobiliśmy, nazywane jest lokalizacją tłumaczenia. Czyli nie jedynie przetłumaczeniem słowa na słowo, ale podmianą kodów kulturowych, odbieranych na danym terenie - podkreśla Jerzy Nedoma.

***

Blisko 30 lat temu, w 1984 roku, powstał pierwszy program komputerowy Trados, wspomagający pracę tłumacza. - Program służył temu, by w tekście przekazywanym do tłumaczenia można było łatwo zidentyfikować fragmenty, które były już wcześniej przetłumaczone - mówi Jerzy Nedoma. - Jeżeli jest to wznowienie instrukcji obsługi magnetowidu czy odkurzacza, to wiadomo, że część zdań, które zostały użyte w pierwszej wersji, może się znaleźć w kolejnej.

Powstały więc programy analizujące, ile zdań ze starego tekstu znajduje się w nowym zleceniu. W rezultacie od razu znany jest procent powtarzających się segmentów, które tłumacz może ponownie wykorzystać. - Takie tłumaczenie jest lepsze pod względem np. terminologii, bo nie tworzy się jej od nowa, tylko wykorzystuje wcześniej używaną. Poza tym ważny jest tu czas, gdyż w komputerze to wszystko, o czym mówimy, trwa pół sekundy - dodaje Jerzy Nedoma.

Z biegiem lat te narzędzia, zwane CAT Tools, stały się bardziej nowoczesne. Cieszą się dużym zainteresowaniem i jest ich w tej chwili kilkanaście. Biuro LIDO-LANG korzysta z ośmiu najczęściej używanych przez klientów.
- Popularność tych programów zrodziła się wtedy, gdy klienci biur tłumaczeń zrozumieli, jakie korzyści dają im narzędzia technologiczne. Dzięki nim sprawdzają, w ilu procentach tekst, który chcą przetłumaczyć, był już tłumaczony. Na tej podstawie mogą negocjować z nami cenę - mówi Jerzy Nedoma.

Taka postawa klientów nie uszczupliła jednak budżetów biur tłumaczeń, tylko przyspieszyła ich pracę, dzięki czemu są w stanie więcej przetłumaczyć. - Szacuje się, że ilość tekstów, które się tłumaczy, stanowi zaledwie 1,5 procent tego, co na świecie warto byłoby przetłumaczyć - podkreśla Jerzy Nedoma.

***

W Polsce zarejestrowanych jest 2,5 tysiąca biur tłumaczeń. Według sporządzonego przez Common Sense Advisory rocznego raportu "The Language Services Market 2012" na świecie jest ich 26 tysięcy. Rynek ten ma wartość ok. 30 miliardów dolarów i roczny wzrost wynosi ok. 12 procent. Widać, że branża się rozwija, a zapotrzebowanie jest coraz większe. Przy czym 45 procent rynku tłumaczeń dotyczy Europy, drugie 45 procent USA, zaś pozostałe 10 procent - reszty świata.

- Kiedy weszły w użycie tłumaczenia automatyczne, wróżono tłumaczom upadek ich zawodu. Czas pokazał, że tak się nie stało - mówi Jerzy Nedoma. I dodaje: - Tłumacz jest potrzebny coraz bardziej, a automatyczne tłumaczenie stało się jedynie narzędziem pomocniczy. Dopóki świat będzie mówił różnymi językami, tłumacz będzie zawsze potrzebny.

Zawsze. Always. Immer. Toujours. Sempre. Vždy. Mindig...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski