Kilka lat temu Wisła zdobywała mistrzostwo Polski, a jej stadion zapełniał się kibicami, którzy głośno dopingowali drużynę. Krakowski klub stać było na sprowadzanie klasowych zawodników.
W tym samym czasie Legia miała na głowie konflikt z kibicami, a w siedzibie jej właściciela, firmie ITI, zastanawiano się, jak poradzić sobie z rosnącymi kosztami utrzymania klubu. W piłce nożnej jednak, jak w życiu, nic nie trwa wiecznie. Dzisiaj sytuację mamy odwrotną. To Legia walczy o tytuł, ma pełne trybuny, a tymczasem w Wiśle zmagają się z bojkotem kibiców, głowią się, jak wybrnąć z finansowych tarapatów, a trzecie miejsce na koniec sezonu byłoby ogromnym sukcesem.
Wisła swoją ostatnią jak na razie szansę na odskoczenie krajowej konkurencji miała w 2011 roku. To wtedy drużyna, prowadzona przez Roberta Maaskanta, sięgnęła po trzynasty w historii tytuł mistrza Polski. Budżet klubu oscylował w granicach 70 milionów złotych i wydawało się, że wymarzona Liga Mistrzów jest na wyciągnięcie ręki.
Awans do niej miał z kolei zapewnić klubowi ogromne wpływy oraz rozwój i stabilizację finansową na lata. Zabrakło niewiele, raptem kilku minut w pamiętnym meczu w Nikozji. Problem polegał na tym, że ówczesny zarząd, z Bogdanem Basałajem na czele, nie miał planu B i „Biała Gwiazda” wpadła w finansowe kłopoty, z których nie może się wydostać do dzisiaj.
Patrząc na to, co obecnie dzieje się w Legii, trudno nie dostrzec pewnego rodzaju analogii do sytuacji Wisły z 2011 roku. Warszawski klub deklaruje najwyższy budżet w ekstraklasie, sięgający 100 milionów złotych, zatrudnia na wysokich kontraktach szeroką grupę piłkarzy i tak jak przy ul. Reymonta kilka lat temu, tak teraz przy ul. Łazienkowskiej snute są plany o potędze, czyli o awansie do Ligi Mistrzów.
Co różni Legię od Wisły sprzed kilku lat? To, że w Warszawie działają jakby spokojniej. Nieudany szturm na Ligę Mistrzów minionego lata nie spowodował załamania w klubowych finansach. Nowi właściciele (przejęli klub na początku br.), Bogusław Leśnodorski i Dariusz Mioduski, zapewniają, że mają długofalowy pomysł na Legię. Na początek zastosowali sprytną sztuczkę księgową, dzięki której „wyparowało” 200-milionowe zadłużenie warszawskiego klubu względem ITI. Zamienione zostało ono na kapitał klubu.
Wysoki budżet Legii opiera się na kilku filarach, takich jak: wpływy z transmisji telewizyjnych, pieniądze z tytułu sprzedaży nazwy stadionu (tymczasem Wisła musi za niego płacić), bilety i sprzedaż zawodników. W tym ostatnim przypadku Legia ma się czym pochwalić, bo sprzedaje swoich piłkarzy za kwoty liczone w milionach euro.
I tak jednak do dopięcia stumilionowego budżetu, jaki deklarują przy ul. Łazienkowskiej, trochę brakuje. Dlatego już wtedy, gdy Legię przejmował duet Leśnodorski – Mioduski, w stolicy spekulowano, że stoi za nimi znacznie bogatszy inwestor, który z czasem ma wpompować w Legię grube miliony. Jak będzie, pokaże czas. Faktem jest jednak, że dzisiaj warszawski klub stoi przed dużą szansą na to, żeby „odjechać” krajowej konkurencji, która może nie wytrzymać finansowej rywalizacji z Legią.
Co na to Wisła? Bogusław Cupiał nigdy nie lubił być nawet drugi w ekstraklasie, a już przegrywać z Legią nie znosi. Na razie jednak właściciel „Białej Gwiazdy” i jego pracownicy muszą uporać się z wewnętrznymi problemami. Jeśli uda się odzyskać finansową stabilizację i jeśli znajdzie się dodatkowego lub dodatkowych sponsorów, będzie można myśleć o wyścigu z Legią. Na razie można myśleć jednak co najwyżej o ograniu warszawian w jednym czy drugim meczu i utrudnieniu legionistom drogi po mistrzowski tytuł. Na dłuższym dystansie Wisła z Legią w tym momencie nie ma szans. Kiedy je odzyska? Oto jest pytanie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?