Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamykam ten rozdział. Ale wyleczyć ze sportowej rywalizacji się nie da

Rozmawiał Tomasz Bochenek
W dwóch ostatnich latach Maciej Steinhof ścigał się vw golfem w serii Volkswagen Castrol Cup. W 2013 roku wygrał wyścig na torze Red Bull Ring w Austrii, oba sezony zakończył na 5. miejscu w klasyfikacji generalnej
W dwóch ostatnich latach Maciej Steinhof ścigał się vw golfem w serii Volkswagen Castrol Cup. W 2013 roku wygrał wyścig na torze Red Bull Ring w Austrii, oba sezony zakończył na 5. miejscu w klasyfikacji generalnej Fot. Archiwum zawodnika
Rozmowa. Krakowianin MACIEJ STEINHOF opowiada o tym, jak to jest być kierowcą wyścigowym w Polsce. Sam skupił się teraz na biznesie.

– Kiedy kierowca, zwłaszcza przed trzydziestką, ogłasza: „kończę karierę”, to raczej nie dlatego, że ściganie nagle przestało mu się podobać. W Pana przypadku słowo „budżet” też było kluczem do takiej decyzji?

– Na pewno był to jeden z ważniejszych czynników do podjęcia tej decyzji, trudnej decyzji. Dla zawodnika oznacza ona przebudowanie całego życia. Okres, który teraz przechodzę jest trudny – trzeba znowu odnaleźć motywację do działania. Motorsport jest całym moim życiem, przez 10 lat jeździłem po Europie, i nie tylko, w różnych seriach wyścigowych. Ścigałem się dla Volkswagena, w jego fabrycznym zespole juniorskim.

Pod koniec zeszłego sezonu, w którym występowałem w środkowoeuropejskiej serii Volkswagen Castrol Cup, powiedziałem sobie, że chcę ścigać się na bardzo wysokim poziomie europejskim. Chciałem pojechać do Niemiec, one są kolebką wyścigów, mają największą liczbę torów, producentów samochodowych, są tam ogromne pieniądze. Nie udało mi się jednak znaleźć odpowiedniego budżetu w Polsce. Podjąłem więc decyzję, że czas na zmiany, czas na nowe projekty. Chciałbym rozwinąć się biznesowo. I w tym momencie motorsport zostaje zamknięty. Nie ukrywam jednak, że ze sportowej rywalizacji nie da się wyleczyć.

– W Polsce da się w ogóle być zawodowym kierowcą – wyścigowym, rajdowym? Takim, który z tego żyje?

– Da się, ale to bardzo, bardzo trudne. Takich kierowców jest tylko kilku. To na pewno Kajetan Kajetanowicz, który jeździ w rajdach – jest profesjonalistą, superczłowiekiem, dla mnie autorytetem. Jest Krzysiu Hołowczyc, kolejny autorytet, świetny kierowca. No i Robert Kubica, pierwszy na tej liście, on jest geniuszem, kosmitą, człowiekiem z zupełnie innego świata, biorąc pod uwagę to, co wyprawia. A w wyścigach samochodowych jest Kuba Giermaziak – bardzo dobry, bardzo szybki kierowca. Widzę też jednak, że teraz ma twardy orzech do zgryzienia – gdzie będzie jeździł w tym roku, bo jeszcze nie ujawnił swoich planów.

– A jak to wygląda w krajach, gdzie sport samochodowy stoi na wysokim poziomie? Chociażby w Niemczech?

– Grupa kierowców profesjonalnych na świecie jest bardzo, bardzo mała. Jest ich stu, może stu pięćdziesięciu. We Francji, Niemczech czy Anglii inaczej do zawodników podchodzą jednak organizacje, związki, które zajmują się sportem samochodowym. Jeśli ktoś pokazuje na torze czy odcinkach specjalnych, że jest szybkim kierowcą, wtedy związek bierze go pod swoje skrzydła, pomaga mu w odpowiedni sposób prowadzić karierę, wspiera finansowo.

W Polsce powstają zalążki programów dla młodych kierowców, ale trudno to w ogóle porównywać z tym, co jest na Zachodzie. Przykładem tak poprowadzonego kierowcy jest Sebastien Ogier – federacja francuska zauważyła go po wygraniu jakiejś niewielkiej serii rajdowej, pomogła mu, wprowadziła do Citroena... Czasem wystarczy umówienie kierowcy z odpowiednią osobą czy podpowiedź, na jaką serię powinien się zdecydować.

– Rozumiem, że jednakowe na całym świecie jest to, że przygodę ze sportem samochodowym zaczyna się za pieniądze rodziny. W Pana przypadku to zresztą sport rodzinny, bo przecież ścigał się starszy brat, Bartłomiej, a nadal chyba robi to kuzyn, Krzysztof.

– Tak, mój brat zaczął tę historię. Od niego się zaraziłem i dzięki temu zacząłem się ścigać. Aczkolwiek od dziecka razem z bratem i kuzynem byliśmy zakręceni na punkcie motoryzacji. Na ulicach rozpoznawaliśmy – jaka marka, jaki silnik, jaki wydech, jakie felgi... Oczywiście, na początek trzeba mieć jakiś swój, rodzinny budżet, ale powiem tak: mam znajomych z różnych dziedzin sportu – windsurfingu, narciarstwa, tenisa – i generalnie wszędzie jest tak, że na starcie trzeba samemu wykładać pieniądze. Sport profesjonalny zawsze się wiąże z wydatkami. Tylko chodzi o to, by później ktoś pomógł, poprowadził młodego człowieka.

– Ile potrzeba pieniędzy, żeby przekonać się, czy w ogóle nadajemy się do ścigania? Odwołajmy się na przykład do otwartych rajdów, popularnych KJS-ów.

– To superpoczątek, ja sam tak zaczynałem. W KJS-ach (Konkursowa Jazda Samochodem), różnych amatorskich rajdach jest już duża rywalizacja. Jest stoper, jest czas. Kwestie budżetowe trudno dokładnie określić, ale myślę, że wystarczy około 10-15 tysięcy złotych na cały sezon.

– Plus auto.

– Tak, ale samochód nie musi być wcale zaawansowany technologicznie, nie musi być drogi. Nawet wręcz lepiej, jeśli zaczynasz słabszym samochodem, bo i tak starasz się z niego wycisnąć jak najwięcej, jechać jak najbardziej na granicy przyczepności i bezpieczeństwa. Po sezonie jesteś w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy sprawia ci to przyjemność, czy chcesz się w to zaangażować.

– A ile kosztowałoby to, w co chciał się Pan zaangażować na sezon 2015? Uprzedzając odpowiedź: gdy w grudniu pytałem Mateusza Lisowskiego o to, czym będzie się ścigał, odparł: może lamborghini, ale na sezon potrzeba tyle pieniędzy, co na nowe lamborghini.

– (uśmiech) No właśnie, w moim przypadku byłoby podobnie. A do tego dochodzą koszty przygotowań, wyjazdów na zawody. To ogromne pieniądze. Na Zachodzie towarzyszy im jednak inna otoczka niż w Polsce. Są transmisje z wyścigów na żywo, kierowcy są bardziej rozpoznawalni, sponsorzy bardziej chcą inwestować w motorsport.

– Pan w ubiegłym roku podniósł swoją rozpoznawalność dzięki Jerzemu Janowiczowi. Najlepszy polski tenisista chlapnął coś o trenowaniu w szopach, a firma Atlas wykorzystała to do stworzenia dowcipnej reklamówki, w której i Pan wystąpił.
– Właśnie tak powinno się wykorzystywać marketingowo sportowców. To był superpomysł – potrafiono przekuć to, co chlapnął Janowicz, w reklamę. Na planie spotkali się windsurfer, tenisista i kierowca – osoby z trzech różnych światów. Zrobiliśmy jednak coś bardzo fajnego, moim zdaniem dlatego, że znakomicie się bawiliśmy. Do dziś ze śmiechem wspominam na przykład, jak zepsuł się duży fiat, którego prowadziłem w reklamówce.

– Mam wrażenie, że nie oczekiwano od Was perfekcji wykonawczej.

– Tak, aczkolwiek przy rapowaniu mieliśmy kilkanaście powtórek. Nie zdawałem sobie sprawy, że rapowanie jest aż tak trudne. Opieraliśmy się na pięciu czy dziesięciu słowach, a ze trzy godziny trwało nagrywanie. Wyszło jednak bardzo naturalnie, bo w rapie trzeba być luźnym.

– Z Atlasem jako sportowiec już Pan nie jest związany. Za to chyba handluje jego produktami w swoim sklepie internetowym...

– To jeden z projektów, które rozwijam. Sprzedajemy wyposażenie łazienek, zajmujemy się wnętrzami, nowymi rozwiązaniami architektonicznymi.

– Skąd na to pomysł? Pana rodzina działa w „budowlance” lub branży pokrewnej?

– Tak, pokrewnej. Ja postawiłem na działalność on-line. Ludzie coraz częściej inspirują się pomysłami, które znajdą na stronach internetowych – to czemu od razu tego nie kupić?

– Czym zajmował się Pan wcześniej?

– Studiowałem. Skończyłem komunikację społeczną w Krakowskiej Szkole Wyższej. Aczkolwiek w tamtym czasie bardziej koncentrowałem się na torze, na sporcie.

– Oprócz wyścigów występował Pan i w rajdach.

– Ja kocham wszystko, co ma cztery kółka i jest napędzane benzyną. Rajdy, wyścigi, i jazdę po pustyni, jak Krzysiek Hołowczyc, też bym pokochał. Oprócz samochodów, jeżdżę też quadami.

– Przykład Hołowczyca może być dla Pana inspiracją. Na podium Dakaru stanął mając 52 lata.

– W motorsporcie widełki wieku są teraz ogromne. Z jednej strony mamy młodych, już świetnych kierowców – do Formuły 1 wchodzi Max Verstappen, który nie ma jeszcze 18 lat. Z drugiej – w WTCC jednym z czołowych zawodników jest Gabriele Tarquini, który ma ponad pięćdziesiątkę.

– Wniosek: ma Pan jeszcze mnóstwo czasu, by wrócić.

– Liczę, że do tego dojdzie. Ale czysto hobbystycznie, na razie są inne priorytety.

Triumfator Polo Cup

*W 2006 roku Maciej Steinhof, wówczas 21-latek, wpisał do swojego CV tytuł mistrza Polski w wyścigach górskich. Wtedy też rozpoczął regularne występy na torze, w pucharze Kia Picanto. Odniósł zwycięstwa w trzech wyścigach. W kolejnym sezonie zajął w tej serii 3. miejsce w klasyfikacji generalnej.

* Następnym krokiem było przeniesienie kariery za zachodnią granicę. Krakowianin wywalczył miejsce w serii Volkswagen Polo Cup, w pierwszym sezonie wygrał dwa wyścigi. W 2009 r. osiągnął największy sukces w karierze: po triumfach na czterech torach (m.in. Hockenheimring i Lausitzring) wywalczył tytuł mistrza. Jako objęty przez Volkswagena programem rozwoju kierowców, trafił następnie do serii Scirocco-R Cup. Spędził w niej sezon 2010, ukończył go na 3. miejscu w „generalce”.

* Macieja Steinhofa można od czasu do czasu oglądać także w rajdach. Bierze udział w memoriałach im. Mariana Bublewicza i Janusza Kuliga. W 2013 r. był czwarty w warszawskiej Barbórce, ustępując tylko czołowym polskim rajdowcom – Kajetanowiczowi, Kucharowi i Chuchale.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski