Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanim przyszła choinka

Andrzej Kozioł
Jak się okazuje, moda na podłaźniczki wraca
Jak się okazuje, moda na podłaźniczki wraca fot. Archiwum
Wigilijne drzewka * Na przełomie XVIII i XIX wieku pojawia się Christbaum... * Ale u Estreicherów nad wigilijnym stołem wisi „sad” * Krowy też miały swoją choinkę.

Choinka, zwana też drzewkiem. Pachnąca, strojna, rozświetlona, nieodzowny element Wigilii. Taka polska, taka nasza, odwieczna - chciałoby się powiedzieć. Jednak byłby to trzeci rodzaj prawdy. No bo wiadomo - jest prowda, jest tyż prowda i... Mniejsza z tym...

Sięgnijmy po "Encyklopedię staropolską" Glogera:

Za tzw. czasów pruskich, tj. w latach 1795-1806, przyjęto w Warszawie od Niemców zwyczaj w Wigilię Bożego Narodzenia ubierania dla dzieci sosenki lub jodełki orzechami, cukierkami, jabłuszkami i mnóstwem świeczek woskowych.

Jeszcze kilkadziesiąt lat później w języku zachował się ślad niemieckiego pochodzenia choinki. Opisując towarzyskie i obyczajowe życie w Krakowie w latach 1848-1863, Maria Estreiche-równa stwierdzała:

Dziwna rzecz: w rodzinie mego ojca nazywano drzewko stale polskim wyrazem "sad", może właśnie dlatego, że starano się uniknąć wszelkich śladów niemieckiego pochodzenia, natomiast w czysto polskiej rodzinie mojej matki używano czasem wyrazu Christbaum, co by świadczyło, że odczuwano jeszcze drzewko jako zwyczaj pierwotnie niemiecki.

Jednak w przedchoinkowej epoce polskie domy też pachniały igliwiem podczas Bożego Narodzenia. Nad wigilijnymi stołami, zawieszone pod sufitem, zieleniły się wierzchołki sosen. Nazywano je różnie. Najczęściej podłaź-niczkami, ale Rzeszowszczyzna miała jutkę, Warmia i Mazury jeglijkę, Lubelskie, Sandomierskie i Jarosławskie - wiechę. W Krakowie, tak jak domu Estreicherów, królowały sady.

Prawdę mówiąc, niewiele wiemy o choinkowej historii. Podobno we Francji pojawiała się i znikała. W Niemczech, skąd przywędrowała do nas, w XVII stuleciu znana była tylko na dworach, i to nie byle jakich, ale najznakomitszych. Pomiędzy wojnami napoleońskimi a wojną francusko-pruską z 1870 roku choinka powoli rozprzestrzeniała się po Europie.

Z różnym skutkiem, w różnym tempie, skoro na Mazurach zwyczaj ten przyjął się dopiero na początku XX wieku, podobnie na Rzeszowszczyźnie, natomiast w niektórych górskich wioskach w latach dwudziestych i trzydziestych, a więc nieomal przed II wojną światową.

Natomiast choinki wieszane u sufitu znane były w całej Polsce. Jak pisze Hanna Szymanderska, znawczyni kuchni i obyczajów:

O świcie w Wigilię chłopcy przynosili z lasu kilka małych choinek i przycinali im wierzchołki, zostawiając tylko boczne gałęzie. Jedną z podłaź-niczek wieszano nad drzwiami sieni z zewnątrz, drugą wewnątrz, inną u pułapu w oborze, wierzchołkiem w dół, i wreszcie ostatnią - ustrojoną "światami" zrobionymi z opłatków, jabłkami i orzechami - wieszano w izbie, w której miano jeść kolację.
Podłaźniczka, wiecha, sad, jeglijka czy jutka - to wiecznie zielone drzewko żywota; miało ono chronić dom i jego mieszkańców od złych mocy, obezwładniać rzucane uroki. Nie ma więc podstaw sądzić, że zwyczaj przybierania izby w Wigilię "drzewkiem" przyjęliśmy od Niemców. Od nich pochodzi tylko tradycja choinki stojącej - zamiast naszej, o wiele starszej - wiszącej, czyli podłaźniczki.

Podłaźniczka w oborze - widomy znak, iż Wigilia, że Boże Narodzenie, były nie tylko ludzkimi, ale po trosze także zwierzęcymi świętami. Do dzisiaj wiemy, iż w tę magiczną noc nasi bracia mniejsi rzekomo przemawiają ludzkim głosem, a jeszcze niedawno w wigilijny wieczór opłatkami dzielono się nie tylko z bliskimi, ale także z krowami-żywicielkami (psy, zwane przecież najbliższymi przyjaciółmi człowieka, nie dostępowały tego zaszczytu, bo szczekały na Pana Jezusa). Wprawdzie zwierzęta dostawały kolorowe opłatki, bo białe były zastrzeżone dla ludzi, ale jednak w pewien sposób partycypowały w wigilijnym misterium. Tak jak krowy starego Boryny, który w wigilijną noc wysłał Jagnę do obory:

Tyś gospodynią, Jaguś, to prawo twoje rozdzielić wszystkie. Darzyć ci się będą lepiej i nie chorować; jeno jutro doić nie można, aż wieczorem, straciłyby mleko. Jagna połamała opłatek pięć części i przychylając się nad każdą krową, czyniła krzyż święty między rogami, a wtykała po kawałku w gębule, na szerokie, ostre ozory.

Oprócz krów opłatki i resztki wigilijnej wieczerzy dostawały cielęta i konie. Inne zwierzęta mogły w ten wieczór liczyć na odrębną, zwierzęcą Wigilię. Psom, kogutom i gąsiorom dawano chleb z czosnkiem - aby były złe i strzegły obejścia. Kurom groch, żeby niosły dużo jajek.
Magia wigilijnej nocy to od-rębna sprawa (właśnie wtedy rozkwitał kwiat paproci, zanim nie przenieśliśmy go w inną noc, świętojańską). Obok żywych biesiadowali umarli, a niektóre dzikie zwierzęta zapraszano na wieczerzę, dodając do formuły zaproszenia: "a jak teraz nie przyjdziecie, nie przychodźcie przez cały rok". Miało to obronić zbiory przed ptasią, wróblą łapczywością, a domowe zwierzęta przed wilczymi kłami...

Z wiejskiej chałupy w Lipcach wróćmy do krakowskiego, mieszczańskiego domu, do Estreicherów:

W rodzinie mego ojca i w kółku ich bliższych znajomych sad był źródłem niewyczerpanej radości dla młodego pokolenia. Ubierano drzewko bardzo sztucznie, łącząc nitki, na których wisiały łakocie w ten sposób ze świeczkami, że gdy która się dopalała, przysmak spadał na ziemię. Od świąt do Trzech Króli co dnia w innym domu odbywało się obieranie drzewka, na które schodziły się wszystkie znajome dzieci, a spadłe łakocie rozdzielono między nie całkiem równo.
Ojciec mój, jako mały chłopiec, z przyjacielem swym, Janem Hubem, synem profesora matematyki i rektora Uniwersytetu, ułożyli regulamin, którego ściśle przestrzegano przy obieraniu sadu. Grano potem o te słodycze i owoce (...) Lwowskie sady uważał potem ojciec jedynie za parodię krakowskich, a w dodatku spotykał je tylko w niemieckich domach).

Sad, czyli podłaźniczka, wisiał nad stołem, a na tym stole... Na stole bywało różnie, w zależności od czasu, w zależności od regionu, ba, nawet poszczególne wsie, poszczególne rodziny miały swoje kulinarne, wigilijne obyczaje. W domu mojego dzieciństwa koronnym, najbardziej smakowitym daniem był karp, ale nie smażony, nie w galarecie, lecz zapieczony z chrzanem i śmietaną. Po prostu na karpiowe dzwonka kładło się drobno utarty chrzan, polewało się je gęstą, kwaśną śmietaną, traktowało solą oraz pieprzem - i do piekarnika.

Według zasad ludowej ortodoksji nie było to danie zbyt wigilijne, bo - jeżeli wierzyć Reymontowi - postne potrawy zagryzano zwyczajnym, codziennym chlebem, bo bułka, do której dodawano masło, wydawała się niezbyt postna. Trochę przypomina to prawosławne obyczaje wielkopostne; szczególnie pobożni Rosjanie słodzili herbatę miodem, bo cukier, stykając się w czasie produkcji z kośćmi, po trosze nabierał mięsnych cech.

W jednym z filmów Barei grupa milicjantów, może funkcjonariuszy SB, raczy się na Wigilię golonką. Przeszarżował pan Bareja, przesadził, bo przecież także milicjanci wychowali się w rodzinach pielęgnujących tradycje "postnika", jak kiedyś nazywani Wigilię. Nie znaczy to jednak, że postu przestrzegano wszędzie. Tu i ówdzie, na przykład na Warmii i Mazurach, na wigilijnym stole pojawiała się gęś, tu i ówdzie jadano drobiową kiełbasę. Działo się tak w polskich wprawdzie, ale protestanckich domach. Po prostu Boże Narodzenie było tak zróżnicowane i barwne, jak zróżnicowani i barwni byliśmy my, Polacy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski