Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapałki na zakręcie

Redakcja
Od paru lat zwycięską wojnę z całą Europą toczą - tak samo jak przed siedemdziesięciu laty - Szwedzi. Koncern Swedish Match wykupił już prawie wszystkie wytwórnie zapałek na naszym kontynencie.

Adam Molenda

Adam Molenda

Od paru lat zwycięską wojnę z całą Europą toczą - tak samo jak przed siedemdziesięciu laty - Szwedzi. Koncern Swedish Match wykupił już prawie wszystkie wytwórnie zapałek na naszym kontynencie.

"... to wszystkim znane
drewienka, otoczone na jednym końcu masą,
która potarta o szorstką
powierzchnię,
zapala się..."
(Encyklopedia Orgelbranda
z 1868 r.)
Gdy Prometeusz darował nam ogień, narażając się po wieczne czasy na cierpienie zadawane przez sępie dzioby, czynił daremną ofiarę nie doceniając ludzkiej przemyślności. Człowiek, przekonawszy się o użyteczności bardzo wysokich temperatur, szybko przestał zdawać się na pioruny i nauczył wywoływać płomienie sam.
     Zanim zapałka na dwa stulecia stała się symbolem lekceważenia łaski natury, myślące istoty dwunożne radziły sobie na najróżniejsze sposoby. Bodaj najwcześniej pocierano o siebie dwa kawałki drewna, kapłani egipscy stosowali soczewki i lustra, w końcu wyszukano krzemień, który w połączeniu z hubką stał się na wieki nieodłącznym wyposażeniem wędrowców i gospodarstw domowych. Bajkowy żołnierz chyba raczej nie nosił ze sobą mechanicznego krzesiwa, bowiem owa "maszynka do ognia" zwana również gazopyrionem była zbyt duża i masywna, żeby obciążał się nią piechur.
     Przy torze kolejowym w Czechowicach-Dziedzicach leżą sterty ośnieżonych pni. Dźwig wkłada je kolejno na wózek wjeżdżający w gardziel maszyny. Potem drewno wędruje przez kompleks długich hal, gdzie pracują automaty i ludzie. Jeśli złapać w palce jedną zapałkę z tysięcy, które aparat jednocześnie wrzuca do pudełek, ma się wrażenie, że między patyczkiem z kolorowym łebkiem a ledwo co ściętym balem drewna zawiera się prawie cała historia ludzkiego dążenia do wygody w kwestii rozniecania ognia.
     - Być może za piętnaście lat nikt już nie będzie używał zapałek... - prorokuje pesymistycznie Grzegorz Bajda, dyrektor Czechowickich Zakładów Przemysłu Zapałczanego, będących krajowym potentatem. - Zapalniczki, iskrowe zapalacze gazu oraz inne podobne urządzenia stają się coraz popularniejsze...
     Dziś bodaj tylko wyrafinowani fajczarze nie przypalą tytoniu benzyną czy gazem, reszta woli pstryknąć plastikowym przyciskiem niż

pocierać patyczkiem

o "draskę". A przecież jeszcze dla naszych prapradziadów zapałka była takim samym cudem techniki, jak dziś, nie przymierzając, zapalniczka... laserowa.
     Za ojca połączenia patyczka z siarką uważa się francuskiego chemika nazwiskiem Chancel, który w 1805 roku wynalazł zapałki maczane. Trzeba było nosić ze sobą buteleczkę ze stężonym kwasem siarkowym, w której zanurzało się łebek i przy wyjmowaniu samoczynnie pojawiał się płomień. Miały jedną zasadniczą wadę, która przez następnych lat dwadzieścia była udziałem wszystkich tego typu wynalazków - przy użyciu zdarzały się... wybuchy, a więc i poparzenia. Dotyczyło to także produktu angielskiego aptekarza Walkera, który jednak dokonał koncepcyjnego przełomu, każąc klientom używać do zapalania papieru ściernego.
     O autorstwo upowszechnionych później na całym świecie zapałek fosforowych _spierają się dziś Niemcy, Brytyjczycy i Francuzi. Wyrób był w użyciu identyczny jak współczesny, tyle że po pierwsze - zbyt łatwo się zapalał powodując liczne pożary, po drugie - biały fosfor masowo i błyskawicznie zabijał zatrudnionych przy produkcji robotników, powodując próchnienie ich kości.
     _Zapałki bezpieczne, _z fosforem czerwonym w masie łebkowej nazywane są również _szwedzkimi
, bowiem jako pierwsi zaczęli je produkować równo 130 lat temu bracia Lundstrom w Jonkoping.
     Jeśli westernowy bandzior zapala na ekranie zapałkę o obcas buta, ścianę domu lub nos szeryfa, to oznacza, że reżyser dbał o autentyzm również w drobnych szczegółach. Zastosowany w USA trójsiarczek fosforu zawarty w łebkach nie powodował chorób i był dobrym rozwiązaniem dla wszystkich tych, którzy chcieli mieć zapałki zapalające się choćby o skórę grzechotnika, i uważali, że używanie potarki stanowi... utrudnienie. Do dziś gustuje w nich Ameryka, w Europie produkuje je w niewielkich ilościach tylko kilka krajów. Również CZPZ - nazywają się Cowboy _i mają na pudełku napis: "_Zapalisz o cokolwiek", co jest zgodne z prawdą. Próbowałem o szybę, plastikowe pudełko oraz sportową stronę _Dziennika Polskiego _z równie dobrym skutkiem.
     Mimo wszystkich unowocześnień zapałczane pożary i wybuchy były bardzo częste, i to również od porzuconych po użyciu zapałek. Dlatego wymyślono, by fragment drewienka za łebkiem nasączać specjalnym roztworem, co zapobiega jego żarzeniu się po zdmuchnięciu płomyka.
     - Współcześnie producenci, w tym również my, staramy się o bezpieczeństwo zupełnie innego rodzaju - tłumaczy, oprowadzając po halach, Tadeusz Rzepus, kierownik produkcji w CZPZ. - Wyrób musi być

ekologicznie czysty,

jest to podstawowy warunek stawiany przez wszystkich odbiorców.
     "Czechowice" wytwarzają dziś około 60 procent całej polskiej produkcji zapałek, przyzwoitą jej część eksportując, dzięki czemu maszyny mogą pracować pełną parą. To efekt w porę przeprowadzonej, zasadniczej modernizacji. Pozostałym trzem krajowym firmom wiedzie się raczej średnio i nie dziwota, skoro mamy od lat do czynienia z permanentnym, światowym kryzysem zapałczanym.
     Polskie fabryki musiały walczyć z konkurencją od początku swego istnienia. O ile manufaktury z Kongresówki miały się całkiem nieźle, zasypując swymi wyrobami bezdenny rynek Rosji, o tyle na przełomie XIX i XX w. w zaborze austriackim nasi południowi sąsiedzi dzięki perfidnemu manewrowi reklamowemu doprowadzili do bankructwa wielu polskich przemysłowców. Fabryki z Czech i Moraw wypuściły na rynki Galicji i Lodomerii zapałki z wizerunkami polskich monarchów, Wawelu i miejsc kultu religijnego, w dodatku pisząc bezczelnie na etykietach: "wyrób krajowy". Gra na nucie patriotycznej była tak trafna, że w krótkim czasie trzeba było pozamykać zakłady w: Krakowie, Lwowie, Smorzu, Tarnowie, Stanisławowie, Bielsku i Białej. Do wybuchu pierwszej wojny ostali się tylko najwięksi: Adelberg w Bolechowie, bracia Stabrowscy w Sidzinie oraz Leopold Unger w Żywcu.
     W okresie międzywojennym mieliśmy na początku 19 fabryk i produkcja zapałek nad Wisłą stała się tak dochodowa, że postanowili "wykolegować" nas Szwedzi pod rękę z Amerykanami. I zrobili to nadzwyczaj skutecznie, bo cóż z tego, żeśmy mieli nieprzebrane zasoby osiki, najlepszej bodaj w Europie, skoro oni dysponowali większym kapitałem?
     Trust International Match Corporation kupił najpierw największą w Polsce fabrykę w Czechowicach, wybudowaną parę lat wcześniej jeszcze na mocy decyzji Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. Zagraniczni burżuje sprzedawali następnie czechowickie zapałki po cenie niższej od kosztów produkcji, do czasu aż "padły" inne wytwórnie. Wtedy trust również wszystkie je wykupił, po czym

podniósł drastycznie ceny

na zapałki krajowe i zasypał polski rynek śmiesznie tanimi, oczywiście ze swoich własnych, zagranicznych fabryk.
     Kombinacjom towarzyszyła umiejętnie podsycana przez IMC wojna prasowa, mająca przekonać polityków i opinię publiczną o konieczności powołania Polskiego Monopolu Zapałczanego. Sejm podjął taką decyzję w 1925 roku, upaństwawiając wszystkie wytwórnie. Następnie wydzierżawił je... Szwedom, którzy zlikwidowali większość z nich, utrzymując niedobór zapałek oraz ich bardzo wysoką cenę. Od tego czasu pomiędzy Bałtykiem a Tatrami rzeczywiście dzielono zapałkę na czworo, zaś na wynędzniałych Kresach Wschodnich nastąpił masowy powrót do hubki i krzesiwa. Mimo to na osiem lat przed wojną rząd przedłużył umowę z IMC do... 1965 roku.
     Data jest charakterystyczna o tyle, że za późnego Gomułki zapałki... staniały i był to bodaj jedyny produkt w PRL, któremu, zgodnie z zapowiedziami władzy, to się zdarzyło. Dlaczego? Otóż była to w Polsce Ludowej branża tak dochodowa, jak kura znosząca złote jajo - jej rentowność wynosiła aż 300 procent! Pudełko zapałek kosztowało tyle samo, ile paczka papierosów lub codzienna gazeta, zaś aby pojąć dokładnie relacje cenowe, zajrzyjmy do książki pod tytułem: "Technologia produkcji zapałek" wydanej na rok przed dojściem do władzy Gierka: "Coraz powszechniejsze stosowanie zapalniczek nie wpłynie na ograniczenie produkcji zapałek, zasięg użytkowników zapalniczek jest bowiem zawężony do niewielkiej grupy osób". Czyli ludzi zamożnych, bo zapalniczka była wówczas rarytasem, którym mógł "zaszpanować" nawet dyrektor przed innymi dyrektorami.
     Polski przemysł zapałczarski utrzymywał przez dziesięciolecia inne, nierentowne branże, do czasu, aż zwalił go z nóg powrót kapitalizmu nad Wisłę. Otwarte granice pozwoliły na import do Polski olbrzymich ilości bardzo tanich _spiczek _z Ukrainy i Białorusi. Przez kilka miesięcy na przełomie 1991 i 1992 roku prawie nikt nie kupował krajowych wyrobów zaopatrując się głównie na bazarach, w towar ze Wschodu. Nasi wytwórcy omal w tym okresie nie poszli z torbami, ale na całe szczęście

produkt konkurencji

miał dwie wady: nie zapalał się, a jeśli już, to pryskał na boki iskrami przypalając ubrania.
     - Mieliśmy wówczas wizyty cwaniaków, którzy proponowali nam "interes" polegający na tym, że nakleimy nasze znaki firmowe na sprowadzone zza wschodniej granicy zapałki, a oni je sprzedadzą. Oczywiście nigdy tego nie zrobiliśmy - wspomina dyrektor Bajda.
     W sukurs polskim producentom przyszło również wprowadzenie podatku VAT oraz większa stanowczość służb skarbowych egzekwujących od handlowców takież faktury. Czechowickim zakładom pomógł okrzepnąć duży kontrakt z Egiptem na dostawę patyczków oraz rewanż za ck austriackie czasy w postaci eksportu do Czech i Słowacji. Dziś firma wysyła do różnych krajów świata jedną piątą swoich wyrobów.
     - Myślę, że zainteresowanie zapałkami podtrzymuje to, iż ktoś się połapał, że na maleńkich pudełeczkach są całe hektary stosunkowo niedrogiej powierzchni reklamowej - twierdzi Roman Andruchowycz, właściciel firmy "Pamer" w Krakowie, największy małopolski dealer zapałczany.
- Co miesiąc sprowadzam i sprzedaję dziesięć ciężarówek tego towaru i uważam, że rynek jest bardzo stabilny.
     Od czterech lat polskie zakłady, których ostało się cztery: w Bystrzycy, Czechowicach
- Dziedzicach, Częstochowie oraz Sianowie, zajmują się wytwarzaniem zapałek z reklamami. Najprostsze mają normalną wielkość, zaś na pudełku zwykle nazwę i numer telefonu jakiejś krajowej hurtowni. Te bardziej wysublimowane zwane są wprost _reklamowymi _i mają pudełeczka tak płaskie, że mieszczą ledwo dwa rzędy patyczków. Opakowania są wąskie lub szerokie w zależności od życzeń klienta, tak samo jak barwy łebków, których jest do wyboru ponad dwadzieścia.
     A etykiety! Nowoczesna poligrafia dała ogromne pole do popisu. Reprodukuje się kolorowe fotografie z różnych części globu, odwzorowuje najbardziej fantazyjne logo firmy, organizacji bądź instytucji. Krajowy biznes jeszcze się nie połapał, że to tania i

elegancka reklama,

więc przeważają klienci z Zachodu.
     - Jest co zbierać! - mówi z przekonaniem Kazimierz Widuch, czechowicki filumenista z czterdziestoletnim stażem, który stale odwiedza wszystkie cztery krajowe "zapałczarnie". - Polskie firmy mają w swojej ofercie kilka tysięcy wzorów etykiet.
     Mając świeżo w pamięci wybory samorządowe, trzeba uświadomić naszym politykom i działaczom, iż ich koledzy w Niemczech nie wyobrażają sobie kampanii bez własnych podobizn na pudełkach zapałek. Częstochowska Fabryka Zapałek przed wyborami w RFN wykonała zamówienia jednej trzeciej tamtejszych kandydatów, którzy zlecali wykonanie nawet kilkudziesięciu tysięcy opakowań.
     Myli się jednak ten, kto sądzi, że przestało być ważne to, co w pudełeczku. Jeśli prześledzić cykl produkcyjny, zaczyna się nabierać do zapałki szacunku. Zanim osikowe patyczki, które zatknięte w pasach transmisyjnych wyglądają niczym nieskończone Madejowe łoże, zanurzą końce w kolorowej masie, są sortowane, szlifowane, parafinowane, nieustannie poddawane kontroli jakości...
     Specjalną ofertę stanowią zapałki grillowe i kominkowe _długości do 20 cm, nie dość, że ładne, to jeszcze pozwalające nie poparzyć sobie rąk przy czynnościach, do których służą.
     Od paru lat zwycięską zapałkową "wojnę" z całą Europą toczą, tak samo jak przed siedemdziesięciu laty, Szwedzi. Koncern Swedish Match wykupił już prawie wszystkie wytwórnie na naszym kontynencie. Prywatyzacja w jego wykonaniu ma, mówiąc delikatnie, różne oblicza. Niezbyt ładne choćby na Węgrzech, gdzie fabryki zapałek zamieniono na... magazyny. Miejmy nadzieję, że nad Wisłą nie powtórzy się szwedzki scenariusz z okresu międzywojennego.
     W każdym razie jeśli ktoś stawia w domu naturalną choinkę, z prawdziwymi świeczkami, niechże do ich zapalenia użyje zapałki. Takiej zwykłej, drewnianej. Wynalazcy bowiem nie próżnują, chcąc wprowadzić do produkcji zapałki wyłącznie z surowców chemicznych, ulegających biodegradacji. Albo _Multi Match
czyli wielokrotnego użytku. Drżyjcie, zapalniczki i zapalacze!
Adam Molenda

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski