Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapiski z czterech dekad

Redakcja
(Zamiast podsumowania 40. Studenckiego Festiwalu Piosenki)

WACŁAW KRUPIŃSKI

WACŁAW KRUPIŃSKI

(Zamiast podsumowania 40. Studenckiego Festiwalu Piosenki)

   DEKADA PIERWSZA. Uczestniczyłem w niej jedynie pośrednio; jej echa docierały do mnie w postaci piosenek wykonawców, którzy nagrody Studenckiego Festiwalu Piosenki, wówczas Ogólnopolskiego Studenckiego Konkursu Piosenkarzy, zamieniali niemal natychmiast na ogólnopolską sławę, zwielokrotnianą poprzez udział w o rok młodszym od konkursu krakowskiego Krajowym Festiwalu Piosenki w Opolu, poprzez obecność na antenie radia, a i pojawiających się w polskich domach czarno-białych telewizorów.
   A zaczęło się to w 1962 roku za sprawą działaczy Zrzeszenia Studentów Polskich w Krakowie, a konkretnie - Komisji Kultury Rady Okręgowej. "Dziennik Polski" pisał: Licznych miłośników piosenki z pewnością zainteresuje wiadomość o I ogólnopolskim studenckim konkursie piosenkarzy. (...) Patronat nad konkursem objął komitet honorowy, którego przewodniczącym jest rektor UJ prof. dr K. Lepszy. Konkurs odbywać się będzie 23 i 24 listopada w "Rotundzie", a jego zakończenie nastąpi 25 XI w sali Filharmonii. Przewiduje się, że w konkursie weźmie udział ok. 40 piosenkarzy reprezentujących wszystkie środowiska studenckie.
   Ostatecznie przyjechało 18 uczestników z sześciu środowisk, z których jury pod wodzą Lecha Terpiłowskiego nagrodziło I nagrodami ex aequo Mariana Kawskiego i Edwarda Lubaszenkę, a II przyznało studentce krakowskiej PWST Ewie Demarczyk. Po latach niegdysiejszy student medycyny z Wrocławia został wspaniałym krakowskim aktorem, Demarczyk - Czarnym Aniołem Piosenki, a i Marian Kawski, niegdysiejszy student prawa, wypełnił swym basem rodzime sceny muzyczne.
   Dziś, z perspektywy czterech dekad, wiele nazwisk wypełniających festiwalowe protokoły z lat 60. nie błyszczy jak dawniej, inne szybko wyblakły, niemniej to właśnie pierwsza dekada dawała, jak żadna następna, laureatom wstęp na estrady, do studia nagrań Polskiego Radia, a kto miał szczęście, i przepustkę do zmonopolizowanego, jak wszystko, przez państwo przemysłu fonograficznego. Szybko więc studenccy laureaci stawali się gwiazdami polskiej piosenki - na krótko lub na dziesięciolecia. Wystarczy sięgnąć do dawnych protokołów. Bogdana Zagórska, Teresa Tutinas, Piotr Szczepanik, Leszek Długosz, Zdzisława Sośnicka, Urszula Sipińska, Maciej Zembaty, krakowianki Urszula Popiel i Hanna Podkanowicz, Kazimierz Grześkowiak, Elżbieta Igras, Elżbieta Jodłowska - wszyscy oni zapadli na dłużej lub krócej w pamięć Polaków. Dwoje laureatów, z 1967 roku, wpisało się zwłaszcza mocno w dzieje polskiej estrady i piosenki - Maryla Rodowicz i Marek Grechuta.
   DEKADA DRUGA. Otwiera ją m.in. laureat z grudnia 1970 roku - Andrzej Sikorowski, nagrodzony w konkursie na piosenkę, bo w tym czasie osobno wyróżniano wykonawców i twórców piosenki. I właśnie ta dekada miał stać się czasem bardów, opisujących nasze tu i teraz, _przeciwstawiających się zakłamaniu i propagandzie sukcesu narastającej wbrew coraz bardziej ponurym realiom. Autorski głos bardów jest największą wartością tamtych festiwali, kiedy to nagrody otrzymywali: Jacek Kleyff, Krzysztof Piasecki, Jan Wołek, Wojciech Bellon, Jacek Kaczmarski, Andrzej Poniedzielski, Stanisław Klawe, Grzegorz Bukała, Waldemar Chyliński, Zbigniew Książek, Grzegorz Tomczak, Marek Tercz...
   To oni - jak poeci Nowej Fali, jak teatry - by tylko STU czy poznański Teatr Ósmego Dnia przywołać, jak filmowcy z tzw. kina moralnego niepokoju - zapisywali w swych piosenkach niezgodę na tamten świat, swe marzenia o wolności, swe pragnienia moralnego ładu. Naturalnie, wyrażać takie myśli nie było łatwo, wszak każdy wers podlegał cenzurze, zatem uciekano w mowę Ezopa, w kostium historycznych paraleli (Kaczmarski), w krainę Arkadii (Bellon).
   Studenckim twórcom i tak było wolno więcej; wszak wszystko odbywało się w obiegu zamkniętym - studenckich klubów, studenckich rozgłośni. Bo już na masową popularność bardowie liczyć nie mogli. Nie dla nich było Opole - nastawione na muzykę lekką, łatwą i przyjemną, nie dla nich telewizja, radio, fonografia. Oczywiście można by się zastanawiać, czy tzw. masowa widownia była gotowa na przyjęcie tych nie przebojowych, a wręcz zgrzebnych piosenek, nierzadko wymagających od odbiorcy intelektualnego przygotowania. Władza wolała jednak tego nie sprawdzać. Zatem tkwili bardowie w środowiskowym getcie, jednakże na tyle dużym, że występowali jak rok długi, a ich piosenki stawały się kolejnym spoiwem ówczesnej młodej inteligencji. Jak filmy w dyskusyjnych klubach filmowych, jak odkrywana proza Cortazara czy Borgesa.
   Nieprzypadkowo prowadzący w tym roku koncert galowy 40. SFP Andrzej Poniedzielski, sam uczestniczący w tym obiegu, mówił o tych piosenkach, że był to niezbędnik polskiego inteligenta z owych lat. Niby tylko piosenki, ale stała za nimi motywacja wywiedziona z zaczytywanego wówczas Herbertowskiego _Pana Cogito - _szło o to, by wypełnić _Przesłanie Pana Cogito,
by dać świadectwo. Wyrazić myśl i sens, nawet jeśli nie zawsze oprawione w doskonałą muzykę, jeśli nie zagrane zbyt finezyjnie albo amatorsko zgoła.
   Studenccy bardowie byli idolami środowiska, ich się słuchało, ich piosenki nagrywane na amatorskim sprzęcie się kolportowało, a ich sporadycznie ukazujące się, w drugiej połowie lat 70., płyty czy kasety rozchwytywało. To był zresztą jeszcze jeden przejaw schizofrenii tamtych czasów - oto pod auspicjami Socjalistycznego Związku Studentów Polskich (bo innego nie było) ukazała się płytka z piosenkami Przemysława Gintrowskiego. A zarazem na innej płytce z tejże serii Grupie Pod Budą nie pozwolono nagrać niewinnej w sumie piosenki, tyle że z tekstem: Ciężkie czasy, dziwne czasy, Panie nasz...
   A jednak po nas coś zostanie /coś, co może jest nowe /a jednak po nas coś zostanie /choćby ta cisza wyrzeźbiona słowem - śpiewała w owej dekadzie olsztyńska grupa Stefana Brzozowskiego Niebo. I pozostało jakże wiele. Postaci i piosenek. Mimo iż zamkniętych w środowiskowym getcie.
   DEKADA TRZECIA. Po bezbarwnym konkursie roku 80., następny - w klimacie posierpniowego karnawału - wyniósł m.in. Andrzeja Janeczko, dworującego sobie z obalonego sekretarza Gierka. Ostrzejsze tony wnosili też inni, jak Marek Majewski (teraz satyryk obecny i na naszych łamach), jak Zbigniew Sekulski, bezpardonowo szydzący z Wielkiego Brata. Ówczesne koncerty laureatów, w wypełnionej szczelnie hali Wisły (popołudniowy i wieczorny), nadal potwierdzały, że studencka piosenka ma w środowisku, w jakim wyrasta, ogromne oparcie. Nagrywane amatorsko na kasety występy krążyły z rąk do rąk, będąc niejako zapowiedzią tzw. drugiego obiegu nie tylko prasy i książek, ale i kaset właśnie (z piosenkami Kelusa, Kaczmarskiego, Gintrowskiego), który rozkwitł w stanie wojennym.
   On też po raz trzeci przerwał w 1982 roku ciągłość krakowskiego festiwalu, jak w 1968, jak w 1971. A potem znów pojawili się śpiewający studenci w Krakowie, by w 1983 piosenkami m.in. katalońskiego barda Lluisa Llacha upomnieć się o poszanowania praw człowieka i jego godność. Postawie tej dali wyraz również niezgodą, by telewizja, wtedy utożsamiana z reżimem, nagrywała ich występ. Pamiętam awanturę za kulisami i niezłomność, jaką wykazali się laureatka I nagrody - Antonina Krzysztoń, Zespół Reprezentacyjny (ten od Llacha), krakowianka Tamara Kowalska (dziś Kalinowska), Magda Żuk... I wyłączone w hali Wisły kamery, gdy śpiewali.
   I to był jeden z ostatnich festiwali o tak wyraźnym piętnie polityki. Wraz z kolejnymi coraz mniej było bardów, coraz rzadziej teksty komentowały polskie lęki, tęsknoty, pragnienia. Jeśli - to miały wymiar jednostkowy, egzystencjalny, otulony autorskim ego. Jeszcze Jan Kondrak, sugestywny wykonawca i autor, do dziś przewodzący lubelskiej piosenkarskiej Federacji, jeszcze Konrad Materna, jeszcze kilku już nie tak utalentowanych autorów...
   Stopniowo jednak piosenka studencka, mimo iż kraj wciąż tkwił w realiach gasnącego PRL-u, niejako antycypując przyszły zwrot ku normalności, powracała w rejony jej przypisane: miłości, egzystencjalnej refleksji, jednostkowo doświadczanego Weltschmerzu. Zanikały też żart i satyra; nikt nie chciał - nie umiał? - podążać po śladach Salonu Niezależnych, Krzysztofa Piaseckiego, Bohdana Smolenia, pytającego niegdyś Życie dlaczego mnie chłoszczesz na odlew lewicą w pysk?, _grupy BABA, która wywołała szał, gdy w hali Wisły, wszak klubu gwardyjskiego, wykonała piosenkę _Milicja, Wrocław i ja, czy Ryszarda Makowskiego (potem przez wiele lat w kabarecie OTTO), który brawurowo w 1986 roku śpiewał, jak to wpadła rakieta do komiteta.
   To z tej dekady, dodajmy, wywodzi się Grzegorz Turnau, bodaj ostatni, który zrobił tak wielką karierę laureat SFP. Wygrał licealistą będąc, bo też od lat już rygor posiadania indeksu, niegdyś bezwzględnie przestrzegany (to Wojciech Młynarski nie zdołał przekonać organizatorów festiwalu, by dopuścili do konkursu w 1962 roku nie mającą indeksu przedstawicielkę środowiska warszawskiego Fryderykę Elkanę), osłabiono zapisem o związkach ze środowiskiem studenckim. To w tych latach laury zdobyli Mariusz Lubomski, Renata Przemyk... W sumie niewielu nagrodzonych zdołało mocniej zaistnieć.
   DEKADA CZWARTA. Mimo odwrócenia biegu nie tylko polskiej historii, a może właśnie dlatego, krakowski festiwal śpiewających studentów podążył rytmem wyznaczonym w latach 80. Coraz mniej w piosenkach było treści komentujących polskie hic et nunc, coraz mniej komentarza do zdarzeń, coraz więcej poetyckich fraz, coraz bardziej dawało się zauważyć traktowanie piosenki jak formy rozrywki i szansy zarazem na estradową karierę. Ot, piosenka i na tym festiwalu poczęła powracać w ramy od wieków ją okalające.
   Tyle że, paradoksalnie, przeglądnijmy protokoły, jakże niewielu laureatom festiwalu udało się wyjść poza zamknięty krąg - na pewno grupie Raz Dwa Trzy (I nagroda w 1990 roku). Komu jeszcze? Robert Kasprzycki, który wygrał rok później, już stał się ofiarą karkołomnych zabiegów fonografii, podobnie Dominika Kurdziel. Od pięciu lat usiłuje znaleźć swoje miejsce na estradzie utalentowana Paulina Bisztyga... Wielu zdolnych wykonawców zaszyło się w piwniczkach kabaretów, jak Dorota Ślęzak, jak Basia Stępniak, jak Agata Ślazyk, by tylko w kręgu osób związanych z Krakowem pozostać. Inni poszli na łatwy poklask jak Grzegorz Halama, który nawet Oklasky dopisał sobie jako firmowy atrybut... Wybił się w ostatnim czasie Janusz Radek, ale właściwie bardziej poprzez wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej.
   Bo też tzw. piosenka studencka to coraz bardziej twór artystyczny, a zatem pozostający w opozycji do masowej estrady, tyle że nie z racji treści. Na rynku komercji, gdy trwa wyprzedaż idoli z "Idola" i gwiazdek jednorazowego użytku, gdy fonografię sprzężoną ze stacjami radiowymi interesują głównie wskaźniki sprzedaży i słuchalności, laureatom z Krakowa znów trudno się przebić. Teraz nikt już nie zaprasza ich na festiwal opolski, co było w latach 60. regułą, a, co więcej, w przeciwieństwie do lat 70. nie mają swojej studenckiej publiczności. Ta bowiem słucha tego, czego słuchają tzw. masy. A skoro zatraciło swą wyrazistość samo środowisko, zatem i powstające w nim piosenki.
   I obawiam się, że jest to już zjawisko trwałe. Co nie oznacza wcale gorsze. Po prostu Studencki Festiwal Piosenki stał się wierzchołkiem niemałego ruchu piosenki artystycznej, który rozprzestrzenił się po całej Polsce. Wystarczy przyjrzeć się mapie rozmaitych przeglądów i festiwali - są na niej Radzyń Podlaski, Biłgoraj, Myślibórz, Radom, Ostrołęka, Andrychów, Rybnik, Sieradz, Gorlice. To stamtąd trafiają do Krakowa nierzadko artyści o profesjonalnych umiejętnościach, jakże dalecy od tego, co narzuca jako wzorzec Opole, co idealizuje szklany ekran.
   I dlatego tak zbliżył się krakowski festiwal estetycznie do olsztyńskich Spotkań "Śpiewajmy poezję", do Przeglądu Piosenki Aktorskiej. I nieprzypadkowo Iwona Loranc czy Piotr Rogucki, a i Janusz Radek zbierali nagrody i w Krakowie, i we Wrocławiu. Z kolei tegoroczna rewelacyjna laureatka Beata Lerach przed Krakowem odniosła sukces w Olsztynie właśnie. I tak mamy drugi obieg piosenki, z własnymi kryteriami oceny i jurorami, będący reakcją na koalicję estradowej konfekcji, by nie rzec tandety. Jego siłą jest talent, wrażliwość i umiejętności; pytanie tylko, jak z tymi atutami przebić się do szerszego grona słuchaczy? Czy to możliwe? Na to już przyniesie odpowiedź
   DEKADA PIĄTA... - ?
WacŁaw KrupiŃski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski