Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniałem nawet imienia [WIDEO]

Marcin Banasik
Marcin Banasik
Stanisław Belski
Stanisław Belski Fot. Marcin Banasik
Były okresy, że nie mogłem jeść i spać. W nocy słyszałem, jak pacjenci płaczą, żalą się i ciągle mówią do siebie. To nie są warunki, w których można wyzdrowieć - mówi 58-letni Stanisław Belski ze Słaboszowa, który za kradzież kawy trafił do psychiatryka na osiem lat.

Szuler i chuligan, chcąc uniknąć więzienia, udaje psychicznie chorego, tym samym idąc do zakładu psychiatrycznego zamiast do celi. Rządzi tam jednak despotyczna siostra, która stosuje okrutne i bolesne metody zaprowadzające spokój. Nowy pacjent, widząc swoich zastraszonych współtowarzyszy, postanawia się zbuntować i pokazać, kto tu rządzi. Fabuła legendarnego filmu „Lot nad kukułczym gniazdem” pokazuje jednak, że buntowanie się przeciwko personelowi szpitala przynosi drastyczne skutki dla pacjentów.

Autor: Marcin Banasik

Właśnie ten film był puszczany pacjentom zakładu psychiatrycznego w Rybniku, gdzie osiem lat życia spędził 58-letni Stanisław Belski ze Słaboszowa pod Krakowem. - Chcieli nam chyba pokazać, co się może stać, jeśli będziemy odmawiali przyjmowania leków lub będziemy chcieli uciekać - mówi Małopolanin, który trafił do psychiatryka za podejrzenie kradzieży kilku paczek kawy.

Po wyjściu z zakładu pan Stanisław wrócił do rodzinnego domu w Słaboszowie, małej miejscowości położonej w północnej części Małopolski. - Przez osiem lat dużo się zmieniło. Jechałem do domu piękną autostradą, a w mojej miejscowości wyremontowano drogi, pojawiły się chodniki. Te wszystkie zmiany mnie ominęły - nie kryje żalu 58-latek.

Pan Stanisław od kilku dni prawie codziennie przyjmuje dziennikarzy. Ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę siedzi w pokoju i opowiada o pobycie w zakładzie. Jest spokojny, opanowany i bardzo szczupły. Przyglądając się jego twarzy, można dokładnie zauważyć zarysowane pod skórą kości policzkowe.

W najgorszym momencie pobytu w Rybniku mężczyzna mierzący 175 cm ważył jedynie 58 kg. - Były takie okresy, że nie mogłem jeść ani spać. W nocy słychać było, jak pacjenci płaczą, żalą się i ciągle mówią do siebie. To nie są warunki, w których można wyzdrowieć - twierdzi mieszkaniec Słaboszowa.

Gorzki smak pigułek w proszku
Dziś z ośmiu lat przymusowej izolacji pan Stanisław pamięta głównie leki i przerażającą monotonię dnia codziennego. Pigułki z małego pojemnika podpisanego jego nazwiskiem połykał trzy razy dziennie. - Pewnego dnia siostra dyżurna zauważyła, że jeden z pacjentów nie połykał lekarstw. Od tamtego momentu podawano nam je w formie sproszkowanej. Ciężko to było przełknąć, a w smaku było ohydnie gorzkie - wspomina 58-latek.

Kiedy wróciły leki w pigułkach, siostra przyglądała się każdemu pacjentowi, dopóki nie połknął tabletek. Pamięta też pierwszy dzień pobytu w Rybniku. Trafił na oddział po południu. - Musiałem się rozebrać i oddać wszystkie rzeczy, które miałem przy sobie. Dostałem jedynie piżamę. Była tak sprana i wypłowiała, że nie pamiętam nawet, jakiego była koloru - zauważa 58-latek.

Kolejnego dnia usłyszał od lekarzy, że jest chory na schizofrenię paranoidalną. - Pierwszy raz spotkałem się z takim określeniem. Przez następne miesiące często odwiedzałem bibliotekę. Przeglądałem wszystkie książki, w których mogłem przeczytać coś o schizofrenii. To, co czytałem, nie pasowało do mnie, ale wierzyłem, że lekarze mają rację i chcą mi pomóc - wspomina były pacjent rybnickiego psychiatryka.

Pan Stanisław był członkiem tzw. klubu pacjenta w ośrodku. Pracował, sprzątając biura lekarzy za stawkę - jak podaje wynoszącą 3 zł na dzień. - Dzięki zarobionym pieniądzom co kilka tygodni mogłem iść do tamtejszej kawiarni i kupić sobie sok i sałatkę - wspomina.

Najbardziej traumatycznym przeżyciem dla pana Stanisława była terapia elektrowstrząsowa. - Za namową lekarza zgodziłem się na dziesięć zabiegów, ale po drugim zrezygnowałem. Bo to był horror. Po elektrowstrząsach nie wiedziałem, jak się nazywam i gdzie jestem. Czułem, że zamiast mi pomagać - szkodzą - mówi 58-latek.

Stanisław Belski jest trzecim pacjentem zakładu psychiatrycznego w Rybniku, który opuścił szpital po wielu latach „przymusowego” leczenia. Wcześniej wypuszczony został Krystian Broll i Feliks Meszka.

Trzech byłych pacjentów rybnickiego psychiatryka łączy kilka rzeczy. Twierdzą, że znaleźli się tam z powodu błędów sądów i byli bezprawnie poddani leczeniu. Ponadto wszystkich trzech mężczyzn reprezentuje adwokat z Krakowa Piotr Wojtaszak. Mecenas jest jednym z nielicznych w kraju specjalistów od wyciągania ludzi z zakładów psychiatrycznych. Specjalizuje się również w sprawach o milionowe zadośćuczynienia za nieuprawnione pobyty w psychiatrykach.

O adwokacie ponownie zrobiło się głośno, kiedy na początku lutego na wolność wyszedł pan Stanisław. Moment ten uwiecznili fotoreporterzy ogólnopolskich gazet. Na zdjęciach widać, jak 58-latek opuszcza ośrodek z kilkoma reklamówkami w rękach. Za nim, w eleganckim garniturze i ze skórzaną torbą w ręku stoi jego pełnomocnik.

- Wyciągnięcie pacjenta ze szpitala to dopiero pierwszy etap walki o jego godne życie. Później dochodzimy o zadośćuczynienie przed sądem. Polski wymiar sprawiedliwości zazwyczaj zasądza niższe kwoty niż te, które wywalczyć można przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Dlatego też większość spraw kończy się właśnie w Strasburgu - mówi mec. Piotr Wojtaszak.

Adwokat niechętnie mówi o zarobkach z tytułu reprezentowania pacjentów zakładów psychiatrycznych. Ile mogą dostać klienci? Z sądowych orzeczeń wynika, że jeśli prawnik udowodni przed sądem, iż kilkuletni pobyt w psychiatryku był niezgodny z prawem, to pacjent może liczyć nawet na kilka milionów złotych zadośćuczynienia.

Człowiek „Chodzi po ścianach"
Sądy zasądzają do kilku tysięcy złotych za jeden dzień pobytu w zakładzie psychiatrycznym (w jednym przypadku kwota wyniosła 10 tys. zł). Są to pieniądze o wiele wyższe niż w aresztach lub więzieniach. Bierze się to stąd, że w szpitalach stosowana jest farmakoterapia, po której - jak mówią pacjenci - człowiek zaczyna „chodzić po ścianach” lub ma zapaści . W więzieniach nikogo nie przymusza się do brania środków psychoaktywnych. - W szpitalach zdarza się też elektroterapia, czyli podłączanie elektrod z prądem do głowy na ok. 10 minut. Jest to niezwykle inwazyjny zabieg porównywany do operacji na otwartym mózgu. Skutki są porażające - twierdzi prawnik.

Innego zdania jest Andrzej Krawczyk, dyrektor Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku. W specjalnym oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej szpitala przekonuje, że terapia elektrowstrząsami jest powszechnie stosowaną i popularną metodą terapeutyczną. - Jest prawnie dopuszczoną formą leczenia pacjentów w Polsce i na świecie. Co więcej - wiele autorytetów lekarskich w dziedzinie psychiatrii rekomenduje tę metodę jako bezpieczniejszą, wywołującą w niektórych przypadkach mniej skutków ubocznych niż terapia lekami. Leczenie elektrowstrząsami jest polecane np. w przypadku kobiet w ciąży, co świadczy o pełnym bezpieczeństwie stosowania tej metody przez lekarzy - twierdzi Andrzej Krawczyk.

Rybnickich lekarzy najbardziej oburzyło ostatnie „medialne” wyjście Belskiego, przedstawianego jako pana, który niesłusznie trafił na osiem lat za „kradzież kilku paczek kawy”. To obraz zaburzony…

Z karty karalności p. Belskiego wynika, że nie dokonał on tylko kradzieży kawy. Wcześniej był karany w 1996 r. w Gdańsku, w 1998 w Poznaniu, w 1999 r. w Warszawie za czyny przeciwko mieniu. W sierpniu 1999 roku była to kradzież art. tekstylnych ze sklepu IKEA - czytamy w oświadczeniu szpitala.

Mec. Wojtaszak zapewnia, że gdyby pan Belski miał normalny proces, w więzieniu mógłby spędzić co najwyżej dwa lata. - Sęk w tym, że nawet jeśli mój klient dopuścił się drobnej kradzieży, to w państwie prawa nikt na wiele, wiele lat nie powinien z tego powodu trafić na oddział zamknięty. Policja, sąd, lekarze, wszyscy powinni byli wiele lat temu wykonać swoją robotę, by zweryfikować, czy ci panowie dopuścili się takich, a nie innych czynów - wyjaśnia prawnik.

Tylko pieczątki się zmieniały
Stanisław Belski nie kryje, że miał wcześniej problemy z prawem. Na pytanie jak to dokładnie było z kradzieżą kawy, odpowiada, że sprawę będzie wyjaśniał razem z adwokatem. „Środowisko i personel Szpitala jest zbulwersowany nieprawdziwymi informacjami prezentowanymi przez osobę reprezentującą Pacjentów. W związku z tym przygotowywany jest pozew i doniesienie do prokuratury w odpowiedzi na kłamliwe opinie, które są przedstawiane” - czytamy w oświadczeniu dyrekcji szpitala.

Z kolei mec. Wojtaszak zarzuca przedstawicielom szpitala, że opinie lekarskie sporządzane wobec Stanisława Belskiego wyglądają często jak pisane według jednego schematu, jakby powielane, tylko pieczątki lekarzy się zmieniały.

W odpowiedzi dyrektor szpitala zapewnia, że „opinie o stanie zdrowia Pacjenta S.B. nie były zapożyczane z kart innych pacjentów. S.B. był badany tak często, jak było to wskazane; w momencie gdy wyrażał na to zgodę. Lekarze prowadzący terapię pacjenta i wydający opinie na jego temat mają swobodę działania w tym zakresie, zagwarantowaną w kodeksie etyki lekarskiej”.

Mec. Wojtaszak podkreśla, że w sprawie Meszki i Brolla wypowiedział się Sąd Najwyższy, który uznał, że nie popełnili oni zarzucanych im czynów. Winę za umieszczenie ich w szpitalu ponosi cały system wymiaru sprawiedliwości, który postanowił pozbyć się na wiele lat problemu.

Wczoraj przed katowickim sądem rozpoczął się proces w sprawie Brolla, który za osiem lat izolacji domaga się 14,5 mln zł. Prokuratura postawiła mu zarzut gróźb karalnych. Miał powiedzieć do jednej osoby: zabiję cię. Nikt mu tego nie udowodnił. Nie było konfrontacji podejrzanego z pokrzywdzonym. Nie było procesu. Prokuratura w Rybniku wysłała Brolla na badanie psychiatryczne, biegli stwierdzili paranoję i rybnicki sąd postanowił o przymusowym leczeniu.

Szpital na swojej stronie internetowej przypomniał list sąsiadów Brolla z 3 marca 2015 r.: „Wszczynanie awantur, oszustwa i pobicia, konflikty z zatrudnionymi pracownikami czy zaległości finansowe to tylko niektóre z czynów, o jakich piszą w liście sąsiedzi byłego pacjenta”.

Na wolności
Pan Stanisław Belski twierdzi, że już niedługo razem ze swoją partnerką życiową wyjedzie z kraju. Twierdzi również, że ma mnóstwo przyjaciół poza granicami Polski, którzy pomogą mu rozpocząć nowe życie.

Podkreśla, że 30 lat temu zakochał się w ich opowieściach o tym, jak żyje się poza granicami Polski. Miał wtedy wyjechać, m.in. do Niemiec i Belgii. Nie podejmował tam jednak żadnej pracy. - Zawsze pomagali mi przyjaciele - twierdzi mieszkaniec Słaboszowa.

58-latek zapewnia również, że przed pobytem w psychiatryku był przedsiębiorcą. Miał zajmować się sprzedażą wyposażenia biur. Patrząc na skromne warunki, w jakich dziś żyje, ciężko wyobrazić go sobie w roli biznesmena, który dorobił się pieniędzy.

Pewne jest natomiast to, że pan Stanisław będzie domagał się zadośćuczynienia przed sądem. Nie chce jednak mówić, jakie kwoty bierze pod uwagę. Na pytania, czy będzie domagał się milionów złotych, odpowiada. - Pracujemy nad tym z panem adwokatem.

Fragment oświadczenia dyrektora zakładu psychiatrycznego w Rybniku:

„Pan S.B. to jeden z ponad 900 pacjentów szpitala.

Został zwolniony ze szpitala nie wskutek decyzji odnoszącej się do jego stanu zdrowia, a w efekcie zmiany kwalifikacji czynu, który dla sądu był podstawą do skierowania Pacjenta na leczenie. Stanowisko i rola Szpitala w tej sprawie nie wpływa na decyzję sądu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski