Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniany uliczny savoir-vivre

Andrzej Kozioł
Obwarzanki – zastępujące szewskie placki i kukiełki –sprzedawano wszędzie,  na zdjęciu plac przed krakowskim dworcem PKP sprzed pięćdziesięciu lat.
Obwarzanki – zastępujące szewskie placki i kukiełki –sprzedawano wszędzie, na zdjęciu plac przed krakowskim dworcem PKP sprzed pięćdziesięciu lat. Fot. Archiwum
Obyczaje. * Nałóg palenia przywleczony przez Austriaków * Psie Kiełbaski, Szewskie Placki, kukiełki Spod Panny Maryi * Lody, bajgle, zapiekanki maźnięte keczupem.

Jeszcze w latach mojego dzieciństwa nikt nawet nie słyszał o domofonach, kamienice stały otworem i dopiero o godzinie jedenastej wieczorem stróż przekręcał w zamku wielki klucz. Zaczynał się czas szpery. W ten sposób nazywano zwyczajową opłatę, pobieraną przez dozorców za otwarcie bramy. Dlatego bywało, że w teatrze, tuż przed zakończeniem spektaklu, co bardziej oszczędni krakowianie zrywali się z miejsc i z przepraszającymi uśmiechami, depcząc po nogach sąsiadów, zmierzali w stro- nę szatni – aby zdążyć do domu przed szperą...

Stróż miał oko na wchodzących do kamienicy, bezbłędnie odróżniał żebraków, domokrążców i niebieskich ptaszków od tak zwanych porządnych ludzi. Na wielu bramach widniały jeszcze przedwojenne tabliczki, emaliowane, białe z czerwonymi krzyżami, informujące, że właściciel domu wniósł na rzecz PCK odpowiednie opłaty zwalniające od jałmużny.

Tak było w porządnych kamienicach, o pewnych ambicjach, ale zdarzały się też domy, w których tunele bram stanowiły miejsce zgromadzeń przedmiejskich kindrów, łaziorów, osobników namiętnie palących papierosy – najtańsze, czyli „sporty” lub zgoła „mazury” – oraz popijających wino zwane jabcokiem, lub coś mocniejszego

Buchały więc niektóre bramy kłębami tytoniowego dymu, zapachem wina, ale dołączała się do nich jeszcze piwniczna woń – trochę pleśniowej wilgoci, ziemniaczanego odoru, a jeżeli mieszkańcy trzymali w piwnicach beczki z kiszoną kapustą, uzupełniała tę symfonię kwaśna woń, z upływem czasu, na wiosnę wpadająca w gnilną nutę. Możecie mi wierzyć, niektóre bramy nie pachniały przyjemnie...

Nie wszystkie też prezentowały się dobrze. Często nie malowano ich od dziesięcioleci i bywało, że ściany łuszczyły się płatami odpadającej farby, a sufit pokrywały czarne, okrągłe plamy, pośrodku których zwisały truchła zwęglonych zapałek.

W latach pięćdziesiątych młodych mieszkańców Krakowa – a przynajmniej Zwierzyńca – opanowała osobliwa mania. W jej wyniku sufity bram, ale także – o zgrozo! – toalet w szkole nr 31 przy ulicy Słonecznej, były nieomal czarne. Jak można przymocować do wysokiego sufitu płonącą zapałkę? Można, chociaż wymaga to pewnej zręczności. Sposobu jednak nie podam. Na wszelki wypadek...

Brama stanowiła terytorium pośrednie pomiędzy prywatnością mieszkania, a publicznością ulicy.

W Polsce, podobnie jak w większości krajów naszej szerokości geograficznej, zazwyczaj ściśle przestrzegano podziału na strefę uliczną, publiczną i mieszkaniową, prywatną. W Krakowie wyjątek stanowiły małe przedmiejskie uliczki, gdzie drzwi wejściowe małych domków stały otworem, a na ich progach przesiadywali staruszkowie, gapiąc się na rzadkich przechodniów. Tak było na przykład na ulicy Barskiej, z której ocalały resztki.

Ciągnęły się tam małe domki, ciężkim smrodem buchała garbarnia, na której miejscu z czasem wyrósł wielki apartamentowiec. Na chodnikach bawiły się dzieci, na parapetach płonęły pelargonie, a chude kobiety w kwiecistych szlafrokach lub kuchennych fartuchach, człapiąc domowymi papuciami, podążały ulicą Barską, za most na Wildze, aż na róg ówczesnej ulicy Pstrowskiego – do mleczarni.

Na ulicy obowiązywały pewne zasady, których rygorystycznie przestrzegano...

Jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia obowiązywał nieformalny zakaz palenia w miejscach publicznych. No, jeżeli mężczyzna szedł z dymiącym papierosem – pół biedy, ale kobieta... Kobieta z papierosem była horrendum, wyzwaniem rzuconym dobrym obyczajom. Powiadano, że na ulicy palą tylko panie wiadomej konduity, nie bez powodu w czasach naszych dziadków zwane ulicznymi dziewczynami.

Ambroży Grabowski, słynny krakowski starożytnik, wielki przeciwnik herbaty oraz tytoniu, twierdził, że moda na palenie przywędrowała do Krakowa wraz z Austriakami, w roku 1795. Dodawał jednak:

Lecz jeszcze się utrzymywano w granicach skromnych, palono fajki tylko w domach, a nikt z porządniejszych ludzi nie poważyłby się wyjść z fajką na ulicę, i tylko można było widzieć ludzi z klasy wyrobników, furmanów, parobków it.p.

Jak więc widać, do drugiej połowy XX stulecia pozostało coś z przekonania, iż „porządniejsi ludzie” nie palą na ulicy...

Podobnie – choć nie tak rygorystycznie – przestrzegano innego paragrafu ulicznego savoir-vivre’u, głoszącego, że na ulicy nie należy jeść. Tym razem sprawa była nieco bardziej skomplikowana, zakaz nie dotyczył na przykład lodów, chociaż ludzie prawdziwie wytworni raczyli się nimi w kawiarniach, kawiarnianych ogródkach lub w cukierniach. Lody można było lizać podczas spaceru, podobnie jak pogryzać sprzedawane na ulicach obwarzanki, pow- szechnie zwane w Krakowie bajglami. Można było, ale czy ktoś potrafi sobie wyobrazić starszą panią w przedwojennym kapeluszu, krakowską paniusię spowitą w karakuły, z szyją owiniętą lisem, zajadającą na A-B obwarzanki? A jednak na ulicach Krakowa, zwłaszcza na krakowskim Rynku, jadano od niepamiętnych czasów. Pisał o tym sam Mikołaj Rej, pisał też Ambroży Grabowski:

Kiedym przybył do Krakowa w roku 1797, a jeszcze i w późniejszym czasie (...) przekupki krakowskie wystawiały na ulicach przed domami sprzęt drewniany, podobny do skrzynki lub szuflady na czterech nogach, która wewnątrz grubo była wylepiona gliną. Była to kuchnia przenośna, improwizowana, która, wyjąwszy dni postu, to jest piątek i sobotę, posługę swoją robiła. Na tej uliczna restauratorka zwykle rano rozżarzała węgle i stawiała wielki kocioł, czyli rynkę z pokrywą takoż, w której gotowały się tak zwane psie kiełbaski, wielkości i miąższości palca u ręki, których cena była grosz. Nie były one z psiego, ale z wieprzowego pośledniego, grubo krajanego, najczęściej z tłustych odrzynków, tak że się wydawały białe.

Nikt sobie nie wyobrazi, kto tego nie doświadczył, jak to raiły, przyjemny zapach rozlatywał się po ulicach, kiedy do stragana przyszedł jaki chudak przechodzień na śniadanie. Przekupka, odjąwszy pokrywę, podawała na glinianej miseczce ten groszowy specyał i nalewała rosołu – a cała atmosfera napełniała się miłą wonią; ale to tylko dla tych, co należeli do mojej klasy.

Mało tego. Pod kościołem Mariackim sprzedawano kukiełki zwane „kukiełkami spod Panny Maryi”, o – jak pisał Grabowski – przewybornym smaku, o wiele smaczniejsze od kukiełek li-sieckich. Na ulicznych straganach można było kupić szewskie placki, też mile wspominane przez pana Ambrożego:

Placki szewskie. Na straganach przekupek obok chleba i bułek spoczywał zwykle stosik placków owalnych z mąki żytniej, ceny grosza jednego. Oblane były po wierzchu roztopionem masłem, do którego przysypywano mąki, i stąd miał białą powierzchnię. Był to prawdziwy przysmak chłopców ulicznych i tem podobnych biedaków – a zwano go także maślany placek. Smakował on i mnie niepospolicie, kiedy się dochrapało grosza na sprawienie sobie tej biesiady. Nosiły te placki także dziewczęta na koszykach...

Wszystko jasne – prawo do posilania się na ulicy przysługiwało „chłopcom ulicznym” i „biedakom”, a więc społecznym dołom, ludzie z wyższych klas jedli albo w domu, albo w restauracjach i tak pozostało aż do czasów najnowszych. A w najnowszych czasach wybuchło coś, co niegdyś było nazywane „małą gastronomią”. Już nie miejscowi „chłopcy uliczni”, ale turyści z całego świata krążą po krakowskich ulicach, zajadając kebaby, hot dogi, hamburgery, pizzę, jakieś azjatyckie makarony w plastykowych pojemniczkach.

Na szczęście Kraków uniknął plagi, która na przełomie lat 80. i 90. dotknęła Warszawę, gdzie z ustawionych na ulicach przyczep kempingowych sprzedawano straszny wynalazek ulicznej polskiej gastronomii – zapiekanki. A zapiekanki to było coś potwornego – kawałek rodzimej bagietki, na tym pieczarki, na pieczarkach odrobina najtańszego żółtego sera, a na tym wszystkim maźnięcie keczupu...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski