Katarzyna Szymczyk z Nowego Sącza po raz pierwszy poznała Marka H., sądeckiego znachora, gdy była w piątym miesiącu ciąży.
Lekarze przyznali, że jej dziecko może przyjść na świat w każdej chwili, bo ciąża jest zagrożona. Była obawa, że niemowlę może nie przeżyć.
- Marek H. zaproponował pomoc. Różdżką nade mną wymachiwał, szeptał pod nosem modlitwy. Ponoć to miało pomóc - wyznaje pani Katarzyna.
Znachor miał poradzić jej, żeby odstawiła leki przepisane przez lekarza. Inaczej jego "teriapia" miała nie zadziałać.
- A ja głupia mu uwierzyłam i prawie straciłam córeczkę - przyznaje pani Katarzyna. - Na szczęście w porę trafiłam do szpitala. Moją ciążę uratowali lekarze, a teraz jestem szczęśliwą matką - dodaje.
Po tym przyrzekła sobie, że nigdy nie zaufa znachorowi. Ale nadal go widywała, bo nieopadal domu, w którym przyjmował, mieszkała jej rodzina. - Próbował mi wmówić, że moja córka często płacze, bo opętał ją szatan. A ona, jak się okazało, miała skazę białkową i po jedzeniu po prostu bolał ją brzuszek - łapie się za głowę kobieta. - Ja już wiedziałam, że to szarlatan, ale w jego szpony wpadła moja mama. Była chora i taka zagubiona. Tak jakby zawładnął jej umysłem.
Mama pani Katarzyny przyjmowała leki na padaczkę. Marek H. miał nakazać kobiecie odstawić preparaty medyczne i skupić się wyłącznie na jego metodzie leczenia.
- Wmówił jej, że ją uzdrowi. Mama do niego chodziła i brała to, co jej dawał, jakieś zioła, napary. Za każdą wizytę mu płaciła. Sama byłam świadkiem, gdy dała mu 200 zł, a on powiedział, że taka cena, bo po znajomości - relacjonuje pani Katarzyna i na dowód wizyt w domu Marka H. pokazuje zdjęcia swej mamy zrobione w ogrodzie przed domem znachora.
Pani Halina jeszcze bardziej uwierzyła w uzdrowicielską moc Marka H., gdy napady padaczkowe na jakiś czas ustały.
- Prosiliśmy, błagaliśmy, żeby do niego nie chodziła. Była nieugięta aż do samego końca - przyznaje pani Katarzyna. - Zmarła pięć lat temu. Jestem przekonana, że gdyby nie znachor, żyłaby dalej - dodaje.
Okazało się, że pani Halina przez Marka H. "leczona" była na raka trzustki. Tymczasem według lekarzy kobieta chorowała na raka mózgu, dlatego pojawiła się padaczka. W końcu doszło do przerzutów na płuca.
- Lekarze później tłumaczyli, że gdy rak się rozwinął, napady padaczki mogły mijać, bo nowotwór atakował inne organy niż mózg. Ale mama uznawała to za dowód na uzdrowicielskie zdolności tego znachora - spuszcza wzrok pani Katarzyna.
Marek H. miał zwierzać się pacjentom, że jego dar pochodzi od Boga, który we śnie nauczył go sporządzać różne preparaty oraz leczyć słowem.
- Nie potrafię powiedzieć, czemu mu zaufałam. I nie potrafię wyjaśnić, dlaczego inni ślepo w niego wierzą - podkreśla pani Katarzyna. - Ale na brak pacjentów i zwolenników nigdy nie narzekał. Pod jego dom podjeżdżały samochody nawet na zagranicznych rejestracjach. Ludzie z małymi dziećmi przychodzili i błagali o pomoc. To przykre, ale tonący brzytwy się chwyta. Zresztą i teraz są tacy, którzy za tym znachorem poszliby w ogień.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?