Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zazdroszczę piłkarzom Cracovii

Przemysław Franczak
Marcin Cabaj rozegrał w ekstraklasie 162 mecze. Wszystkie w barwach Cracovii
Marcin Cabaj rozegrał w ekstraklasie 162 mecze. Wszystkie w barwach Cracovii Fot. Andrzej Banaś
Piłka nożna. Sylwetki mógłby mu pozazdrościć niejeden piłkarz ekstraklasy, ale Marcin Cabaj do „Pasów” wrócił już jako trener bramkarzy z grup młodzieżowych. Równocześnie ma być grającym szkoleniowcem III-ligowego Porońca Poronin. A ma przecież dopiero 35 lat

O __czym będziemy rozmawiać? – zagaduje Marcin Cabaj.

O nowej pracy i o __końcu kariery.

– Jakim końcu? Ja go jeszcze nie ogłosiłem – śmieje się bramkarz, który nadal jest rekordzistą Cracovii pod względem liczby występów w ekstraklasie (162). Do „Pasów” wrócił przed tygodniem jako trener bramkarzy z grup młodzieżowych, a wczoraj okazało się, że będzie łączył tę funkcję z rolą grającego szkoleniowca III-ligowego Porońca.

– _Ale bardziej szkoleniowca niż grającego _– precyzuje.

No to, co z tym końcem kariery? – To się rozumie samo przez się. Na poważnym poziomie już nie będę grał. Może jeszcze pobronię czasem w tej trzeciej lidze, tak żeby się poruszać, dla zdrowia. Jednak chcąc nie chcąc, chyba bardziej nie chcąc, przeszedłem na __drugą stronę.

Trochę wcześnie. Ma raptem 35 lat. Tyle samo, co Krzysztof Pilarz, który ciągle jest pierwszym golkiperem „Pasów”. Sylwetka też jak za najlepszych czasów. Kiedy idzie w sportowym stroju przez klubowy korytarz w budynku przy ul. Wielickiej człowieka podświadomie korci, żeby zapytać o następny ligowy mecz, a nie o pracę z juniorami.

Faktycznie, to jest jeszcze wiek, w którym można grać, a nie bawić się w trenerkę. Wolałbym pewnie jeszcze gdzieś kontynuować karierę, jest zdrowie, żeby to robić, natomiast nie ma co na siłę uszczęśliwiać innych. Tym bardziej że nie chciałem już grać gdzieś daleko od domu. Niedawno skontaktowali się ze mną trener Władysław Łach i prezes Jakub Tabisz. Wiedzieli, że wcześniej pracowałem jako trener w Siarce i Widzewie, i zapytali, czy nie zająłbym się młodymi chłopakami. I oto jestem – uśmiecha się.

Początek końca
Schodzenia z ligowej sceny nie planował, przynajmniej nie tak szybko. Rok temu zamierzał przedłużyć kontrakt z pierwszoligową Sandecją. Wszystko było uzgodnione, nowy kontrakt leżał na stole. Jednak w Nowym Sączu rozmyślili się w ostatniej chwili, Cabaj kilka dni przed nowym sezon został na lodzie.

Nie pierwszy raz w życiu _– kwituje gorzko. – _W Sandecji w ogóle podejmowano wtedy bardzo dziwne decyzje. Trener Ryszard Kuźma sam zrezygnował, widząc, co się dzieje. To zarząd, a może nawet ludzie kręcący się wokół klubu, chcieli decydować, kto ma grać, kto ma być w zespole. Ale nie ma co tego roztrząsać, bo musiałbym obrazić kilka osób, a nie zależy mi na __rozdrapywaniu starych ran.

Pierwszy ostry zakręt w jego karierze nastąpił cztery lata wcześniej. Zimą 2010 roku rozstał się z Cracovią, po ośmiu latach gry. W niej zadebiutował w ekstraklasie – i to z przytupem, bo szybko dostał powołanie do kadry, choć w reprezentacji nie zaliczył oficjalnego występu – w niej przeżywał wzloty i upadki (– Na pewno mogliśmy osiągnąć więcej – mówi teraz). I być może grałby w niej nadal, gdyby wtedy zdecydował się podpisać nową umowę. Też leżała już na stole.

Nigdy nie miałem menedżera, a w tamtym czasie ciut wcześniej zacząłem współpracować z Jarosławem Kołakowskim, miał mi pomóc w negocjacjach z Cracovią. Tyle że w klubie nikt nie chciał z nim rozmawiać, więc wyszło na to, że gdybym podpisał nowy kontrakt, to musiałbym płacić mu prowizję za to, że nic nie zrobił. A miałem zostać na podobnych warunkach – zdradza Marcin.

Ostatecznie jego drogi z „Pasami” się rozeszły, menedżer zaczął szukać mu nowego klubu. Trochę to zajęło – pół roku później Cabaj przeniósł się do izraelskiego Hapoelu Beer Szewa. Miasto blisko Strefy Gazy, chwilę wcześniej zaczęła tam działać Żelazna Kopuła, słynny system obrony przeciwrakietowej.

Na początku wydawało się, że to jest fajne miejsce, w którym można dalej bawić się w piłkę _– opisuje. – _Po niespełna dwóch miesiącach ściągnąłem tam żonę i córkę. Po trzech dniach ich pobytu zaczęły się ataki, więc szybko przewieziono nas do Tel Awiwu. Na miesiąc. Gdy pierwszy raz usłyszałem alarm, a jest naprawdę głośny, wyszedłem na balkon zobaczyć, o co chodzi. W ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że to jest jakiś nalot. Dyrektor sportowy, który mnie tam zatrudniał, zapewniał mnie, że kiedyś był problem, ale teraz jest już spokojnie. Żarty się skończyły, gdy pewnej nocy zadzwonił do mnie kapitan drużyny, mówiąc, żebyśmy się schowali do domowego schronu. Wtedy zrozumiałem, że to pomieszczenie z grubymi żelaznymi drzwiami jak od sejfu, do czegoś jednak służy. Gdybym był sam, to może bym wytrzymał, ale nie chciałem narażać rodziny i drżeć za każdym razem, gdy dziewczyny są na placu zabaw. Po __pół roku rozwiązałem kontrakt, inni obcokrajowcy zresztą też.

Jakość, a nie ilość
Po powrocie wielu ofert nie było. Dzięki Arkadiuszowi Onyszce trafił na testy do szwedzkiego Viborga. Cabaj utrzymuje, że poszły nieźle, ale gorzej było z negocjacjami finansowymi. W końcu trafił do Polonii Bytom, a potem do Sandecji. – Półtora roku temu, w __grudniu, znów odezwał się Viborg. Kontrakt był gotowy, ale Sandecja nie chciała mnie puścić. Nie mogliśmy się dogadać – ujawnia bramkarz.

Zanim okrężną drogą wrócił, już w nowej roli, do Cracovii, był jeszcze grającym trenerem bramkarzy w Siarce Tarnobrzeg, a przez ostatnie pół roku pracował z Wojciechem Stawowym w Widzewie Łódź. Wspólnie zaliczyli spadek z I ligi.

Miał czas, żeby oswoić się z myślą o końcu kariery. Albo inaczej – płynnie się przekwalifikować. Zaczął robić trenerskie papiery. – Chciałbym ogarnąć temat szerzej i nie skupiać się tylko na specjalistycznym treningu bramkarskim – podkreśla.

A bilans z boiska?

– _Cieszyłem się z każdego meczu, w którym mogłem zagrać jako „jedynka”. I wiem, że w każdym klubie to miejsce sobie wywalczyłem, nie dostawałem niczego za darmo. Jeśli chodzi o pracę, zaangażowanie, to nie mam sobie nic do zarzucenia, no, ale jeśli chodzi o mecze różnie to wychodziło _– przyznaje.

O wpadkach, które mu się przytrafiały, a o których ludzie nie pozwalali mu zapomnieć, potrafi dzisiaj mówić z dystansem. – Nie ma co kryć, trochę mi nabruździły w CV, ale nie śnią mi się po nocach – uśmiecha się. – Nie zdarzały się seryjnie, tylko raz na jakiś czas, no, ale były duże. Nie takie, że źle wyszedłem do piłki, tylko takie, że dzieciak powinien to złapać. Przyczyna? Miałem zakodowane w głowie, że jak mam już piłkę w rękach, to trzeba ją jak najszybciej wprowadzić do gry. I przy tych klopsach myśli wyprzedzały interwencje: wiedziałem, co będzie za dwa ruchy, ale nie myślałem, co będzie teraz.

Dla młodych bramkarzy ma jedną radę: liczy się nie ilość treningów, tylko ich jakość. – _Takich zawodników trzeba trzymać za lejce, żeby nie przedobrzyli. Wiem to po sobie. Młody człowiek ma mnóstwo energii, nigdy nie czuje się wyczerpany, może harować jak wół. A to potem przekłada się na zmęczenie, brak dynamiki _– analizuje.

Akurat kiedy on kończy swój trening, do klubu schodzą się piłkarze pierwszej drużyny.

Jakbym powiedział, że im nie zazdroszczę, tobym skłamał. Pewnie, że im zazdroszczę _– wyznaje. – _Tego, że mogą grać w ekstraklasie, przy takiej otoczce, kibicach. Pewne rzeczy docenia się, gdy już ich nie ma i ciężko jest do nich wrócić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski