Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdenek Ondrasek: Dostałem od losu drugą szansę

Justyna Krupa
Zdenek Ondrasek
Zdenek Ondrasek Anna Kaczmarz
Rozmowa z piłkarzem Wisły Kraków, Czechem Zdenkiem Ondraskiem.

Podnieśliście się już mentalnie po remisie z Zagłębiem Lubin, w efekcie którego zagracie w grupie spadkowej?
Jesteśm bardzo rozczarowani. Osobiście miałem wielką szansę strzelić bramkę na 2:1. Do teraz nie mogę uwierzyć w to, że obrońca wybił piłkę z linii bramkowej. Ale już tego nie zmienimy. Pod względem sportowym to był jeden z najgorszych wieczorów w moim życiu. Nie było łatwo się otrząsnąć, ale teraz już trzeba myśleć o starciu z Górnikiem Zabrze. Musimy podnieść głowy i przygotować się do ostatniej fazy sezonu. Bo łatwo na pewno nie będzie.

Z jednej strony gracie ostatnio coraz przyjemniej dla oka, ale z drugiej - nie to się liczy w dołach tabeli. Raczej fizyczna walka, a nie wrażenia artystyczne.
Nie będziemy zmieniać naszego stylu gry. Ale to prawda - w walce o utrzymanie nie chodzi o efektowny futbol. Wygrywa po prostu silniejszy. Musimy być cierpliwi i dobrze przygotowani, bo w tej fazie sezonu nikt nam niczego nie sprezentuje na tacy. Teraz liczy się tylko starcie z Górnikiem, nie to, co było wcześniej. I to, że nie przegraliśmy sześciu meczów z rzędu wcale nie powoduje, że łatwo wygramy w niedzielę.

Kiedy przychodził Pan do Wisły, mówił Pan czeskiej prasie o swoich nadziejach na powołanie do kadry na Euro. Te się już chyba rozwiały. Liczy Pan jeszcze na to, że uda się przekonać do siebie selekcjonera w dalszej przyszłości?
Jeśli mam być szczery, to mój agent myśli o tym więcej, niż ja. Jasne, każdy piłkarz marzy o tym, by występować w trykocie swojej reprezentacji. Ale mam 27 lat, a w kolejce do kadry czekają młodzi napastnicy. Jeśli będę strzelał dla Wisły, to moje szanse na powołanie rosną. Ale to właśnie gra dla Wisły jest dla mnie teraz priorytetem.

Pochodzi Pan ze Strakonic, czyli miejscowości leżącej w połowie drogi między Pilznem a Budziejowicami. Co więc Pan wybiera - Budweisera czy Pilsnera?
Oba te piwa są bardzo dobre (śmiech). Ostatecznie jako piłkarz wybrałem klub z Budziejowic, bo mój najlepszy przyjaciel tam był. Dlatego droga do tego klubu była dla mnie łatwiejsza.

Potem było Tromsoe, miasto leżące w Norwegii, za kołem podbiegunowym. Co tam Pan porabiał poza treningami?
Mój kumpel właśnie wysłał mi zdjęcie pokazujące, jak mocno pada tam teraz śnieg. Prawda jest taka, że nie ma tam zbyt wiele ciekawego do roboty. Choć krajobrazy są piękne. Latem jest tam widno przez całą dobę, co dla ludzi z innych stron Europy jest trochę wariactwem. Można łowić ryby, można jeździć na nartach. Chociaż ja akurat nie jeżdżę, bo bym sobie krzywdę zrobił. Raczej chodziłem z kumplami grać w kręgle czy bilard. Ale większość z nich miała rodziny, więc to z nimi spędzali czas. Nie wyobrażam sobie spędzenia całego życia tam, na północy. Choć mogę polecić wiele pięknych miejsc, gdzie dzika przyroda naprawdę może się podobać.

Grał Pan tam razem z Aleksandarem Prijoviciem, obecnie zawodnikiem Legii. Niektórzy nawet spekulowali, że dołączy Pan do niego w stolicy.
Temat Legii to były plotki, nie miałem żadnej oferty na stole z tego klubu. Nie wiem, czy mój agent kiedykolwiek z nimi o mnie rozmawiał. Natomiast z Prijoviciem wymieniliśmy parę wiadomości przy okazji mojego przyjazdu do Polski. To dobry chłop, trochę szalony (śmiech). Zresztą, jak ma nie być szalony, skoro jest pół-Serbem, pół-Szwajcarem? Taki „Zlatan Ibrahimović” ze Szwajcarii. Każdy z Bałkanów jest nieco szalony, Słoweńcy też.

A propos Słoweńców: Denis Popović opowiada, że w szatni Wisły to Pan robi zwariowane rzeczy.
Najbardziej zwariowane w Popoviciu jest to, że czasem nie wie, co gada (śmiech). A tak serio, to wszystko jest łatwiejsze, jak jest się pozytywnym człowiekiem. A to właśnie ten gość wie, jak robić dobrą atmosferę. Dlatego lubię się z Popoviciem zadawać. Np. dzień po tym sobotnim meczu była taka podła pogoda, wszyscy przybici. A on potrafi pożartować i od razu wszystko trochę fajniej wygląda.

Brakowało Panu takich osób w Norwegii? Narzekał Pan, że ludzie tam byli „zbyt mili” - kibice, zawodnicy.
Rzeczywiście tak było. Choć z drugiej strony, okres spędzony w Tromsoe to był naprawdę dobry czas. Ale tutaj w Polsce ludzie na stadionie potrafią być naprawdę szaleni i to mi się strasznie podoba. W tę ostatnią sobotę zagrałem w tak świetnej atmosferze, w jakiej rzadko miałem okazję występować w mojej karierze. Te 23 tysiące ludzi na trybunach to było coś. Jasne, zagrałem w eliminacjach Ligi Europy przeciwko Besiktasowi na wyjeździe, na obiekcie z 50 tysiącami ludzi. To też było niesamowite uczucie. Ale w tę sobotę czułem energię z trybun od pierwszego do ostatniego gwizdka. To dawało mi dodatkową moc. Miałem nadzieję, że rozegramy w tym sezonie jeszcze więcej takich meczów, bo chciałem widzieć ten stadion wypełniony po brzegi. Liczę, że zobaczę to w przyszłym sezonie.

Na Pana Instagramie pojawiają się zdjęcia z kibicami Wisły. Ale najczęściej - z rodziną: mamą, babcią, siostrzenicą. Chce być Pan dla niej „super wujkiem”.
Możesz mieć tysiące przyjaciół, ale w końcu dowiesz się, że to rodzina liczy się najbardziej. Zrozumiałem to, bo pobyt w Tromsoe zmienił moje życie. Miałem setki kumpli, ale ostatecznie sprawy potoczyły się tak, że teraz wystarcza mi tylko tych kilku najwierniejszych przyjaciół. Nie wiem, jak ktoś może cokolwiek w życiu stawiać ponad rodziną. Futbol jest moim życiem, ale kiedy rodzina mnie potrzebuje, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Tym bardziej że - co dziwne - to właśnie mama popchnęła mnie ku futbolowi. Kiedy moi rodzice się rozwiedli, zamieszkałem z mamą. I to dzięki niej zacząłem przygodę z piłką. W Norwegii nie mogli w to uwierzyć, bo zwykle to ojcowie zaprowadzają synów po raz pierwszy na trening.

Dlaczego mama to zrobiła?
Też ją w końcu o to zapytałem, po dwudziestu kilku latach (śmiech). Powiedziała, że nie chciała, żebym robił głupie rzeczy w mieście z kumplami. Uznała, że futbol pomoże mnie od tego odciągnąć. Bo całą energię włożę w trening. I przyznam, że to był dobry wybór.

Ale na początku ta recepta nie działała. Sam Pan przyznawał w wywiadach, że miał Pan problem z hazardem czy papierosami. Ponoć wyleczył Pana z tego dopiero pobyt w Norwegii.
Prawie każdy, jak jest młody, robi głupie rzeczy. Jak się człowiek zbyt rozsądnie zachowuje, to nie ma potem szalonych wspomnień. Było jak było, ale w końcu dostałem od losu drugą szansę. Przyjąłem ją i wykorzystuję. Niechętnie do tego wracam, staram się patrzeć do przodu.

Ale przypominać ma Panu o tym ta czaszka wraz z kośćmi do gry wytatuowana na ramieniu? Taka przestroga?
Żeby o tym pamiętać, nie potrzebuję tatuaży. Choć to rzeczywiście tatuaż z tym związany. Ale nie jest jeszcze skończony.

Ma Pan jeszcze jakieś w planach? Jakiś motyw związany z Wisłą?
Ciągle potrzebuję nowych. Każdy z moich dotychczasowych oznacza coś ważnego w moim życiu. Ale nie tatuuję sobie barw klubowych. Staram się na boisku pokazywać, że jestem w Wiśle szczęśliwy, nie potrzebuję do tego tatuaży. Może w przyszłości zmienię zdanie. Na razie mam zaplanowaną jedną rzecz, którą chcę sobie wytatuować już od jakiegoś czasu. Może uda się to zrobić w wakacje.

Ktoś jeszcze w Wiśle pasjonuje się tatuażami w takim stopniu jak Pan?
W Norwegii ludzie mają większego fioła na tym punkcie. Ale gadam o tym z Pawłem Brożkiem. Próbuję właśnie zaciągnąć Popovicia do salonu tatuaży. Chociaż mam obawy, że jego dziewczyna mnie za to zabije (śmiech).

W Internecie jest sporo Pańskich fotek z rakietą tenisową. To kolejne hobby?Kocham tenis. Człowiek może się wyłączyć i zrelaksować na korcie. Nie lubię tylko debla, bo trzeba sobie najpierw znaleźć naprawdę dobrego partnera. W Norwegii wyszedłem jednak z wprawy, bo tylko parę razy udało mi się zagrać z kimkolwiek. Zacząłem, gdy miałem z 16 lat. Szkoliła mnie nastoletnia tenisistka, która była już profesjonalną zawodniczką. Zapytałem, czy mogę z nią zagrać, zgodziła się, po czym tłukła mnie po 6:0, 6:0. Ale to była najlepsza droga, żeby się czegoś nauczyć. Ostatnio rozmawiałem z „Rambo”, czyli Pawłem Primelem, że musimy kiedyś razem wyskoczyć na kort, żeby trochę pograć. Bo tak najlepiej wypoczywam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zdenek Ondrasek: Dostałem od losu drugą szansę - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski