Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdrada to nie jest coś łatwego dla uczciwego człowieka

Rozmawiał Paweł Gzyl
„Na Krzywy ryj” - to tytuł autobiografii wokalisty zespołu De Mono
„Na Krzywy ryj” - to tytuł autobiografii wokalisty zespołu De Mono Archiwum

- Gdyby De Mono działało w Ameryce, mając tyle przebojów na koncie co Wy, pewnie koncertowalibyście na stadionach. Tymczasem u nas musicie występować na świętach miast czy imprezach biznesowych. To dla Was bolesne?

- Nie. Ja wychodzę z założenia, że wszędzie są tacy sami ludzie, taka sama publiczność. Nie ma w tym więc żadnego wstydu, nie jest to nic złego. Dzięki temu, że gramy w tak różnych miejscach, mamy szansę pokazać się innemu odbiorcy. W efekcie zdobywamy ciągle nowych fanów. Każda sytuacja koncertowa jest więc dla nas atrakcyjna - i korzystamy z tego.

- Z Pana autobiografii wypływa jednak dosyć gorzka refleksja o polskim show-biznesie. Pisze Pan bowiem wprost: „Pracujemy dzisiaj więcej niż kiedyś, a odnosimy mniejsze sukcesy”. Dlaczego tak się dzieje?

- Wszystko się zmieniło. Kiedy zaczynaliśmy, były trzy rozgłośnie radiowe i dwa programy telewizyjne. Dzisiaj jest ich znacznie więcej. To oznacza większą możliwość pokazywania nowych wykonawców. Dzięki temu teraz będąc kimś świeżym na rynku znacznie łatwiej jest się zaprezentować szerszej widowni. Dlatego paradoksalnie łatwiej dziś zaistnieć młodym talentom niż zespołom działającym trzydzieści lat. My jesteśmy już odkrytymi kartami, mamy niewiele możliwości zaskoczenia słuchacza. Próbujemy to robić muzyką - a to dzisiaj też nie jest łatwe.

- Nigdy nie żałował Pan, że został piosenkarzem?

- Wiele było sytuacji w moim życiu, kiedy miałem wątpliwości co do tego, czy wybrałem właściwą drogę. Była ona obciążona dosyć wieloma wyrzeczeniami i ciężką pracą bez perspektyw. Cały czas jednak wierzyłem, że w końcu przyjdzie dzień, kiedy ludzie odkryją mój talent. A konsekwencja w działaniu przyniesie sukces i zachwyci innych.

- W książce napisał Pan, że zdecydował się zostać muzykiem, bo zobaczył, jak grającego na gitarze kolegę otacza wianuszek dziewczyn. Nadal artyści przyciągają kobiety?

- Myślę, że tak. Dzisiaj nie jest to jednak już dla mnie walor decydujący o pracy w zawodzie muzyka. Kiedyś było inaczej, bo jako młodemu „kasztanowi” wydawało mi się, że nie mam szans u ładnych dziewczyn. Muzyka pomogła - i faktycznie ułatwiła tego rodzaju kontakty. Dzisiaj oczywiście już nie wykorzystuję sceny do podrywania dziewczyn. Mam wspaniałą rodzinę, jestem szczęśliwym mężem i tego się trzymam. Nie jest dla mnie ważne to, co mogę zyskać na chwilę, ale to, co mogę stracić na zawsze.

- Pierwsze Pana małżeństwo nie przetrwało jednak próby czasu. Zawinił właśnie show-biznes?

- Ja jestem generalnie człowiekiem lojalnym. Jeśli decyduję się na poważny związek, biorę go ze wszystkimi aspektami. Oczywiście z tyłu głowy pojawiają się w trudnych chwilach różne myśli: „Przecież mamy tylko jedno życie, po co się więc męczyć?” Kiedy więc ten płomień gaśnie zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, może lepiej dać sobie szansę na nowy związek? Tak też oboje z pierwszą żoną wspólnie zdecydowaliśmy. To nie było tak, że powiedziałem: „Koniec, odchodzę od ciebie”.

- Żona muzyka rockowego musi być bardziej tolerancyjna od żony lekarza czy dziennikarza?

- Na pewno nasz zawód jest o tyle niebezpieczny, że spotykamy na swej drodze mnóstwo ludzi, łatwo więc o przelotną fascynację. Zdrada to nie jest jednak coś łatwego i prostego dla uczciwego człowieka. To ciężki kamień, który powoduje, że ma się nieczyste sumienie i źle się z tym żyje. To nie jest tak, że muzykom to łatwiej przychodzi. No chyba, że ktoś jest wolnym strzelcem - i nie narzuca sobie żadnych ograniczeń. My w De Mono jesteśmy wszyscy w związkach, dlatego wolimy po koncertach siąść i pogadać spokojnie w swoim granie niż gonić za przygodą.

- Show-biznes wymaga dziś od muzyków bycia celebrytami. Jak sobie z tym dajecie radę?

- Nigdy nie chcieliśmy sprzedawać całej „d...”. Szanujemy swoją prywatność, swoje rodziny. To są przecież żywi ludzie, którzy niekoniecznie chcą brać udział w całym tym cyrku, w którym my bierzemy udział. Dlatego nie pchamy się na ścianki tylko po to, aby w internecie pisano: „O, proszę, jaką piękną żonę ma Krzywy”. Ona jest dla mnie, dla naszych dzieci, dla naszych przyjaciół, a nie dla wszystkich.

- Nie narzeka Pan na codzienne przejawy sławy?

- To jest wpisane w nasz zawód. Zresztą na początku o tym się marzy: żeby ludzie nas rozpoznawali na ulicy i prosili o autografy. Potem czasem staje się to uciążliwe. Kiedy schodzę po dwugodzinnym koncercie ze sceny i widzę sto osób czekające na wspólne zdjęcie czy podpis, mógłbym ich olać i pójść sobie do garderoby na piwko. Ale tego nie robię - bo wiem, że ja jestem przecież dla tych ludzi. Tak zdobywa się wiernych fanów. Dlatego nigdy nie odmawiam. I często to podpisywanie i robienie sobie zdjęć trwa dłużej niż sam występ.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski