Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Beksiński. Nie dziwak, a szalony ekscentryk

Rozmawiała Mariola Szczyrba
Andrzej Seweryn jako Zdzisław Beksiński i Dawid Ogrodnik jako jego syn Tomasz
Andrzej Seweryn jako Zdzisław Beksiński i Dawid Ogrodnik jako jego syn Tomasz Fot. materiały prasowe
Rozmowa. O życiu Zdzisława Beksińskiego oraz jego bliskich opowiada znający rodzinę Beksińskich od lat 70. WIESŁAW BANACH, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, konsultant nagrodzonego w Gdyni filmu „Ostatnia rodzina”, który dziś wchodzi do kin.

- Postać Zdzisława Beksińskiego obrosła mitami. Ludzie często postrzegali malarza przez pryzmat jego mrocznej, niepokojącej sztuki. Nie miał Pan obaw, że film powieli te opinie?

- Z jednej strony człowiek chciałby, żeby film był jak najbardziej wierny rzeczywistości. Z drugiej wiemy, że to nie jest kolejny dokument o znanym malarzu, tylko artystyczne dzieło, film na podstawie życia rodziny Beksińskich, na podstawie faktów, ale zarazem z możliwością „rzeczywistości filmowej”. I chyba właśnie dlatego ten film się podoba, bo nie jest dokumentem, tylko ma pewien uniwersalny przekaz. Opowiada o rodzinie, która jak wiele innych ma swoje problemy. Podglądamy jej intymne życie, jej codzienność. Nawet jeśli w filmie pokazano sceny, które wydarzyły się naprawdę, nie byliśmy ich świadkami i musimy mieć świadomość, że twórcy filmu wyreżyserowali je według własnego odczucia.

- W recenzjach filmu „Ostatnia rodzina” pojawia się określenie, że to była rodzina „przeklęta”, nad którą ciążyło jakieś fatum. Myślał Pan tak kiedyś o tym?

- Takie opinie krążą od dawna. Były tu u mnie w Sanoku jakieś ekipy filmowe i dziennikarze, którzy mówili o klątwie nad rodziną Beksińskich. Ale to nieprawda! To była normalna rodzina, która miała swoje problemy z synem i nie mogła wyprowadzić go z depresyjnych stanów. Pani Zosia umarła na tętniaka aorty, jak wiele innych osób w tym kraju. Jest takie zdanie w dziennikach artysty, które to potwierdza: „…chyba dobrze się stało, że umieramy w mojej rodzinie w takiej kolejności.

Gdybym odszedł pierwszy, a teraz umarł Tomek, to dla Zosi byłoby to nieporównywalnie cięższe przeżycie niż dla mnie. Nie można sobie nawet wyobrazić jej cierpienia i zagubienia. Gdybyśmy umarli oboje, w dowolnej kolejności, to Tomek sam chyba nie dałby sobie rady ze swym życiem i światem realnym. Tak jak się stało, stało się najsprawiedliwiej i nie można uważać, że Bóg się na nas uwziął. Ja mam najgrubszą skórę i ja zostałem na deser…”.

- Po śmierci artysty pojawiło się wiele plotek i hipotez; niektórzy twierdzili, że Beksiński sam upozorował swoje zabójstwo…

- Robiono z niego satanistę, schizofrenika, homoseksualistę, sadomasochistę, wreszcie samobójcę, który zaaranżował własną śmierć. I mówiono to wszystko o człowieku, który tak bardzo kochał życie! Który nie chciał się pogodzić z tym, że kiedyś trzeba umrzeć. Pojawiły się jakieś sadomaso-homoseksualne domysły, które były kompletną bzdurą. Nawet teraz, 11 lat po śmierci artysty, wciąż krąży o nim i jego rodzinie wiele plotek i mitów. Ktoś mi niedawno powiedział, że słyszał gdzieś, że syn Beksińskiego był narkomanem. No ale co można z takimi bzdurami zrobić?! Ludzie lubią wymyślać, a plotka żyje własnym życiem. Nie da się tego powstrzymać.

- Twórczość Beksińskiego była mocno krytykowana; wielu kolegów po fachu twierdziło, że to kicz. Czuł się niedoceniany?

- Mieliśmy przed laty taką rozmowę, że ani w Muzeum Narodowym we Wrocławiu go nie ma, ani w Poznaniu. Nie wspominając o Warszawie. Zdzisław przyjmował tę krytykę z dużą pokorą, z całą swoją dobrotliwością. Ale wiem, że to go bolało. Pocieszałem go, że przyjdzie jeszcze czas na odbiorcę, który dostrzeże wartość tej sztuki. Nie wiem, czy mi wierzył.

- Aleksandra Konieczna, która zagrała w filmie panią Zofię, oceniła, że Beksiński był odpowiedzialny, pracowity, utrzymywał całą rodzinę… Stwierdziła, że chciałaby mieć takiego męża.

- No i bardzo pięknie. (śmiech). Beksiński nie był dziwakiem. Był szalonym egocentrykiem, całe życie rodziny się na nim skupiało - a właściwie nie na nim, tylko na jego sztuce lub całym procesie twórczym. A pani Zofia była osobą, która wierzyła w jego talent i uznawała, że trzeba się takiemu życiu podporządkować. Ona nie cierpiała z tego powodu, że wszystko kręci się wokół męża i syna. Z całą pewnością Beksińscy byli bardzo kochającym się małżeństwem. Natomiast sam Zdzisław był serdecznym, miłym człowiekiem.

- Beksiński nie lubił rozmawiać o swojej sztuce. Pan też nigdy nie komentował przy nim jego obrazów. Dlaczego?

- W każdym razie robiłem to bardzo rzadko. Przyjeżdżałem do niego do domu, oglądałem obrazy i nic nie mówiłem. On patrzył na moje reakcje i z tego wyciągał jakieś wnioski. To była taka nasza niema, sekretna rozmowa. Beksiński nie lubił publicznych rozmów o swoich obrazach. Bał się, że to, co powie, zostanie później przetworzone, skrócone, wyjęte z kontekstu. Być może wynikało to też z tego, że olbrzymi procent jego twórczości rodził się z podświadomości i on sam musiałby wymyślać do swoich obrazów jakieś interpretacje. Po co? Obraz jest do oglądania, nie do interpretacji.

- Beksiński miał bardzo trudną relację z synem, znanym dziennikarzem muzycznym - Tomkiem, który 24 grudnia 1999 r. popełnił samobójstwo. Artysta miał świadomość, że popełnił wiele błędów wychowawczych, ale bardzo syna kochał.

- Tak, mimo wszystko była to bardzo kochająca się rodzina. Magdalena Grzebałkowska w książce „Beksińscy. Portret podwójny” cytuje malarza, pisząc, że ten nigdy nie uderzył swojego syna i nigdy go nie przytulił. Co prawda są to autentyczne słowa, ale niestety sugerują jakieś oziębłe stosunki między ojcem a synem. Nic bardziej mylnego!

Gdyby była przy tym jego żona, od razu by stwierdziła: „Zdzisiu, dlaczego takie bzdury wygadujesz?!” Beksiński miał problem z okazywaniem uczuć, z dotykiem, co nie znaczy, że nie kochał swojego syna, że o niego nie dbał albo że się z nim nie bawił, kiedy ten był mały. Popełniał mnóstwo błędów wychowawczych i był tego zupełnie nieświadomy. Dopiero po śmierci syna dostrzegł swoje błędy, ale wydaje mi się, że to nie one były przyczyną manii samobójczej Tomka.

- Beksiński rozmawiał z Panem o pożegnalnym liście Tomka. Syn prosił w nim ojca, żeby ten go nie ratował. Że chce umrzeć.

- List był spisany na komputerze, syn prosił w nim ojca, żeby ten go nie ratował, że taką podjął decyzję i on musi to uszanować. Ale Tomek zostawił też taśmy z nagraniami, które były rodzajem jego pamiętnika. Ojciec nie mógł tego słuchać, było to dla niego zbyt bolesne. Z drugiej strony - żal mu było je zniszczyć, bo należały do syna. Spytałem, czy chciałby, żeby w przyszłości odsłuchał je ktoś inny. „Oczywiście, że nie!” - odpowiedział. Dał się przekonać i zniszczył te taśmy.

- Przez wiele lat Beksiński żył z żoną pod presją, że Tomek popełni samobójstwo. Tych prób było przecież kilka. Czy to napięcie przekładało się jakoś na jego sztukę?

- Raczej nie. Oczywiście wszystkie trudne doświadczenia życiowe jakoś się na twórczość przekładają, są gdzieś przez podświadomość filtrowane. Ale w sposób bezpośredni, zauważalny w jego obrazach po śmierci żony czy syna nie możemy tego odczytać. Jest taki obraz z dwoma wilkami i balonem odlatującym do nieba z napisem „Never more” - może to była jakaś dedykacja dla Tomka? Przypuszczam jednak, że dzieło powstałoby niezależnie od prób samobójczych syna. Malarstwo Beksińskiego od zawsze było mroczne, tajemnicze, czasem metafizyczne, często bardzo ekspresyjne. To raczej rozwój warsztatu malarskiego i przemiany w metodzie i środkach artystycznych wyznaczają różne okresy w jego dorobku. Na obrazach Beksińskiego nie znajdziemy odbicia jego tragicznych przeżyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski