Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeglarz zapomniany

Redakcja
Niezwykłe przygody wolbromianina

Jacek Sypień, Agata Biały

Jacek Sypień, Agata Biały

Niezwykłe przygody wolbromianina

   Był upalny letni poranek 18 grudnia 1972 roku, kiedy z portu w Kapsztadzie wypłynęła niesiona poranną bryzą ożaglowana szalupa ratunkowa. Na maszcie powiewała polska bandera, na burtach wymalowana nazwa "Rozumek", a na pokładzie z rumplem w ręku samotny żeglarz, 31 letni Wojtek Biały. W domach w Kapsztadzie trwały przygotowania do wigilii, on planował ją spędzić na morzu - podczas samotnego rejsu dookoła świata. Ale nie dopłynął. Był to ostatni rejs "Rozumka" i jego kapitana. Daleko dopłynął z tego swojego Wolbromia.
   Dzisiaj w Wolbromiu mało kto pamięta o Wojciechu Białym, który się tam urodził, wychował i zdawał maturę w miejscowym ogólniaku w 1958 roku. Ci, którzy nie zapomnieli, wspominają go jako żywiołowego chłopaka, który miewał "sto pomysłów na minutę". Choć wtedy w Wolbromiu jedynym "akwenem" były brudnawe stawy, po których pływały kaczki, Białego ciągnęły żagle i wielka przygoda.
Ucieczka z "Daru"
   Zaczął, jak wszyscy, od rejsów po Mazurach. Ale wakacyjna fascynacja okazała się czymś więcej, niż tylko zabawą, skoro po maturze zdał do Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. Rozpoczął studia od rejsu kandydackiego na "Darze Pomorza". W rodzinnym archiwum zachowało się zdjęcie grupy kolegów stojących na nabrzeżu przed burtą "Daru". Wszyscy patrzą w obiektyw, tylko jeden, niewysoki krępy chłopak, zapatrzony jest w morze. To właśnie Wojciech Biały. Jednak dyscyplina i kapralskie metody panujące podówczas w tej morskiej uczelni nie odpowiadały romantykowi. Marzyła mu się przygoda.
   Zrezygnował ze studiów. "Ja jednak dziękuję. Wiem, czym to pachnie. Żyć w takim światku przez szereg lat. Wybacz, ale ja się do tego nie nadaję. Ja muszę mieć przestrzeń do życia, ruch, urozmaicenie, a nie kilka metrów kwadratowych powierzchni życiowej, monotonię i nudę" - pisał latem 1958 roku w liście do swej przyszłej żony.
   Wrócił do Wolbromia i rok później rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wszedł w prężne krakowskie środowisko żeglarskie. Kiedy rozpoczynał studia, głośno była komentowana wyprawa kilku studentów, którzy w 1959 roku na przerobionej szalupie ochrzczonej "Chatka Puchatków" przepłynęli Atlantyk. Podczas studiów poznał Jurka Tarasiewicza, uczestnika tego historycznego już teraz rejsu. Zaczęli rozmawiać o kolejnej wyprawie. W 1967 roku sprowadzili do Krakowa szalupę ratunkową zdjętą ze statku "Generał Bem". Ustawili w jakiejś szopie i zabrali się do roboty. Ośmiometrowa łódź zyskała dwa maszty i pokład, sprawili jej nowe żagle i nazwę "Rozumek". Latem zapakowali łajbę na wagon kolejowy i wysłali do portu w jugosłowiańskiej Rijece. Wkrótce w ślad za łodzią pojechała jej załoga. Doświadczony Tarasiewicz, który miał być kapitanem wyprawy, Biały oraz ich dwie koleżanki.
Bez patentu
   "Rozumek" wyruszył w swój dziewiczy rejs po Morzu Śródziemnym w sierpniu 1967 roku. Płynąc od portu do portu w listopadzie przybili do nabrzeża w Palma del Mallorca. Tam z pokładu zszedł Tarasiewicz wraz jedną z dziewczyn. Biały znalazł się w trudnej sytuacji, nie miał takiego doświadczenia jak kolega, nie wspominając o braku patentu kapitańskiego. Zresztą "Rozumek", tak jak jego nowy kapitan, też był na bakier z surowymi wymaganiami Polskiego Związku Żeglarskiego, czy Urzędu Morskiego, którego inspektorzy nie mogli dopuścić jachtu do żeglugi, bo... nigdy nie widzieli go na oczy.
   Jednak Biały nie dał za wygraną i wraz z jedyną pozostałą na pokładzie koleżanką - Ewą, 3 grudnia wyruszył w rejs do Gibraltaru. Po dwóch miesiącach żeglugi po burzliwym o tej porze Morzu Śródziemnym, 9 lutego 1968 roku dotarli do Gibraltaru. Mocno sfatygowany "Rozumek" wymagał remontu, ale po trzymiesięcznej przerwie był gotów do dalszej wędrówki. Pod koniec maja wyruszyli więc w rejs wzdłuż wybrzeży Afryki.
   Spełnienie chłopięcych marzeń - czy można inaczej nazwać ten niespieszny rejs? Mieli czas na długie postoje w kolejnych afrykańskich portach, których egzotyczne nazwy pamiętał z wędrówek palcem po mapie w wolbromskim ogólniaku. Po kilkumiesięcznej włóczędze po afrykańskich portach, 27 września 1968 roku "Rozumek" i jego dwuosobowa załoga wpłynęli do portu w Monrovii. Po roku żeglugi zeszła z pokładu Ewa Chudyk. Biały został sam, z podniszczonym, lecz dzielnym jachtem i bez grosza przy duszy. O tym, że popłynął dalej, zadecydował przypadek.
   W liberyjskiej Monrovii poznał mieszkającą od dłuższego czasu w Afryce polską dziennikarkę, Magdę Freitag. Znająca miejscowe układy pomogła Białemu w zdobyciu funduszy na remont "Rozumka" i kontynuację rejsu. Po kilku miesiącach, 4 lutego 1969 roku, wypłynęli razem na podbój Atlantyku. Ich celem była Ameryka Południowa. Tutaj wrogiem nie był już sztorm, jak na Śródziemnym, ale niekorzystny prąd gwinejski i brak wiatru w pasach ciszy równikowej. Dlatego aż trzynaście tygodni trwała przeprawa kruchej szalupy przez ocean.
   Kiedy 6 maja 1969 roku dopłynęli do Rio de Janeiro, z pokładu zeszła Magda i Wojtek znów został sam. Przepłynięcie we dwójkę Atlantyku na przerobionej szalupie ratunkowej było nie lada wyczynem. We wcześniejszym o dokładnie 10 lat pionierskim rejsie "Chatki Puchatków" wzięło udział troje doświadczonych żeglarzy. Ale kiedy Biały napisał do władz Polskiego Związku Żeglarskiego wniosek o przyznanie mu patentu kapitańskiego, otrzymał odpowiedź odmowną. Nie był mile widziany we władzach PZŻ. Pokazał, że można dokonać nie lada wyczynu nie oglądając się na oficjalne błogosławieństwo władz żeglarskich, partyjnych i państwowych, którym najbardziej zależało na tym, "by w papierach wszystko się zgadzało". Poza tym nagłaśnianie wyprawy Białego, który finansował ją z własnych środków, postawiłoby pod znakiem zapytania oficjalne, bardzo kosztowne wyprawy żeglarskie organizowane przez PZŻ.
   Po czterech miesiącach wypoczynku Biały podreperował łódź i finanse dzięki pomocy brazylijskiej Polonii i wyruszył w ciąg dalszy rejsu dookoła świata. Kierunek: Afryka.
   Tym razem na pokład "Rozumka" zamustrował południowoafrykańczyk John Drygen. Podczas rejsu o mało nie doszło do tragedii. Podczas sztormu John wypadł za burtę, a Biały dokonał rzeczy, która nie miała prawa się udać. W szalejącym sztormie zrobił zwrot niesterowną, ciężką szalupą i wyciągnął z wody przyjaciela. Ciekawe, czy potrafiliby to uczynić "kapitanowie żeglugi biurowej" z PZŻ, którzy odmówili mu patentu.
   Kiedy sfatygowana sztormami szalupa na wypełnionych wiatrem starych bawełnianych żaglach wpłynęła do Kapsztadu, eleganccy żeglarze, którzy na swoich lśniących, wyposażonych w najnowsze zdobycze techniki jachtach nie ruszali się bez silnika poza okoliczne wody, nie wierzyli własnym oczom. W miejscowym Royal Cape Yacht Club jednogłośnie stwierdzono, że "Rozumek" to pierwsza bezbalastowa łódź, która wpłynęła do Kapsztadu od zachodu.
   W Kapsztadzie Biały utknął na dobre. Spędził tu prawie trzy lata - ostatnie w swoim życiu. Zaciągnął się jako oficer na miejscowy statek handlowy pływający do Durbanu. W 1971 roku został kapitanem południowoafrykańskiego jachtu "Arion" i wziął udział w regatach Kapsztad-Rio; "Rozumek" stał wtedy zapomniany w jakimś bocznym basenie portowym i niszczał. Takiego zobaczył go Krzysztof Baranowski, który zawinął do Kapsztadu na początku 1972 roku podczas swego słynnego samotnego rejsu dookoła świata na pokładzie "Poloneza".
   "Po chwili staliśmy na pokładzie zabudowanej szalupy o dwóch sterczących patykach. Kiedyś niebieski pokład teraz łuszczył się całymi płatami, przez dziury widziałem kolebiącą się w środku wodę... Jedyny szczegół świadczący, że ten wrak był kiedyś dla kogoś domem i statkiem, to na wpół zgniły materac podwinięty na rozbitej koi, by nie dosięgała go woda. - Wszystko dąb i kanadyjska sosna - dotarł do mnie głos Wojtka - W czasie najbliższego urlopu wyciągnę go z wody i podmaluję trochę. Słowo "podmaluję", zabrzmiało dla mnie jak szyderstwo, ale Wojtek był daleki od autoironii..." - pisał Baranowski.
   Czy Biały był szczęśliwy - nie wiem, choć spełnił swe marzenia o egzotycznej przygodzie. Czy był samotny? Chyba tak. W swoich notatkach zapisał kiedyś myśl Seneki: "Ludziom, którzy spędzają życie na podróżowaniu, przypada w udziale to, iż zawierają co niemiara związków gościnności, nie mają natomiast żadnych związków przyjaźni" (ani miłości) - dopisał Biały.
   Wkrótce po tym spotkaniu Baranowski wypłynął w stronę Australii w dalszy rejs. Nowoczesny "Polonez" podczas sztormu w "ryczących czterdziestkach" przeżył kolejne wywrotki, kiedy kilkunastometrowej długości balastowy jacht wywracał się jak omega podczas szkwału na Śniardwach. Kilka miesięcy później z Kapsztadu wypłynął w swój ostatni rejs "Rozumek" i jego kapitan.
   Dlaczego Biały porzucił względną stabilizację w Kapsztadzie? Przyczyna była prozaiczna. W 1972 roku skończyła mu się wiza i władze RPA dały mu miesiąc na opuszczenie kraju. Mógł wrócić samolotem do Polski, z której wyjechał przed pięcioma laty, a gdzie zostawił rodzinę i dzieci. Wybrał pokład "Rozumka". Śladów po jachcie i jego nie mniej dzielnym kapitanie nigdy nie odnaleziono.
   PS. Skorzystaliśmy z książek "Polskie jachty na oceanach" A. Kaszowski, Z. Urabanyi oraz "Droga na Horn" Krzysztofa Baranowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski