Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zespoły nie mają wyboru: albo grają za darmo, albo wcale

Paweł Gzyl
Chupacabras grają od ponad dekady – i ciągle za zwrot kosztów
Chupacabras grają od ponad dekady – i ciągle za zwrot kosztów fot. Joanna Gontkiewicz Nastal
Ponad 60 proc. muzyków grających w Anglii zagrało w ubiegłym roku za darmo – wynika z raportu przygotowanego przez Brytyjski Związek Muzyków. Czy w Krakowie jest podobnie?

W Krakowie działa kilkaset młodych zespołów. Część z nich tworzą amatorzy, którzy na co dzień pracują w innych zawodach, a część – muzycy, którzy próbują utrzymać się z grania. Nie jest to jednak proste. Bo zanim zespół zacznie zarabiać, czeka go prawdziwa droga przez mękę. Większość młodych grup skazana jest bowiem na granie za darmo.

- Często godzimy się na takie warunki. Właściwie to zawsze. Nie ma innej rady. Nie ma zbyt wielkiego wyboru: albo gramy, albo nie. Czasem zdarzało nam się dokładać do całego przedsięwzięcia - dobrze, że traktujemy muzykę jako nasze hobby – mówi Iwo Knopik z krakowskiego zespołu Jenna Eight, który gra już sześć lat i ma swoim koncie wydaną samodzielnie w ubiegłym roku debiutancką płytę.

Właściciele krakowskich klubów zazwyczaj sami nie organizują koncertów, tylko udostępniają swoje lokale zespołom, które się do nich zgłaszają. Młodzi muzycy zamieniają się wtedy dodatkowo w organizatorów – bo muszą sami opłacić akustyka, sprzęt i transport. O zarobku nie ma więc co mówić.

- Wiele klubów przystaje na takie rozwiązanie, ponieważ wiedzą, że koncert przyciąga grupę ludzi, którzy spędzą w lokalu kilka godzin. To znaczy, że będą słuchać muzyki – i popijać piwo. W ten sposób rodzi się ich zysk. Do tego mają komfort, że nie muszą płacić zespołowi za koncert. U nas coś takiego jednak nigdy się nie zdarza – wyjaśnia Grzegorz Kwiecień z klubu RE.

Czasem sytuacja wygląda trochę lepiej, kiedy właściciel klubu pozwala zagrać młodemu zespołowi „za bramkę”. To oznacza, że grupa, która organizuje swój koncert, wpuszcza fanów po zakupie niedrogich biletów. Całkowity zysk z ich sprzedaży idzie do kieszeni zespołu.

- Nie ściągamy tyle widzów, żeby żądać z góry określonego honorarium. Dlatego gramy „za bramkę”. To jednak jest ryzyko – bo nie zawsze przychodzi tyle osób, żeby pokryć nawet koszty dojazdu. Kiedy prowadziłem klub Imbir stosowałem jednak taką samą politykę. I wtedy poznałem sytuację od drugiej strony – bo często okazywało się, że zyski ze sprzedaży piwa podczas koncertu nie pokrywały naszych nakładów – druku i rozwieszenia plakatów, zatrudnienia akustyka czy opłat za prąd – tłumaczy Pazur z krakowskiej grupy Chupacabras.

Podobnie podchodzą do występów młodych zespołów organizatorzy festiwali i przeglądów – nawet tych najbardziej renomowanych. Ogromne koszty, jakie pochłania zapraszanie zachodnich gwiazd sprawia, że oszczędza się na rodzimych wykonawcach.

- Graliśmy na jednym większym festiwalu, na który dostaliśmy się z konkursu. Znaliśmy jego warunki i tym samym zgodziliśmy się na zagranie za wejściówki i nocleg. Zaakceptowaliśmy to, bo i tak mieliśmy pojawić się na festiwalu w charakterze uczestników. Takie podejście organizatorów wywołało jednak kontrowersje wśród innych uczestników konkursu. Gdyby festiwal nie odbywał się tuż za rogiem, my też mielibyśmy obiekcje. Zadecydowały jednak korzyści niematerialne – możliwość pokazania się na dużej imprezie – – tłumaczy Daniel Grzymała z krakowskiego zespołu Die Flöte, który gra od ośmiu lat i kilka tygodni temu samodzielnie wydał debiutancki album.

Praktyka ta stała się również regułą stosowaną przez większość organizatorów polskiego życia koncertowego. Kiedy sprowadzają oni jakąś zachodnią gwiazdę na występy nad Wisłą, ani myślą płacić polskim wykonawcom, którzy chcą ją supportować na lokalnych występach.

- Supporty zawsze grają za darmo. Dojeżdżają na własny koszt, przywożą swój sprzęt, same opłacają sobie hotele. Mało tego – czasem nawet płacą za możliwość zagrania przed jakąś gwiazdą. To kwoty wielkości od 500 do 1000 zł za koncert. Ale ja się pytam: kto zapłaci za bilet na koncert nieznanego, polskiego zespołu? – tłumaczy Janusz Krzeszowski, szef krakowskiej agencji koncertowej Galicja Productions.

Granie suportów często okazuje się dziś nieopłacalne. Jeśli koncert zaczyna się o godz. 19 i przed zachodnią gwiazdą występują dwa polskie zespoły, to większość widzów przychodzi i tak dopiero na godz. 21. Rodzimych amatorów ogląda zatem garstka (często nieżyczliwych) widzów.

- Kiedyś zostaliśmy propozycję zagrania całej trasy po Polsce u boku gwiazdy polskiego metalu. Trochę się wahaliśmy, ale w końcu stwierdziliśmy, że spróbujemy. Ustaliliśmy, że zejdziemy trochę z naszej zwykłej stawki, żeby pójść na rękę menedżerowi, który organizował występy. A on do mnie od razu: „Wyślę ci numer konta – wystarczy jak zapłacicie po tysiąc złotych za koncert”. Oczywiście odmówiliśmy – śmieje się Tomek Grochola z grającego już ponad 20 lat zespołu Agressiva 69.

Problem wydaje się trudny do rozwiązania. Potrzeba strukturalnych zmian w rodzimym show-biznesie. Ale tym, którzy mogliby je przeprowadzić, wcale na nich nie zależy. Koło się więc zamyka.

- Jest to okropne, ale jeśli dzisiejszą kulturę kreują media, które w kółko od 20-30 lat puszczają te same utwory i promują wciąż tych samych artystów, to jak w codziennym życiu naszego rodaka ma pojawić się coś nowego, za co będzie chciał zapłacić? – kwituje Iwo Knapik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski