Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zimoch do Węgrzyna: Kaziu, weź tabletki

Redakcja
Tomasz Zimoch, czyli dziennikarz pozytywnie zakręcony, zwłaszcza na punkcie polskiego sportu Fot. Bartek Syta
Tomasz Zimoch, czyli dziennikarz pozytywnie zakręcony, zwłaszcza na punkcie polskiego sportu Fot. Bartek Syta
- Kazimierz Węgrzyn, który bardzo emocjonalnie komentował mecz eliminacji Ligi Mistrzów Steaua - Legia, już stał się bohaterem internetu. Rośnie Panu konkurencja.

Tomasz Zimoch, czyli dziennikarz pozytywnie zakręcony, zwłaszcza na punkcie polskiego sportu Fot. Bartek Syta

Rozmowa z TOMASZEM ZIMOCHEM, znanym dziennikarzem radiowym

- [śmiech] Wiem, choć akurat Kazia nie słyszałem, bo jestem na urlopie, trochę odcięty od świata. Widzę jednak, co się dzieje w internecie. Powiem tak: cieszę się bardzo, bo darzę go ogromną sympatią. To zawsze był profesjonalista, zaangażowany na sto procent w to, co robi. Teraz to pokazuje przed mikrofonem. Fajnie, że tak to przeżywał.

- Krzyczał, tracił głos, odlatywał. Jak opisać ten stan?

- Ktoś, kto nigdy nie siedział przed mikrofonem, pewnie nie będzie zdawał sobie sprawy, w jaki trans można wpaść. Zwłaszcza kiedy jest się emocjonalnie zaangażowanym w wydarzenie, które akurat relacjonujemy. Dlatego ja się absolutnie nie dziwię, że Kaziu mógł tam bardzo emocjonalnie komentować. A ci, którzy tak bardzo martwią się o jego głos czy o jego serce, niech będą spokojni: wytrzyma jeszcze niejedną próbę, mam nadzieję, że będzie komentował mecze Legii aż do finału Ligi Mistrzów. Choć w środę pewnie się przekonał, że w takich sytuacjach puls bije 180-200 uderzeń na minutę i czasem nie można złapać oddechu. Że przez głowę przelatują tysiące myśli, które trzeba jakoś sensownie poukładać.

- Zmęczenie?

- Ogromne. Czasem przychodzi kilka godzin po meczu. Stres też jest wielki. Ja po tym słynnym meczu Widzewa z Broendby 17 lat temu nie mogłem spać przez całą noc. Ciekawe, czy Kaziu dał radę spać po meczu w Bukareszcie. To są takie stany emocjonalne, o których trudno opowiadać, trzeba to przeżyć. Człowiek czasem wchodzi na taką orbitę, że... Sam miałem kilkakrotnie takie myśli: o, stary, uważaj, bo za chwilę wykorkujesz. U mnie to czasem zmienia się potem w ból, ból całego ciała. Niewyobrażalne. Nie chcę oczywiście narzekać, wręcz przeciwnie, to są fajne odczucia, ale trochę czasu zajmuje zanim człowiek dojdzie do siebie.

- Kiedyś opowiadał Pan, że kiedy relacjonuje te wielkie wydarzenia, to potem nie pamięta swoich słów, reakcji, tych słynnych metafor, porównań. Naprawdę tak jest?

- Naprawdę, to słuchacze bardzo często przypominają, co ja tam mówiłem czy paplałem do mikrofonu. Jasne, że są myśli po transmisji, czy wszystko było dobrze, czy nie było wpadki, pomyłki. Ale żeby to odtworzyć minuta po minucie, zdanie po zdaniu? Nie ma szans. Wam, dziennikarzom prasowym jest łatwiej. Nawet jeśli piszecie relację na żywo, to potem można jeszcze jakieś zdanie wyrzucić albo dołożyć. U nas jest chwila, błysk, trzeba panować nad chwilą, nad informacją. To nie jest takie łatwe, choć piękne.

- Potem słucha Pan sam siebie?

- Ja nie lubię siebie słuchać. Nieraz się tego obawiam. Mój nauczyciel Zbyszek Wojciechowski zawsze mi mówił, żebym nie słuchał się zaraz po audycji, że musi upłynąć jakiś czas, żeby nabrać do tego dystansu.

- Czuje się Pan trochę zakładnikiem własnej sławy? Myśli Pan przed transmisją: dziś muszę przeskoczyć sam siebie?

- Nie, nigdy. Dla sprawozdawcy, gdyby tak podchodził do sprawy, to byłby koniec. Trzeba po prostu robić swoje.
- Pańska relacja z meczu Broendby - Widzew sprzed 17 lat żyje własnym życiem, odsłuchano ją miliony razy. Jaki dziś ma Pan do niej stosunek?

- To jest po prostu miłe. Nagroda dla tej osoby, która nagrała ten komentarz i wrzuciła do sieci - a pamiętajmy, że to były zupełnie inne czasy - nadal czeka. Kto udowodni, że to zrobił, ma u mnie szampana.

- Wtedy to było chyba nie do przewidzenia, że nagranie zrobi taką furorę.

- Skąd. Ja sam nawet długo nie wiedziałem, że to w internecie żyje, jak pan powiedział, własnym życiem. Zabawna rzecz, że przez wiele lat nie mogliśmy odnaleźć całości tej transmisji w archiwum Polskiego Radia i dopiero kilka lat temu, gdy weszła cyfryzacja, jeden z pracowników znalazł tę taśmę, i przegrał mi na płytkę. Ludzie też nie pozwalają mi o tym zapomnieć. Kiedyś byłem na stadionie i biegnie za mną jeden z kibiców, wołając: "Panie Tomku, panie Tomku, proszę posłuchać". Poprosił kolegę, żeby do niego zadzwonił, a w telefonie sygnałem był fragment relacji z "Panie Turek, niech pan tu kończy to spotkanie". I od tamtej pory ja też ten sygnał mam [śmiech]. To są fajne chwile. Tym bardziej, że niby minęło tylko 17 lat, a to był inna epoka. Inna epoka, jeśli chodzi o transmitowanie, relacjonowanie, dziś jest o wiele łatwiej. Wtedy nie miałem kabiny, siedziałem na trybunie VIP-owskiej z Duńczykami, w końcówce popchnięto mnie, mówiłem zresztą o tym w czasie transmisji. Wtedy ten awans do Ligi Mistrzów to było wielkie wydarzenie, ale nie spodziewałem się, że będzie aż tak wyjątkowe, że przez 17 lat nikt tego wyniku powtórzy. No, ale teraz trzymam kciuki za Legię.

- Skoro jest Pan na urlopie, to tym razem nie wprowadzi Pan polskiego zespołu do Ligi Mistrzów.

- No nie. Ale przestrzegam przed zbytnim optymizmem. Nie podchodźmy do tego remisu euforycznie. Wynik jest dobry, ale zalecałbym spokój. Steaua dobrze gra na wyjazdach, niech pierwsza połowa w Bukareszcie będzie przestrogą. Nie należy podchodzić do tego meczu z poczuciem komfortu, tylko wręcz z niepokojem, bo wtedy łatwiej o koncentrację od pierwszej do ostatniej minuty. Ale jak znam Janka Urbana, to przytrzyma piłkarzy krótko do tego wtorku.

- Rada dla Kazimierza Węgrzyna?

- [śmiech] Niech pije surowe jajka, na struny głosowe. Podpowiadam też tabletki wykrztuśne, bardzo pomagają komentatorowi. Na mundialu w Korei ten pomysł podsunął mi lekarz reprezentacji Polski i to się okazało najlepszym lekarstwem na chrypkę. Niech więc Kaziu kupi sobie tabletki, possie przed meczem cztery-pięć i będzie dobrze.

- A Pan tym razem go posłucha?

- Zrobię wszystko, żeby tak było. Ba, wcześniej postaram się odsłuchać jeszcze jego komentarz z Bukaresztu. Kaziu, nie daj się tym, co mają obawy, że stracisz głos. Sport to są emocje, również emocje komentatorów. I jeśli ja, żuczek, mogę mu coś życzyć, to życzę mu udanej pracy, emocji i żeby był bardzo zmęczony po tej wtorkowej nocy.
Rozmawiał

Przemysław Franczak

CYTATY Z ZIMOCHA

"Bjoergen ucieka, Justysiu, przydałoby się, żeby kijek zamienić w rewolwer i oddać dwa strzały"

" Powąchał zapach szczęścia, piękna woń, jak rzepaku na wiosnę - teraz jest wyczuwalna na Stadionie Narodowym"

"Siebie nazywasz kaktusem, bo potrafisz ukłuć, ale kaktus potrafi i pięknie kwitnąć! Studiowałem godzinami o rodzinie kaktusów echinocactus cinnabarinus, ich kwiat kwitnie tak pięknie jak ty dzisiaj na trasie! "

"Tuwimowe radio, ptaki zaczynają śpiewać, Adaś, taś, taś, taś"

"Mecze bez goli to jak bar z pustą butelką whisky"

"Przeradza się w motyla, zaczyna frunąć. Otylia Jędrzejczak jest wielkim, pięknym polskim motylem. Jest delfinem! "

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski