Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zimowe igrzyska olimpijskie 2022 mógł zdobyć Kraków. Czy dobrze się stało, że odbędą się w innym miejscu? Oto głosy "za" i "przeciw"

Artur Bogacki
Artur Bogacki
Kraków starał się o organizację zimowych IO 2022
Kraków starał się o organizację zimowych IO 2022 Anna Kaczmarz / Polskapresse / Dziennik Polski
Osiem lat temu Kraków był kandydatem do organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 r. Przepadł w przedbiegach, a patrząc na aktualną sytuację w życiu codziennym - pandemia, rosnące koszty budowlane - wiele osób uzna, że dobrze się stało, iż tak wielka impreza w lutym przyszłego roku nie odbędzie się w Małopolsce, lecz w Pekinie. Po latach pomysł tak ogromnego sportowego przedsięwzięcia w naszym regionie, szacowanego wówczas na 21 mld zł, nadal ma zwolenników i przeciwników. A temat warto przypomnieć w kontekście planów Igrzysk Europejskich 2023 pod Wawelem...

- Igrzyska będą doskonałą okazją do promocji Krakowa, która będzie trwała nie tylko do 2022 roku, ale i długo później. Wystarczy spojrzeć na Vancouver - to najlepszy przykład. Wcześniej o Vancouver mało kto słyszał. Teraz to miasto, do którego się przyjeżdża. Musimy pamiętać, że obecnie około 20 procent mieszkańców miasta utrzymuje się z przemysłu turystycznego. Ten poziom trzeba utrzymać - mówił wówczas, w lipcu 2013 r., prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.

Oficjalne ogłoszenia Krakowa jako kandydata firmującego projekt (zawody miały się też odbywać m.in. w Zakopanem, Oświęcimiu czy Katowicach, a także na Słowacji - w Jasnej i Liptowskim Mikulaszu) - nastąpiło w 2013 r. Międzynarodowy Komitet Olimpijski decyzję o wyborze podał w 2015 r., z grona kilku chętnych ostatecznie wygrał Pekin. Na tym decydującym etapie Krakowa już nie było, bo mieszkańcy w referendum, w maju 2014 r., jasno wyrazili sprzeciw - prawie 70 procent głosujących było na „nie”. Wcześniej władze Krakowa popierały pomysł, później zdecydowały się głos ludu.

- Wmówiono ludziom, że jest to nieopłacalne i nie stać nas na to, bez pokazania żadnych danych - ocenił wówczas prezydent Majchrowski.

Bilans finansowy tego projektu? Na organizację i promocję zaangażowane gminy wydały aż 11 mln zł (zapłacić trzeba było już za samo bycie oficjalnym uczestnikiem procesu), a po całym przedsięwzięciu został ogólny niesmak. Dlaczego? Za projekt logotypu miasta-kandydata, który spotkało się z krytyką, zapłacono aż 80 tys. zł. Pojawiły się informacje o próbie przekupywania dziennikarzy, aby ci chwalili ideę i działania komitetu organizacyjnego. A później sposób wydatkowania środków znalazł się pod lupą NIK, która dostrzegła nieprawidłowości.

Igrzyska to bilans nie tylko finansowy

Osoby związane ze środowiskiem sportowym po latach uważają, że dla regionu była to duża szansa.

- Bardzo żałuję, że ta prestiżowa sportowa impreza u nas się nie odbędzie. Zyskałyby na tym miasto Kraków i województwo małopolskie, zarówno jeśli chodzi o promocję regionu, jak również w sferze pozyskanych środków finansowych na inwestycje sportowe, komunikacyjne, infrastrukturalne i wiele innych - mówi prof. Andrzej Klimek, rektor AWF, który był sekretarzem zarządu Komitetu Konkursowego Kraków 2022.

- Uważam, że ponieśliśmy wizerunkową porażkę, bo jeśli już rezygnować z organizacji igrzysk, to należało to zrobić na początku, a nie pod koniec bardzo długiego, pracochłonnego i kosztownego procesu aplikacyjnego. Bardzo głośni byli oponenci, w przeciwieństwie do zwolenników, którym nie udało się przekonać niedoinformowanych mieszkańców Krakowa do licznych korzyści wynikających z organizacji igrzysk. Wydaje mi się, że biorąc to pod uwagę, ewentualne mniejsze przychody lub nawet straty finansowe spowodowane trudnymi do przewidzenia ograniczeniami pandemicznymi, to sumarycznie Kraków sporo by zyskał w aspekcie promocji, infrastruktury, a w przyszłości na rozwoju szeroko rozumianej turystyki, bo igrzyska są najbardziej prestiżową imprezą sportową.

Prezes PKOl Andrzej Kraśnicki zaznaczył, że taka akcja wymaga wsparcia całego sportowego środowiska, nie tylko w Krakowie: - To gigantyczne przedsięwzięcie, jedyne w swoim rodzaju. Dla Krakowa i regionu to była szansa przyswojenia infrastruktury, nie tylko sportowej, finansowanej spoza „swoich” środków. Przy igrzyskach uwaga koncentruje się na kosztach, ale to przede wszystkim inwestycje, a także inne wartości. Obiekty musiałby być już gotowe, a nie w dalekiej przyszłości. Można by też dobrze „sprzedać” Kraków w obszarze całego świata, zainteresować inny typ turysty, niż jest tam zazwyczaj.

Wojciech Gumny, działacz PZN i TZN, od lat zaangażowany w organizację Pucharu Świata w skokach narciarskich w Zakopanem, zwraca też uwagę na kolejny element. - Czasem coś się robi, nie patrząc tylko na wynik finansowy. Ważne są inne sprawy. Igrzyska to impreza, która ma dodatkowy czynnik ważny społecznie - nowe obiekty. Teraz jest tendencja, by aktywnie spędzać czas. Dostęp do nowoczesnych obiektów, generalnie, po pierwsze działałby na rzecz poprawy zdrowia, po drugie - na wzrost w turystyce, po trzecie - zwiększyłaby się ilość dzieci, które chciałby trenować sporty zimowe. Jeśli zainteresuje się powiedzmy tysiąc osób, to potem, owszem, zostanie dużo mniej, ale pewnie trafi się w tym gronie dwóch wybitnych zawodników. Trzeba pamiętać, że to nie są Chiny, tylko centrum Europy. Po zmianach często mogłyby tu być inne duże imprezy - wylicza Gumny.

Czy olimpijski boom jest wart miliardów złotych?

Zwolennicy igrzysk mówią o zyskach społecznych, infrastrukturalnych czy marketingowych. Z pewnością po organizacji igrzysk o Krakowie byłoby głośnej w świecie. Tylko, czy warto pójść tą drogą?

Koszt przedsięwzięcia, szacowany przed laty na 21 miliardów złotych, miałby się zwrócić przez zysk szeroko pojętego sektora turystycznego, jak również z dochodów z biletów. Tyle, że to drugie źródło z powodu pandemii przyschło, nawet wręcz zupełnie wyschło. W 2021 r. w przełożonych letnich igrzyskach w Tokio, znacznie bardziej medialnych, kibiców zabrakło na trybunach, a japońska stolica musi dołożył do imprezy 1,6 mld dolarów. W tym momencie na IO w Pekinie możliwe jest wpuszczanie fanów na trybuny w ograniczonej liczbie, w dodatku dotyczy to tylko miejscowych.

Liczono, że igrzyska będą impulsem do rozwoju i poprawy sytuacji w różnych sektorach gospodarki i życia codziennego, a zyskać na to będzie można środki z zewnątrz (czyli z budżetu centralnego). W materiałach promujących pomysł IO Kraków 2022 jako korzyść wskazywano m.in. zmniejszenie smogu, podniesienie poziomu życia mieszkańców, powstanie nowych sieci światłowodowych.

Inwestycje w infrastrukturę - drogi, kolej, zaplecze, to rozwój i rozbudowa, co oznacza też miejsca pracy.

Z częścią argumentów nie sposób się nie zgodzić - w Krakowie i Małopolsce powstałby nowe obiekty sportowe, o najwyższym standardzie, nowe drogi, dodatkowa infrastruktura. Pytanie, czy koszty nie przewyższyłyby znacząco zysków, często trudnych do zmierzenia i wyceny. Przy staraniach o prawo organizacji imprez nie sposób było przewidzieć pandemii (aczkolwiek przy dużym i dalekosiężnym projekcie należało się liczyć z różnego rodzaju niespodziewanymi zdarzeniami). Ponadto koszty budowlane rosną, drożeją surowce, przez pandemię gorzej działają łańcuchy dostaw, szaleje inflacja.

Nie dziwi sprzeciw mieszkańców, wyrażony w 2014 r. w referendum. Skoro będzie tak gigantyczny wydatek na - w skrócie - sport i promocję, to czemu nie na coś innego?

Tomasz Leśniak, przed laty lider inicjatywy Kraków Przeciw Igrzyskom, która później przekształciła się w stowarzyszenie Miasto Wspólne, uważa, że miasto uniknęło poważnych konsekwencji finansowych. - Wszystkich powinno cieszyć, że w Krakowie nie będzie igrzysk zimowych. Mamy potężny kryzys w ochronie zdrowia i to właśnie wydatki na nią powinny dziś stanowić priorytet - mówi. - Wiadomo, że nikt nie był w stanie przewidzieć pandemii. Jednak znamy historie igrzysk organizowanych w innych miastach i wiemy, że ostateczne koszty są średnio o 175% wyższe od szacunków, w przypadku Krakowa szacunki wynosiły ok. 20 mld zł. Różnicę musiałoby pokryć nasze miasto, a ewentualność organizacji imprezy bez udziału lub z częściowym udziałem kibiców dodatkowo zwiększyłaby straty.

Z analiz finansowych od IO 1960 r. wynika, że tylko igrzyska w 1984 r. w Los Angeles przyniosły zysk. Pozostałe kończyły się stratami, niektóre spektakularnymi. Planowany budżet średnio przekraczany był o... ponad 170 procent. Przeciwnicy tego typu imprez powołują się zwłaszcza na przypadek Montrealu (1976). Tam w wyniku złego planowania i zarządzania (doszły też skandale korupcyjne i malwersacje) budżet przekroczony został o ponad 700 procent! Miasto ówczesny dług (1,6 mld dolarów kanadyjskich) spłacało przez 30 lat... Średnią zawyża także bilans zimowych IO w Soczi (ponad 50 mln dolarów i przekroczony budżet o prawie 300 procent, z tym że chcąca pochwalić się swą potęgą Rosja nie liczyła się z kosztami), generalnie w XXI wieku dokładać trzeba było kilkadziesiąt procent. Kto to musi zrobić? Organizator, czyli miasto i jego partnerzy.

Efekt barceloński to nie zysk

Jeśli chodzi o samą promocję, to jest to wartość trudno mierzalna. Owszem, są wyliczenia tzw. ekwiwalentu reklamowego, ale czy to ma przełożenie na rozwój i turystykę? Marketingowcy pewnie powiedzą, że tak, wyliczając ilość materiałów w mediach i czasu antenowego, co ma prowadzić do wzrostu zainteresowania turystów. Jednak badania naukowców tego nie potwierdzają. Tą tematyką zajmował się śp. dr. hab Marek Kozak, profesor UW.

Wniosek z jego publikacji naukowej, wydanej w 2017 r., „Wielkie wydarzenia a rozwój. Mechanizm i jego składowe na przykładzie EURO 2012” jest znamienny: „Nie ma żadnego dowodu, że wielkie imprezy sportowe przynoszą dochód ekonomiczny krajom, regionom i miastom (wręcz przeciwnie: biorąc pod uwagę bilans kosztów i korzyści ekonomicznych, generują straty). (...) Na ogół w opiniach większości ekonomistów żadne wielkie wydarzenie nie przynosi obiecywanych korzyści, ani krótko-, ani długookresowych. Przybywa zwolenników tezy, że wielkie imprezy przynoszą więcej kosztów niż korzyści zarówno w krótkim, jak i długim okresie”.

Jak przyznawał dr Kozak, pojawiający w różnych opracowaniach tzw. efekt barceloński, czyli boom turystyczny po igrzyskach w 1992 r., okazał się mitem. Powołując się na raporty, podaje: „W 2004 r. (rok olimpiady) do Grecji przyjechało 0,7 mln turystów mniej niż w roku poprzednim. Takie samo zjawisko obserwowano wszędzie w przypadku wielkich imprez. Co gorsza, na spadku liczby i zmianie struktury turystów cierpiały głównie najbardziej prestiżowe i dochodowe formy turystyki, jak kongresowa: w Atlancie rok olimpiady (1996) przyniósł spadek ich liczby o 10%. Wykorzystanie miejsc noclegowych w Barcelonie w roku poprzedzającym igrzyska wyniosło 70%, w roku olimpiady – 64%, a w dwóch latach następnych – zaledwie 54%”.

Kozak wskazuje także - na przykładzie Euro 2012 - że choć faktycznie przyciągnęło „nowych” turystów, to w większości były to osoby nastawione na sportowe doznania, a nie szukające innych atrakcji, a co z tym idzie - wydatków. Ponadto zazwyczaj wielka impreza „wypierała” turystę, który przyjechał poznawać kraj i zostawiał tu swoje pieniądze. Zresztą po Euro, z którym Kraków związany był przez goszczenie m.in. reprezentacji Anglii, która miała tu swoją bazę, turyści z tego kraju do tej pory nie kojarzą się mieszkańcom najlepiej...

- Zwolennicy igrzysk mówią, że efekty promocyjne igrzysk mają przełożyć się na długotrwały wzrost liczby turystów. Badania społeczne nie potwierdzają tej tezy. Wynika to z faktu, że kibice przyjeżdżający na tego typu imprezy to specyficzna grupa turystów. Raczej nie wracają w dane miejsce, tylko podążają za imprezami sportowymi. Z kolei efekt ekspozycji w mediach jest zwykle przeszacowywany - mówi Leśniak.

Trasy biegowe się przydadzą. Tor bobslejowy niekoniecznie...

Igrzyska to bezsprzecznie prestiż, miasto jako organizator jest rozpoznawalne w świecie (pytanie - na ile to zachęci do przyjazdu). Rozwija się infrastruktura, także sportowa. W Polsce obiektów światowej klasy brakuje. Można je też wykorzystać do szkolenia przyszłych mistrzów, zaadaptować dla potrzeb mieszkańców. Chętnych do korzystania z rozbudowanych narciarskich tras biegowych w Zakopanem pewnie by nie brakło. Tor bobslejowy, planowany na myślenickiej górze Chełm, przeznaczony tak naprawdę dla wyczynowców, mógłby się znaleźć na drugim biegunie szeroko rozumianej opłacalności... Wiele zależy, jak później „sprzeda” się dana inwestycja. I ile tak naprawdę zyskaliby na tym mieszkańcy Małopolski.

Jules Boykoff, antyolimpijski aktywista, mówi wprost: „Sport olimpijski to świetny interes dla mediów, deweloperów, korporacji, sponsorów, służb bezpieczeństwa i wąskiej elity z miast gospodarzy. Zwykli ludzie nic z tego nie mają”.

Wszystko więc sprowadza się do bilansu wydatków i zysków, nie tylko finansowych. Bo przecież choćby kryty tor do łyżwiarstwa szybkiego, na które Zakopane czeka od lat (były też pomysły, by powstał w Krakowie czy Warszawie; ostatecznie halę wybudowano w Tomaszowie Mazowieckim), można zbudować także bez starań o igrzyska. Wówczas jednak - jak pokazuje życie - droga do realizacji celu jest dłuższa, trudniej o finansowe wsparcie z zewnątrz. W przypadku igrzysk wiadomo, że obiekt musiałby powstać w terminie.

Może więc przy ewentualnych staraniach o kolejne igrzyska najpierw stworzyć choć część obiektów - tak jak to było w Pjongczangu, który na przeprowadzenie zimowych IO był niemal gotowy w momencie wyboru go na organizatora... Wtedy koszty będą mniejsze, a społeczny odbiór też pewnie inny.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski