Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zjeżdżają jeden z drugim kandydaty...

Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog

Hej, bywało to drzewiej, bywało...
Słuchajcie ludzie, co dziadek opowie
Straszne się rzeczy dzieją w tym Krakowie...
Zjeżdżają jeden z drugim kandydaty
Każden pyskaty...

- pisał w styczniu 1957 roku w „Przekroju” Ludwik Jerzy Kern, zdumiony nieznaną powojennemu pokoleniu urodą kampanii wyborczej. Kraków, jak wiadomo, miał zawsze fatalny klimat atmosferyczny i polityczny, a sztukę komplikowania sobie życia doprowadził do perfekcji.

A więc, choć od sławnego Października ’56 minęły już dwa miesiące i naród nie mógł mógł już tak głośno sobaczyć, wywozić na taczkach i przebierać w kandydatach, to przecie - jak napisała potem Osiecka - w przeciwieństwie do innych demoludów „Myśmy to mieli, nam to dali, to do nas się uśmiechnął Bóg”. I wierzyliśmy, he, he, he, że ten uśmiech będzie trwał wiecznie. Zrewoltowana młodzież studencka spod znaku tzw. „Klanu płonącego pomidora”, wspierana przez komandosów z Warszawy demonstrowała z hasłami „Nie kręć sam na siebie bicza - głosuj na Cyrankiewicza” (o którym mówiono, że rodzinnemu miastu nie da zrobić krzywdy), „Chcesz od studentek całusa - głosuj na Jakusa/A drugiego - za Tejkowskiego”.

Zbigniew Jakus był bardzo popularnym działaczem z Huty im. Lenina, Bernard (później Bolesław) Tejkowski, przyszły wojujący antysemita - najmłodszym kandydatem w kraju. Na Wiejską dostali się wszyscy trzej; obok nich w siedmioosobowej krakowskiej grupie posłów byli najstarszy parlamentarzysta 76-letni komunista jak rydz Bolesław Drobner i bezpartyjna europejska sława laryngologiczna prof. Jan Miodoński.

Trochę trwało, nim Gomułka przywrócił w kraju porządek, kogo trzeba, powyrzucał, kogo trzeba, zdegradował. Zamykać, nie zamykał, no, może z wyjątkiem niektórych brykających redakcji. Kolejne wybory - i do sejmu, i do samorządów przeszły już bez żadnych sensacji. Kraków głosował podobnie jak cały kraj: karnie, odpowiedzialnie, prawie bez skreśleń, z wiarą w słuszność polityki partii.

Podobnie, choć z innych powodów, w czerwcu 1989 roku w pierwszej turze wyborów do Sejmu i Senatu mandaty zdobyli jedynie kandydaci „Solidarności”, m.in. Józefa Hennelowa i Jan Maria Rokita. Utrzymanie w Krakowie dyscypliny społeczno-politycznej sprawiało jednak nowym władzom coraz większe trudności. 9 lutego 1990 roku nieświadom tego rozprzężenia premier Tadeusz Mazowiecki, nie czekając na wyniki głosowania w Radzie Miasta, podpisał nominację na prezydenta Krakowa ogólnie szanowanemu odkrywcy prostacykliny, rektorowi Akademii Medycznej w początkach plugawych lat 80. profesorowi Ryszardowi Gryglewskiemu.

Dokument przywiózł osobiście pod Wawel szef Urzędu Rady Ministrów, podobnie jak premier i cała krakowska prasa absolutnie, ale to absolutnie pewny wyniku głosowania w magistracie.Cóż, kiedy radni, w niedopuszczalny sposób zdziwieni sposobem traktowania ich niewyrażonej jeszcze woli, wybrali na prezydenta niepewnego politycznie Jerzego Rościszewskiego, a przygotowany w magistrackich salonach Wielki Bankiet został nieskonsumowany. W Krakowie!...

Tak ano było w czasach, gdy nie wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę ze słuszności słów pasażera tratwy z Mrożkowskiego „Na pełnym morzu”: „Prawdziwa wolność jest tam, gdzie nie ma zwykłej wolności”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski