Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złodzieje w obozie Auschwitz

Redakcja
Tędy zapewne sprawcy dostali się na teren obozu Fot.Paweł Plinta
Tędy zapewne sprawcy dostali się na teren obozu Fot.Paweł Plinta
PRZESTĘPCZOŚĆ. Małopolski komendant policji wyznaczył 5 tys. zł nagrody za pomoc w ujęciu sprawców lub wskazanie miejsca ukrycia zabytkowej tablicy. Kolejne 10 tys. zaoferowała firma ochroniarska Art-Security Group. 100 tys. przeznaczy na ten cel muzeum.

Tędy zapewne sprawcy dostali się na teren obozu Fot.Paweł Plinta

Oryginalny, historyczny napis "Arbeit macht frei" skradziono wczoraj nad ranem znad bramy wejściowej do byłego niemieckiego obozu Auschwitz. Policja twierdzi, że to nie było dzieło przypadkowych złodziei. Według policji, złodziei było kilku, co najmniej 3-4.

Chociaż na terenie obozu są zainstalowane kamery, monitoring nie obejmował okolic bramy. - Złodzieje musieli o tym wiedzieć. Być może wcześniej zrobili rozpoznanie, ale nie da się też wykluczyć, że mieli tę informację od któregoś z pracowników - mówi jeden z policjantów.

W nocy z czwartku na piątek muzeum pilnowało czterech ochroniarzy. Ich zadaniem był obchód całego terenu. W czasie wczorajszego przesłuchania zapewniali, że przed piątą rano nie widzieli i nie słyszeli nic niepokojącego. Policja będzie przy okazji sprawdzać, jak wyglądała ich nocna służba. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, na terenie obozu są zainstalowane specjalne czujniki chipowe, które rejestrują obchód.

Wczoraj na terenie byłego obozu pracowało kilka policyjnych ekip, w tym specjalna grupa śledcza z krakowskiej komendy wojewódzkiej. Jedni funkcjonariusze zabezpieczali ślady, inni przesłuchiwali wartowników, jeszcze inni przeglądali zapis monitoringu i analizowali zdarzenia kryminalne z ostatnich dni w powiecie oświęcimskim.

Policjanci wstępnie wykluczyli, że było to dzieło zbieraczy złomu. - To mało prawdopodobne, żeby zadali sobie tyle trudu. Tablica była wprawdzie metalowa, ale nie ważyła zbyt wiele, bo w środku była pusta. Dla złomiarzy nie była zbyt łakomym kąskiem, a ryzyko wielkie - mówi mł. insp. Dariusz Nowak.

Według śledczych, bardziej prawdopodobne jest to, że była to kradzież na zamówienie. Kogo? - Jakiegoś kolekcjonera, albo organizacji neofaszystowskiej, która być może niedługo się ujawni. Być może komuś chodziło o efekt i o rozgłos. Są ludzie, których takie rzeczy cieszą - mówi jeden z policjantów, zaangażowany w śledztwo.

***

Według Jana Świerczyńskiego z Komendy Głównej Policji - który kilka lat temu przeprowadził analizę głośnych kradzieży dzieł sztuki w Europie - motywem podobnych przestępstw są najczęściej pieniądze. Ale nie tylko. Inne pobudki to: chęć zemsty, chorobliwa namiętność kolekcjonerska, chęć uzyskania rozgłosu czy zagarnięcie w celu sporządzenie kopii.

W Polsce dosyć często zdarzają się jednak kradzieże dzieł sztuki z uwagi na wartość tworzywa, z jakiego są wykonane. W magazynie ARS-Christiany w Warszawie pracownica segregująca złom znalazła przed laty fragmenty pociętego srebrnego i pozłacanego, późnogotyckiego kielicha, skradzionego z kościoła w Koninie. Wartość artystyczna tego dzieła sztuki sakralnej była bardzo duża. Złodziej jednak obawiał się zdemaskowania. Zniszczył więc kielich, sprzedając jego fragmenty na złom. Bywa też, że złodziej nie zdaje sobie sprawy z wartości artystycznej swego łupu. Tak było np. w przypadku kradzieży precjozów sakralnych z muzeum w Lidzbarku. Sprawca usiłował sprzedać arcydzieło pokątnym handlarzom za sumę nie przekraczającą równowartości butelki wyborowej. Traktował je wyłącznie jako złom.

Z tego samego powodu kilka lat temu skradziono z grobu Tadeusza Kantora na cmentarzu Rakowickim rzeźbę przedstawiającą chłopca siedzącego w szkolnej ławce i czytającego książkę - postać ze spektaklu "Umarła klasa". Artysta ustawił ją na grobie rodzinnym po śmierci swojej matki. Złodzieje zaopiekowali się nią, pocięli na kawałki i oddali do punktu skupu złomu. Tam ją odnaleziono.

Dziwną kradzież odnotowano w 2005 r. na Wawelu, gdzie z sali ekspozycyjnej Skarbca zniknęło XVI-wieczne żeleźce, czyli metalowe zakończenie lontownicy używanej do odpalania armat. Nie było śladów włamania, więc prawdopodobnie ukradł je ktoś ze zwiedzających w czasie otwarcia ekspozycji. Eksponat miał 30 centymetrów wysokości i taką samą szerokość. Miał stosunkowo niewielką wartość finansową. Do dzisiaj się nie odnalazł.

EWA KOPCIK

Komentarz kolekcjonera

Marek Sosenko, znany krakowski kolekcjoner i antykwariusz:

- Jeśli zakładać, że była to kradzież dla zysku, to mogło to być dzieło neofaszystów lub jakiegoś kolekcjonera militariów z II wojny światowej. Pytanie, jaka jest wartość takiego napisu - milion, a może 10 milionów euro? Kupujący musiałby płacić też za ryzyko kradzieży na szkodę społeczeństwa wielu narodów, które padły ofiarą holokaustu. To się nie mieści w głowie! Żaden normalny kolekcjoner nie zleciłby takiej kradzieży, bo przecież nigdy nie powiesi tego napisu na ścianie, nikomu się nie pochwali. Dla mnie jest to niewyobrażalna, gigantyczna strata. Obawiam się jednego. Nawet jeśli dotychczas złodziej nie brał pod uwagę, że ta kradzież postawi na nogi wszystkie służby, to teraz już o tym wie i obawiając się ryzyka, może po prostu zniszczyć tę tablicę, żeby zatrzeć ślady.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski