Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarł krakowianin Ryszard Kacysz, uznawany za najstarszego piłkarza w Polsce. Był bramkarzem jeszcze po 80. roku życia

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Ryszard Kacysz był najstarszym czynnie grającym piłkarzem w Polsce
Ryszard Kacysz był najstarszym czynnie grającym piłkarzem w Polsce Andrzej Banaś
We wtorek, 30 listopada zmarł krakowianin Ryszard Kacysz, uznawany za najstarszego zarejestrowanego piłkarza w Polsce. 17 grudnia ukończyłby 84 lata. Był bramkarzem - w wielu klubach - przez ponad 70 lat. Do 80. roku życia bronił barw C-klasowego wtedy Gromu Kraków. Gdy lekarz nie zgodził się, by podbić mu kartę zdrowia, został oldbojem Victorii Kobierzyn. Pogrzeb "Rico" odbył się w piątek, 13 listopada we Wróblowicach. Poniżej przypominamy nasz tekst o Ryszardzie Kacyszu z 2014 roku.

"Całe życie między słupkami"

Sylwetka. Ryszard Kacysz to najstarszy piłkarz w Polsce. Bramkarz C-klasowego Gromu Kraków ma 78 lat. O końcu kariery nie chce słyszeć.

– Mnie się zdaję, że mam dopiero 18 lat. Bo tak się czuję. Na koszulce noszę jednak numer 78, czyli tyle, ile mam lat. A przygotowałem już sobie z numerem 79. Bo trzeba myśleć o przyszłości... Mam już nawet propozycję z innego klubu. Nie, nie powiem, z jakiego – mówi bramkarz C-kla­­sowego Gromu Kraków Ryszard Kacysz, najstarszy czynnie grający w Polsce piłkarz.

78 lat skończy 17 grudnia. Nie widać tego po nim. I na boisku, i poza nim. Nadal ma refleks, nie boi się starć z dużo młodszymi graczami z przeciwnej drużyny. Potrafi się rzucić na murawę, by obronić strzał, i w... klubowej salce, by zademonstrować, jak kiedyś zatrzymywał jednego z rywali (gdy jedyny raz w karierze dos­tał czerwoną kartkę; jak twierdzi: niesłusznie – po meczu sędzia go za to przepraszał).

Gdy o czymś opowiada, gestykuluje, demonstruje czyjeś ruchy, naśladuje głos, przedrzeźnia, nawet... całuje. Sypie żartami, opowiada kawały, mówi wierszem... Szybki, młodzieńczy krok, sportowa sylwetka, ani śladu brzuszka. Żywe srebro. Jakby chciał przekonać, że jest przykładem prawdziwości stwier­dzenia, iż bramkarz i lewoskrzydłowy to najbardziej szaleni gracze w drużynie. A piłkarskie kopanie zaczynał od gry na lewym skrzydle. Werwy mógłby mu pozazdrościć niejeden nastolatek. Dowcipu też.

„Ręczniki” i „szmaty”

– Nas, bramkarzy, powinno się nazywać ręczniki. Bo każdy nami się wyciera. Jak nie wybiegnę do piłki, to obrońca się drze: „Czemuś nie wybiegł?”. Jak wybiegnę, to ryczy: „Po cholerę żeś wybiegał!” Najbardziej na boisku ma przechlapane sędzia, bo każdy gwiżdże na niego, a potem właśnie bramkarz, bo nawet jak obroni dwa karne, a puści „szmatę”, to też wszyscy mają do niego pretensje – mówi.

Urodził się w 1936 roku w Krakowie na ul. Czarodziejskiej. Jego dziadek był Serbem. Mama miała na imię Anna, ojciec – Edward. – Tata trochę kopał piłkę, ciągnęli go nawet do Laudy, czyli późniejszej Garbarni. O 12 lat młodszy brat Janusz grał w Krakusie, na lewym skrzydle. Mam też o 5 lat młodszą siostrę Marię – opowiada.

Dziecięce lata zabrała mu druga wojna światowa. – Mieszkaliśmy w suterenie w pięć osób: ja, siostra, rodzice i babcia – wspomina.

Naprawdę nazywał się Ka­cesz, ale ktoś coś pomylił w papierach i zostało Kacysz. Co ciekawe, jego brat oficjalnie nazywa się Kacyrz. – Dlatego nie dostanie po mnie spadku – śmieje się.

Od małego biegał za piłką. Grywał przy kościele Salezjanów na ul. Tynieckiej. Pewnego dnia on i jego koledzy zagrali mecz z Tęczą. – Wygraliśmy chyba 10:1. Potem zapisaliśmy się do Tęczy. Najpierw dwa mecze zagrałem na lewym skrzydle. Gdy zabrakło bramkarza, ktoś krzyknął „Mały, stań w bramce”. Był rok 1947. Od tego czasu ciągle bronię – wspomina.

Nie obraża się za „małego”. Ma 167 cm. – Jestem kie­szon­kowym bramkarzem – przyznaje. Ma ksywkę „Rico”.

Kiedyś po meczu z Wisłą, przegranym przez jego Koronę 0:1, podszedł do niego były legendarny napastnik „Białej Gwiazdy” Mieczysław Gracz. – Dał mi dziesięć czekolad i powiedział mi: „Ty jesteś dużym talentem. Gdybyś był wyższy o 10 centymetrów, wziąłbym cię do drużyny” – opowiada.

Iwan go nie pokonał

Grał w wielu klubach. Tęcza, Dębnicki, Łączność, Korona, Swoszowianka, Orzeł Piaski Wielkie, Armatura, To­nianka, Czarni, Rybitwy, Krowo­­­d­rza, Gwiazda Brzegi, Błyskawica Wyciąże, Grom – wylicza, ale nie jest pewny, czy wspomniał o wszystkich klubach.

Największy sukces odniósł w 1975 roku, gdy jego zespół – Orzeł Piaski Wielkie – awansował do ówczesnej III ligi. Wcześniej pomógł mu utrzymać się w klasie A.

Podczas długiej kariery miał okazję spotkać się z wieloma znanymi piłkarzami.

– Kiedyś grałem przeciwko Spartakowi Wielkanoc-Gołcza, którego grającym trenerem był Andrzej Iwan. Nie strzelił mi wtedy bramki. Z kolei z Kazimierzem Kmiecikiem spotkałem się, gdy on grał w Węgrz­cance. Potem rywalizowaliśmy w oldbojach. Nie chciał mi strzelać karnego, bo mówił, że ma do mnie pecha – chwali się.

Przypomina sobie, że trenowali go m.in. Mieczysław Gigoń (ojciec Macieja, jednej z legend Garbarni) w Koronie i Józef Figiel (potem szkoleniowiec w Cracovii) w Toniance.

Kiedy gracze z przeciwnej drużyny widzą w bramce „dziadka”, nie kryją zaskoczenia. – Niektórym oczy wychodzą na wierzch. I myślą, że łatwo mi będą strzelać gole. A ja często bronię ich strzały – opowiada. Przyznaje, że bardziej woli bronić te oddawane na siłę niż uderzane w techniczny sposób.

Nie kryje, że bramkarze są trochę zwariowani. I za takiego uważała go jego rodzina. – Kto normalny rzuca się pod nogi rozpędzonych napastników? Każdy bramkarz ma jakieś odchyły, ale ja kocham to, co robię. Chcę się przekonać, ile człowiek może wytrzymać – mówi.

Polała się krew

Kiedyś jego Gwiazda rozgrywała mecz z Bieżanowianką.

– Rozpędzony rywal, a był nim syn sędziego liniowego, kopnął mnie mocno w głowę. Polała się krew. Kierownik naszej drużyny zaczął mnie bandażować, ale z nerwów owijał mi całą głowę. Mówiłem mu, żeby nie zakrywał mi twarzy, oczu. Nie mieliśmy drugiego bramkarza, więc dotrwałem do końca meczu i dopiero wtedy pojechałem na pogotowie. Za tydzień był kolejny mecz, z Orłem. Miałem bandaż na głowie. Jeden z rywali krzyczał do mnie przed meczem: „Siedem!”. Że tyle goli mi strzelą. Wygraliśmy 3:1. Po meczu powiedziałem temu, co krzyczał: „Buraczku, nie tędy droga do roli” – wspomina.

Urazów, których doznał, nie zliczy. Do dziś ma nienaturalnie wygięty mały palec u prawej ręki. Kontuzji doznał na meczu. – Poszedłem na pogotowie, ale lekarze pili sobie kawę. Nie założyli mi gipsu. Na drugi dzień byłem w przychodni, jednak tam lekarz powiedział mi, że jest już za późno – opowiada.

Innym razem złamał obojczyk. Zagipsowany poszedł na trening. Koledzy byli w szoku. Podobnie jak przed rokiem, gdy zjawił się na zajęciach dzień po niezwykle bolesnym zabiegu, gdy z bólu rozerwał krępujące go więzy. Ale nie krzyczał...

W przeddzień rocznicy

To dzięki futbolowi poznał żonę Elżbietę. Jej brat Kazimierz też bowiem grał w piłkę. Kawalerem był jednak długo.

– Bo kochałem piłkę. Gdy dziewczyna mówiła mi: „Chodźmy na tańce”, odpowiadałem jej: „Dobrze, ale jak wrócę z meczu”. Nie lubiłem też, gdy dziewczyna się spóźniała na spotkanie. Kiedyś czekałem na jedną na Rynku pod Adasiem. Spóźniała się 15 minut. No to zrezygnowałem z czekania. Nagle zobaczyłem, jak idzie od strony Siennej. Ale szedłem dalej. Bieg­ła za mną. Dogoniła. Powiedziałem jej, że jak ma przyjść punktualnie, to niech się maluje dwie godziny wcześniej. To była... moja późniejsza żona – zdradza.

Pobrali się w 1968 roku. On miał 32 lata, ona 25. Koledzy chwalili się swoimi żonami. On także był szczęśliwy. – Szukałem żony nie dlatego, żebym mógł się chwalić jej pięknem, ale dla siebie, dla dzieci, żeby w domu było posprzątane. Mó­wiłem jej: „Żabciu, masz się elegancko prowadzić” – mówi.

Sprzątała w Komendzie Wojewódzkiej MO na ul. Mogil­skiej. Do pracy poszła 12 lat po ślubie. Wcześniej zajmowała się wychowywaniem dzieci: Janusza, Jarosława i Katarzyny.

Zmarła dzień przed ich 25. rocznicą ślubu. Na raka. Nie miała szans. Mąż wszędzie szukał ratunku. Któregoś dnia był z żoną u lekarza w Bielsku-Białej. – Dałem mu 5 tysięcy złotych. Profesor zbadał żonę i poprosił asystentkę o dwie kawy i dwa koniaczki. Powiedział mi, że żona umrze za osiem miesięcy. Pomylił się o jeden dzień... I oddał mi te 5 tysięcy – opowiada.

Został wdowcem z trojgiem dzieci. Łączył opiekę nad nimi z pracą zawodową, treningami i meczami. Dawał sobie radę. – Pewnie, że było mi ciężko, ale nie patrzyłem na to. Trzeba sobie umieć radzić. Dla chcącego nic trudnego – zapewnia.

Ma czterech wnuków i dwie wnuczki. Nigdy więcej się nie ożenił. – Pierwsza sucha kromka lepiej smakuje niż druga, choćby była posmarowana – w dosyć oryginalny sposób obrazuje, jak bardzo kochał swoją żonę.

Dał się kiedyś namówić siostrze na wizytę w „Feniksie”. – Gdy tańczyłem z jakąś kobietą, ta zapytała, czy może jes­tem żonaty. Potem, jaką mam emeryturę. Powiedziałem, że dostaję ponad 25 tysięcy. Była zachwycona. Emeryturą – żartuje.

Ale nie pieniądze są dla niego najważniejsze. Kocha się w piłce. – To jest teraz moja żona. Za pieniądze ksiądz się modli, za pieniądze ludzie są podli – mówi.

I dodaje: – Mam też kochankę. Telewizor. Ale oglądam tylko mecze. Bo coś innego to tylko strata czasu. Przyglądam się, jak zachowują się inni bramkarze. Wkurza mnie jednak, gdy komentator mówi, że ktoś „fantastycznie obronił”. Czasem w klasie A łapie się takie strzały. Denerwuje mnie także, kiedy o zawodniku mówi się „bohater”. Dla mnie bohaterami są chorzy, którzy leżą na łóżku, nieraz przez wiele lat, i nie poddają się.

Praca uszlachetnia

Na emeryturę pracował 46 lat. 11 lat był ślusarzem maszynowym w Bielskich Zakładach Lin i Pasów „Bezalin”, 19 lat pracował w warsztacie w piekarni na pl. Dominikańskim i 16 lat w u­t­rzymaniu ruchu na cementowni w Pleszowie. No i cały czas grał...

Nie stronił od palenia. Nie wylewał za kołnierz. – Kiedyś stojąc w bramce, widziałem dwie piłki naraz – zdobywa się na kolejną chwilę szcze­rości. – Wódka jest dla ludzi. No co, pan się nie napije? – pyta.

Swe obowiązki traktował jednak w profesjonalny sposób. – Jak potrafisz wypić, to powinieneś też na drugi dzień przyjść do pracy i robić to, co do ciebie należy – trochę filozofuje.

Nie nudzi się. Na chodzie jest od rana. Przychodzi do klubu, kosi trawę na boisku, oznacza linie, trenuje, pomaga innym. Nie wyobraża sobie siebie siedzącego w kapciach i wpatrującego się do wieczora w telewizor. – A co robi zwykle emeryt? Wstaje, robi siusiu, myje ząbki, potem ogląda telewizję, nudzi się. To nie dla mnie. To co się robi, trzeba kochać. Praca człowieka uszlachetnia – przekonuje.

Coraz częściej gra w oldbojach, wpuszcza do bramki młodego, ale o piłkarskiej emeryturze nie myśli. Nie tylko dlatego, że dostał ofertę z innego klubu. Ciągle czuje się młodo. No i tryska zdrowiem. Tajemnica jego sportowej sylwetki i długowieczności? Zdradza ją z satysfakcją: – Mleko, czosnek i łyżka miodu. No i tran norweski. Jedną łyżkę zażywam na czczo, drugą na dobranoc. Zawsze pomaga.

Trenerzy, działacze, sędziowie, zawodnicy i inni ludzie spor...

Piękna i piłkarz. Pomocnik Garbarni Kraków Kamil Kuczak zmie...

Karolina Bojar pytana przez nas kilka lat temu, czy podczas sędziowanych przez nią spotkań... podrywają ją ich uczestnicy, odpowiedziała: - Tak, prawie na każdym meczu. I piłkarze, i - gdy sędziuję najmłodszym - trenerzy. Ale wszystko przebiega w formie żartów. Zwykle po zakończeniu gry. Słyszę komplementy a propos mojej urody.

Daniel Stefański i Karolina Bojar. Sędziowska miłość w futbo...

Życzenia pięknej sędzi piłkarskiej, krakowianki Karoliny Boj...

Tamara Gorro, żona byłego piłkarza Realu Madryt Ezequiela Ga...

Deepspot - powstały koło Warszawy drugi najgłębszy basen na ...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zmarł krakowianin Ryszard Kacysz, uznawany za najstarszego piłkarza w Polsce. Był bramkarzem jeszcze po 80. roku życia - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski