Po wywalczeniu z Borkiem awansu od półtora sezonu Adrian Szopa gra w IV lidze FOT. TOMASZ BOCHENEK
- Zacznijmy od wyjaśnienia: dlaczego opuścił Pan tak wiele meczów w rundzie jesiennej?
- Było to związane z moimi wyjazdami służbowymi, których miałem dużo w tym semestrze mojej pracy akademickiej. Najpierw, we wrześniu, był wyjazd do Wiednia, gdzie prowadziłem badania na Uniwersytecie Wiedeńskim i w Bibliotece Narodowej. Potem w październiku pojechałem do Wielkiej Brytanii, do Nottingham - w związku z grantem badawczym doktora Huberta Chudzio, w którego zespole jestem. Robiliśmy tam wywiady z Polakami wysiedlonymi na Syberię w czasie II wojny światowej. Pod koniec października poleciałem natomiast do Afryki, do Ugandy. To był bardzo ciekawy wyjazd, związany z otwarciem cmentarza polskich sybiraków w Koja. Cmentarz był zniszczony, dzięki pomocy wielu osób udało się go odbudować, zrekonstruować. Jego otwarcie było dużym wydarzeniem, z udziałem władz polskich i ugandyjskich.
- To nowe pole Pańskiej działalności naukowej? Z biogramu na stronie Akademii Pedagogicznej wynika, że przede wszystkim interesuje się Pan czasami antycznymi.
- Wiem, że współcześnie to ginąca postawa, ale humanista - a za takiego się uważam - to człowiek o bardzo rozległych horyzontach. Absolutnie nie zamierzam rezygnować z antyku, od razu po powrocie z Afryki wróciłem do swej podstawowej działalności badawczej.
- Skoro o rozległych horyzontach mowa - przejdźmy do futbolu. Gabinet na uczelni i piłkarska szatnia seniorskiego zespołu to tak różne światy, że aż zastanawiam się, jak można w nich funkcjonować równocześnie.
- Nie jest to łatwe, rzeczywiście, zwłaszcza gdy po całym dniu pracy przychodzę na trening. To bardzo różne środowiska, zupełnie inne rejestry językowe. Ale dla mnie Borek - wiem, że może zabrzmi to patetycznie - jest czymś wyjątkowym. To mój klub, słabo pamiętam nawet, co było przed Borkiem [uśmiech]. Tutaj się wychowałem, mieszkałem prawie całe życie, nadal mieszkam niedaleko. Przez dwadzieścia lat, a mam teraz trzydzieści, nigdy nie zmieniałem klubu - granie w piłkę w Borku jest dla mnie czymś naturalnym. I chociaż już dawno zdałem sobie sprawę z tego, że wielkim piłkarzem nie będę, to nie wyobrażam sobie, żebym miał się wycofać. Dzięki temu, że trenuję, dobrze się czuję, nie mam problemów z zasypianiem.
- Dużo treningów Pan opuszcza?
- Kiedy nie mam wyjazdów związanych z pracą, jestem na każdym treningu. A więc, razem z odnową, trenuję cztery razy w tygodniu.
- W środowisku akademickim zna Pan kogoś, kto tak intensywnie udziela się sportowo?
- Znam osoby, które poświęcają na sport dużo czasu, ale uprawiają go w sposób czysto amatorski. Szczerze powiedziawszy, u nas pokutuje myślenie, że sport nie licuje z godnością naukową. W Anglii czy Niemczech jest zupełnie inaczej, tam zaangażowanie w sport odbierane jest jako coś zdecydowanie pozytywnego. My powoli zmierzamy w tym kierunku.
- Zdarzyło się, że jako prowadzący zajęcia na uczelni miał Pan wśród studentów któregoś z kolegów-piłkarzy?
- Było blisko. Okazało się, że Konrad Tyrpuła, który był moim kolegą z obrony - i generalnie miałem z nim dobry kontakt - jest także moim studentem. Nie chodził jednak na zajęcia, dlatego na szczęście w relację student - prowadzący nie weszliśmy. Zdarzyło się to natomiast z zawodnikami z innych drużyn. Zapewniam jednak, że staram się nie tworzyć sztucznych barier.
- Był w życiu moment, w którym miał Pan nadzieję na zrobienie piłkarskiej kariery?
- Tak, kiedy miałem kilkanaście lat. Graliśmy z Borkiem w wojewódzkiej lidze juniorów, ja byłem kapitanem drużyny, obrońcą i jednym z najlepszych strzelców. Życie dość szybko zweryfikowało jednak marzenia.
- Wnioskuję, że nigdy nie stanął Pan przed wyborem: piłka czy praca naukowa?
- Nie, takich momentów nie było. Były natomiast pewne oczekiwania wobec mnie. Gdy na późniejszych latach studiów zacząłem prowadzić bardzo ożywioną działalność naukową, a także potem, sugerowano, że powinienem zrezygnować ze sportowych aktywności. Ja jednak zawsze twierdziłem, że jedno drugiemu nie przeszkadza.
- Wróćmy do piłkarskiej szatni. Uwielbia szyderstwa, a pracownik naukowy - powiedzmy wprost: dziwoląg - wydaje się dla nich idealną pożywką.
- Oczywiście, że tak! Z szyderstwem spotykam się codziennie, jestem "Doktorkiem". Bardzo śmiesznie bywa zwłaszcza wtedy, kiedy zdarzy mi się popełnić lapsus językowy. Jest potem bardzo długo pamiętany i podkreślany [śmiech]. Cały czas ciągnie się za mną zdanie wykrzyczane w złości podczas meczu sparingowego. Nie zdradzę jakie, bo do cytowania się nie nadaje - ale jest właśnie elementem tego szyderstwa, które przyjmuję jako coś całkowicie naturalnego.
Rozmawiał TOMASZ BOCHENEK
PAN OD ŁACINY
Język łaciński, historia starożytnej Grecji i Rzymu, antropologia władzy - zajęcia m.in. z tych przedmiotów prowadzi w tym semestrze dr Adrian Szopa. 30-letni asystent w Katedrze Historii Starożytnej Uniwersytetu Pedagogicznego skończył studia w Instytucie Historii Akademii Pedagogicznej (2006) oraz w Instytucie Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego (2008).
W swojej piłkarskiej przygodzie od początku jest zawodnikiem Borku Kraków, obrońcą. Od lata ubiegłego roku występuje na boiskach IV ligi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?