Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zumbi. Słyszeliście tę nazwę? Amerykanie, Anglicy, Szwajcarzy tak. Choć to mała firma z Myślenic

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Paweł Matuszyński z jednym ze swoich projektów
Paweł Matuszyński z jednym ze swoich projektów Wojciech Matusik
Na światowych targach rowerowych Paweł Matuszyński swoje ramy wystawia obok takich potęg jak Scott, Kona czy Cannondale.

Matuszyński kompleksów na tle konkurencji nie ma, choć serce jego firmy to przydomowy garaż, a główny kapitał zakładowy to jego projektowa inwencja. Tak chłopak z Myślenic spełnia swoje marzenia.

Rocznik 1979. Burza kędzierzawych włosów, uśmiech od ucha do ucha, typ pozytywnie zakręcony. Trampki, szerokie dżinsy, brązowa koszulka z napisem „Zumbi”, taka autoreklama. Marka lepiej znana w świecie niż w Polsce.

Paweł pokazuje nam garaż, pardon, biuro, magazyn i warsztat w jednym. Duże jak na garaż, tak na oko z 50 metrów kwadratowych, ale małe jak na firmę, która projektuje i produkuje najbardziej newralgiczną i najważniejszą część roweru. Sporo tu, jak można się domyślić, bicykli. Różnych. Częściowo złożonych i zupełnie rozłożonych. Pełno narzędzi, śrub i śrubek, w powietrzu unosi się zapach lakieru i smaru. Na ścianach wisi kilkanaście gotowych ram. Jest nawet frezarka.

Na samym środku leży sterta poskładanych tekturowych pudeł z wymalowanymi nazwą i logo firmy. To w nie Paweł pakuje zamówione ramy i wysyła do odbiorców. – Gdzie? W zasadzie wszędzie, trafiają do wielu krajów, na różne kontynenty. Kanada, Stany Zjednoczone, Francja, Norwegia, Włochy, Chorwacja, Słowenia, Wielka Brytania, Szwajcaria – wymienia Matuszyński. Tylko w Polsce się kiepsko sprzedają. Strona internetowa Zumbi nie ma nawet polskiej wersji językowej. – U nas schodzą tylko pojedyncze sztuki. Mam wrażenie, że w Polsce jest taka mentalność, że ludzie nie lubią polskich produktów. Jeden chciałby to dostać za półdarmo, inny tylko oblicza, ile na tym zarabiam, a trzeci narzeka, dlaczego tyle to kosztuje – opowiada Paweł.

Tanio faktycznie nie jest – cena za najdroższą ramę to ok. 1800 euro – ale akurat w segmencie rowerów specjalistycznych to nic nadzwyczajnego. Bo rowerka dla dziecka u niego nie kupicie, no, chyba że akurat wasza pociecha uprawia downhill, enduro lub trial. Wtedy walcie do Myślenic jak w dym.– To sprzęt dla ludzi, którzy szukają czegoś specjalnego. Oferuję mnóstwo indywidualnych opcji, jeśli chodzi o geometrię ramy czy jej wykończenie – zachwala Paweł.

Krótko mówiąc, bardzo precyzyjna robota. Matuszyńskiego już jako nastolatka ciągnęło w tę stronę. Gdy na początku lat 90. zobaczył w zagranicznym czasopiśmie zdjęcie snowboardu, to też chciał taki mieć. Wpadł więc na pomysł, żeby przerobić swoją deskorolkę. Odkręcił koła, przykręcił stare narciarskie wiązania i próbował ślizgać się koło domu. Podobnie było z pierwszym rowerem górskim – też poddał autorskim przeróbkom jakiś zwyczajny egzemplarz.

Rowerowego bakcyla w Myślenicach połknąć nietrudno. Zresztą z okien jego domu (tak jak przyklejony do niego garaż, też jest w rozmiarze XXL) widać górę Chełm, jeden z najważniejszych punktów na mapie rozwoju polskiego downhillu, czyli szalonych rowerowych zjazdów. Matuszyński z przyjaciółmi byli zresztą w drugiej połowie lat 90. animatorami tej dyscypliny sportu w naszym kraju: – Pierwsze zawody odbywały się na Chełmie w 1997 roku, a my przygotowywaliśmy wtedy trasę, no i też startowaliśmy.

Z czasem po głowie zaczęło mu chodzić projektowanie ram, pojawiły się pierwsze rysunki. – Ale nie tak od razu. Po maturze nie wiedziałem jeszcze, co tak naprawdę chcę robić. Wybrałem inżynierię chemiczną na Politechnice Krakowskiej i to w trakcie studiów zaczęły pojawiać się pierwsze projekty. Rysowałem je często podczas wykładów. Może mój kierunek nie był do końca zbieżny z moją pasją, ale było na nim sporo przedmiotów inżynieryjnych, a ja dodatkowo bardzo dużo sam się uczyłem. Siedziałem godzinami w bibliotekach, miałem spory kontakt z ludźmi z wydziału mechanicznego, z obróbki skrawaniem, chodziłem ze swoimi pomysłami do różnych ludzi i dyskutowaliśmy o nich. Bardzo mi pomogli – przypomina.

Pierwszy projekt zmaterializował się w 2004 roku. Materiał sprowadził z Niemiec, niektóre części wykonano na Politechnice, całość spawał w Mielcu. – Oto ona – Paweł z zakamarków wyciąga srebrną ramę roweru zjazdowego. Przy tych nowszych i bardziej dopieszczonych wygląda na mocno nieokrzesaną siostrę. – Nie była taka zła, choć miała pewne mankamenty – śmieje się, obracając swoje dzieło w rękach. Z boku wściekle pomarańczowy napis „Zumbi”.

– Lubię ciężką muzykę. W piosenkach zespołu Soulfly pojawiał się Zumbi, dzielny wojownik, któremu obcięto głowę, ale on i tak pozostał nieśmiertelny – wyjaśnia genezę nazwy Paweł.

Firma oficjalnie powstała w 2007 roku. – Początki były bardzo trudne. Nie wiem, czy chciałbym jeszcze raz przez to przechodzić – zwierza się. – Po pierwsze, na tym rynku ciężko się przebić, po drugie – były też pewne problemy produkcyjne, niedokładności. Nie jest to na pewno łatwy kawałek chleba. Nauczyłem się, że najważniejsza jest wytrwałość.

Wprowadzał korekty, ale nie zmieniał filozofii.– Nie jestem jedyną taką manufakturą w Europie, ale koszt produkcji jest tutaj już tak wysoki, że prawie wszyscy przenoszą ją na Daleki Wschód. A ja chcę mieć na swoich ramach naklejkę „handmade in Poland”. Dla mnie to gwarancja jakości – podkreśla Matuszyński.
Spawanie – ręczne – w Mielcu, malowanie w Krakowie, wykańczanie w Myślenicach.

– Jestem konkurencyjny wobec największych firm, moje ramy wytrzymują testy porównawcze – przyznaje bez fałszywej skromności.

Dowody można znaleźć w internencie, na branżowych stronach. – Największy portal pinkbike.com w sumie przez rok testował moją ramę. Efekt? Same superlatywy. Takie publikacje pomagają zresztą bardzo w sprzedaży – twierdzi.

Z projektowaniem ramy jest tak: najpierw jest wena, pomysł, potem rysunek, potem precyzyjnie przeliczony projekt.

– Mój styl jest dość prosty – opowiada Paweł. –Lubię dużo elementów frezowanych, ale tak, żeby było widać, że to jest frezowane, a nie odlew, z których korzysta większość firm. Stosuję proste rury i bardzo nietypowy materiał, którego po spawaniu nie trzeba wyżarzać w piecu. Wada tego materiału jest taka, że jest drogi, ale z drugiej strony – jest bardzo wytrzymały. Na mojej ramie jeździ m.in. mistrz świata w trialu Słowak Jan Kocis i ma ją już od półtora roku, gdzie normalne ramy w tym sporcie wytrzymują trzy-cztery miesiące. On sam jest zaskoczony, że jego rower ciągle nadaje się do jazdy. Co jeszcze? Oferuję też wymyślone przeze mnie zawieszenie. I jestem też chyba jedynym producentem na świecie, który ma w ofercie ramy z wyciętą na niej, a nie namalowaną czy naklejoną, nazwą firmy.

Dziś na jego ramach jeżdżą zawodnicy w zawodach Pucharu Świata. Firma, którą Pawłowi pomaga prowadzić jego żona Karolina – ciągle się rozwija. – Przełom nastąpił, gdy zacząłem kooperować z paroma zawodnikami, między innymi z Myślenic. Jednocześnie poszukałem też pierwszych kontaktów za granicą. Pojawił się odzew, parę osób się zainteresowało. W pewnym momencie był nawet taki 10-osobowy zespół z Anglii, wszyscy jeździli na moich ramach. I tak słowo o Zumbi się niosło – mówi Paweł.

– Na zwyczajną reklamę mnie nie stać, to kosztuje olbrzymie pieniądze. Zresztą to jest tak, że ja to umiem robić, wiem, że to jest dobre, ale żaden ze mnie biznesmen. Trochę mnie przerastają te marketingowe historie. Ja bym tylko chciał sobie dłubać, projektować, a nie zajmować się sprawami handlowymi. Dlatego chciałbym znaleźć inwestora albo sprzedać część udziałów, aby przekształcić to w coś naprawdę poważnego. Wiem, że to można dużo lepiej zorganizować.

Na razie jednak rowerowym potęgom rzuca wyzwanie w pojedynkę. – Miałem oferty pracy z firm, które zajmują się masową produkcją na etacie projektanta, ale odmówiłem – przyznaje. – Wolę być niezależny.

***

Paweł Matuszyński to człowiek wielu talentów. Jest jedną z niewielu osób w Polsce, która potrafi obsługiwać drukarkę 3D w metalu. – Jako firma Zumbi jestem częścią klastra, który starał się o taką maszynę. I teraz jako pierwsi w Polsce mamy ją do użytku komercyjnego, w Częstochowie – opowiada. – To sprzęt, który robi cuda. Potrafi wykonać superprecyzyjne metalowe elementy, których nie da się zrobić konwencjonalnymi sposobami.

Mam już nawet pomysł, żeby wydrukować części rowerowej ramy, ale tak powydziwiane, żeby od razu było widać, że nie dało się tego uzyskać w „normalny” sposób. Taka pokazówka, ale będzie się dało na tym jeździć. Szersza produkcja na razie odpada. Ta technologia jest jeszcze bardzo droga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski