Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zupełnie jak w czeskim filmie

Redakcja
Gdyby Pavel Vondrusz miał prawdziwy pistolet, a nie zabawkę, prezydent Václav Klaus już by pewnie nie żył. Ochrona prezydencka nie zareagowała na "atak". Fot. Archiwum
Gdyby Pavel Vondrusz miał prawdziwy pistolet, a nie zabawkę, prezydent Václav Klaus już by pewnie nie żył. Ochrona prezydencka nie zareagowała na "atak". Fot. Archiwum
Niejednemu włos się zjeżył na głowie, gdy młody mężczyzna, z kilku zaledwie metrów, zaczął strzelać do czeskiego prezydenta. Jakim cudem przeszedł niezauważony przez ochronę Vaclava Klausa - nie wiadomo do dziś. A jeszcze dziwniejsze jest to, że Pavel Vondrusz, bo to on był sprawcą zamieszania podczas ceremonii otwarcia mostu, po oddaniu kilku strzałów z pistoletu zabawki, spokojnie sobie odszedł, zapalił papierosa, rozmawiał z dziennikarzami, a dopiero potem pode-szli do niego policjanci i zatrzymali go.

Gdyby Pavel Vondrusz miał prawdziwy pistolet, a nie zabawkę, prezydent Václav Klaus już by pewnie nie żył. Ochrona prezydencka nie zareagowała na "atak". Fot. Archiwum

Mężczyzna z plastikowym pistoletem pod bokiem ochrony strzela do prezydenta, a policja nie może ująć producentów alkoholu, który zabija ludzi. To mogło się wydarzyć tylko w Czechach

26-letni mężczyzna wyznał, że mierzył w Klausa, bo - jego zdaniem- rząd jest ślepy i głuchy na wołania narodu i trzeba było coś zrobić, aby to zmienić. Zamachowca aresztowano, ale szybko wypuszczono zza krat. Za to skandaliczne zaniedbanie zapłacił Jirzi Sklenka, szef ochrony Klausa, podając się do dymisji. Oświadczył, że ponosi odpowiedzialność za niedopełnienie obowiązków przez ochronę i powinien opuścić swoje stanowisko. Zaraz po tym zajściu Klaus mówił, że gdyby miał tylko okazję, sam by pacnął zamachowca.

Kiedy zamachowiec strzelał - jak opisywała to zdarzenie czeska prasa - ochroniarze Klausa tylko się śmiali. Klaus, jak potem podano, odniósł niegroźne obrażenia łokcia. Opatrzono go dopiero po powrocie do Pragi. Vondrusz będzie odpowiadać z wolnej stopy. Grozi mu do dwóch lat więzienia.

Kiedy w wielu krajach do znudzenia analizowano kardynalne błędy popełnione przez prezydencką ochronę, gdy podkreślano, że zamachowiec powinien w każdym innym kraju paść trupem, w Czechach sprawę potraktowano lekko, by nie powiedzieć z przymrużeniem oka.

Podobnie wiele osób oceniło to, co się stało z aferą zatrutego alkoholu, który uśmiercił już nad Wełtawą prawie 30 osób. Niemal każdego dnia przybywało ofiar, zabijał nawet alkohol z oryginalnymi banderolami kupowany w supermarketach. Kiedy producenci legalnych wódek i nalewek wyznaczali nagrody za ujęcie fałszerzy, którzy, dolewając spirytus metylowy, nie tylko narażali życie konsumentów, ale też niszczyli legalny alkoholowy biznes, policja działała wyjątkowo opieszale.

Kiedy w szpitalach przybywało poszkodowanych w wyniku spożycia trującego alkoholu, gdy raz po raz ogłaszano komunikaty ostrzegające przed kupnem trunków z niewiadomego źródła, szefowie policji mówili, że sprawa jest w toku. Sytuacja stała się już w pewnym momencie tak dramatyczna (problem rozlał się na czeskich sąsiadów), że Praga zdecydowała się na częściową prohibicję. Chwilę później nadszedł wreszcie ten najbardziej oczekiwany komunikat, że fałszerzy alkoholu ujęto, trafili za kraty, ale nadal na rynku jest kilkanaście tysięcy butelek z trucizną, a kupno silniejszych trunków może być jak gra w rosyjską ruletkę.

W kilkunastu czeskich szpitalach wciąż przebywa pół setki pacjentów - to ludzie z bardzo różnych środowisk: od bezdomnych po pracowników fizycznych, lekarzy, nauczycieli i menedżerów. Kilkanaście osób znajduje się w stanie krytycznym.

Minister zdrowia Leosz Heger uspokajał, obiecując Czechom sprowadzenie specjalnego leku z Norwegii. Pragę odwiedził nawet norweski toksykolog Erik Hovda, który przywiózł ze sobą pierwsze dawki drogiego leku, ale nie uspokoiło to sytuacji.

Wydaje się, że poskutkował ruch rządu, który wprowadził częściową prohibicję i zakazał sprzedaży 30-procentowego alkoholu w kioskach, na straganach i w małych sklepach. Na rynku wybuchła panika. Po apelu ministra zdrowia o całkowite powstrzymanie się od spożycia trunków, zakupy zmalały o połowę.
Kontrole przeprowadzane przez inspektorów ujawniły dramatyzm sytuacji. Okazało się, że co druga butelka alkoholu była podejrzana, np. nie miała akcyzy, nie wiadomo więc skąd pochodziła, a jej etykietka była nieczytelna.

Czesi powoli dochodzą już do siebie i starają się zapomnieć o aferze alkoholowej. To sympatyczny naród, z ogromnym poczuciem humoru, kochający rozrywkę, a nade wszystko piwo. Złośliwi mówią nawet, że każdy kolejny czeski rząd powinien się mieć na baczności przed jednym ruchem. Bo nie kryzys i nie skandale obyczajowe mogą mu najbardziej zaszkodzić, tylko podwyżka cen piwa. Bo Czech bez solidnego kufla ze złocistym trunkiem to jednak nie Czech.

Wspólne picie piwa, biesiadowanie w karczmach i innych lokalach to czeska tradycja. Przy ogromnych stołach zasiadają robotnicy, artyści i politycy. Zmarły czeski prezydent Vaclav Havel widziany był nieraz w praskich knajpkach, gdzie przy solidnym kuflu piwa rozprawiał ze swoimi przyjaciółmi. Dla jednych to człowiek, który za bardzo odpuścił ludziom dawnej epoki, dla większości - po prostu luzak, swój chłop.

Do dziś jeszcze krążą po Pradze opowieści, jak to cudacznie poprzebierani strażnicy wpuszczali na Hradczany ludzi, którzy już tylko samym ubiorem nie przypominali szacownych biznesmenów i polityków. Wystarczyło jednak, że byli przyjaciółmi Havla, to była najlepsza dla nich przepustka.

A Havel miał wyjątkową słabość do ludzi kultury, do muzyków, za członkami grupy The Rolling Stones wprost przepadał. Może to z powodu jednego z przebojów Stones'ów, którzy odwoływali się do słynnego apelu Havla i innych opozycjonistów w komunistycznych czasach, a może po prostu dlatego, że kochał takich jak on sam luzaków.

Kiedy dla innych krajów z tej części Europy seks i wszystko co z nim związane traktowane były jako tabu, nad Wełtawą kwitł już seksbiznes. Trzeba było widzieć mieszkańców stolicy, którzy byli oburzeni policyjną akcją sprzed wielu lat (służby wtargnęły do 400 klubów i burdeli podczas największej tego typu akcji w regionie).

Znaczna część śródmieścia Pragi zawstydzała czeski rząd, który starał się poprawić wizerunek przed akcesją kraju do Unii Europejskiej. Czeska stolica, znana i ceniona za swoją sztukę, muzykę i architekturę, stała się Bangkokiem Europy Centralnej. Place i ulice, po których przechadzał się Kafka, są dziś pełne niemieckich seksturystów i pijanych Brytyjczyków świętujących wieczory kawalerskie.

Ulice otaczające plac Wacława, który był świadkiem aksamitnej rewolucji w 1989 r., są dziś pełne skąpo odzianych prostytutek, którym za pełną usługę trzeba zapłacić ledwie cząstkę ceny, jakiej żądają ich koleżanki po fachu z Niemiec czy Austrii.

Ostatnie strony magazynów dla turystów są pełne ogłoszeń bardziej eleganckich prostytutek i nocnych klubów, które otwarcie piszą o swojej ofercie seksualnej. Jeden z dobrze znanych lokali zaprasza swoich gości do kilku pokoi z rozmaitymi motywami przewodnimi, gdzie klienci mogą urzeczywistnić swoje orgiastyczne fantazje za niewielka sumę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski